[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Telewizor nie działał.VTT na przemian albo był zajęty, albo stylowa panienka rutynowym głosikiem namawiała abonentów do korzystania z linii poza godzinami szczytu.Musiało być już dobrze poza szczytem, ale panience było i tak wszystko jedno, a ci, którzy podłączyli kasetę z jej nagraniem do tego akurat aparatu w tym akurat pokoju, musieli mieć szczególne poczucie humoru.W łazience nie wisiał ani kawałek ręcznika.Zresztą nie robiło to żadnej różnicy, bowiem z kranów nie leciała wo­da.Gdyby leciała, mógłbym od biedy wytrzeć się szalikiem, a tak nadawał się najwyżej do tego, żeby się na nim po­wiesić.To oczywiście był kiepski pomysł i jeśli nawet oni założyli, że nie byłoby źle, gdyby to właśnie przyszło mi do głowy, postanowiłem zrobić im zawód.Ciekawe, o czym myśli i co robi Szef pionu B o godzinie trzeciej nad ranem.Ciekawe, po co mnie tu trzyma i na co liczy.W pokoju panowała absolutna cisza.Z dwudziesto­minutową regularnością, której mogłem przestrzegać dzięki naręcznemu zegarkowi, i która wprowadzała jakiś ład w moje oczekiwanie, podchodziłem do VTT.Koło piątej przyłapałem się na próbie nawiązania dialogu z panienka z Centrali.Oczywiście nic mi nie odpowiedziała, ale nie była również zdziwiona.Pomyślałem, że dobrze byłoby mieć ją rozebraną na.innej kasecie i posunąć parę razy przy pomocy MasturbEluxu w wariancie SadoMacho z ba­cikiem i łańcuchami.Albo jeszcze lepiej - w naturze.Fakt, że nie była nicze­mu winna, nie oglądała mnie na oczy i w ogóle najprawdopodobniej nie miała o niczym pojęcia, niczego tu nie zmieniał.Powiedziałem głośno i wyraźnie: - Pocałujcie mnie wszyscy w dupę!A potem nasłuchiwałem z nadzieją, że ktoś się pojawi i powie, co będzie dalej.Ale oni mieli albo bardzo dobre nerwy, albo bardzo złe urządzenia podsłuchowe, albo nie­samowicie mocny sen.Nie zjawił się nikt.Wtedy wykrzyczałem wszystkie przekleństwa z całego życia, jakie tylko udało mi się usłyszeć i wymyślać samemu, oraz te, jakie przyszły mi do głowy teraz.Były to słowa i przekleństwa, od których drżą wargi, a człowieka ogarnia wstyd i przerażenie.Krzyczałem sam do siebie.Leżałem na kanapie i nie mogłem zasnąć.Numer z kaw­ą był dobrym pomysłem i postanowiłem, że nigdy więcej nie dam się na niego nabrać.O ile, rzecz jasna, dadzą mi jeszcze okazję.Była godzina dziesiąta rano, ale w najbliższym otoczeniu nie zmieniało się nic poza świetlistymi cyferkami na moim zegarku.Oczywiście dostrzegałem i różnice.Rama ze świetlówka­mi podwieszona u sufitu, taka, jakie sprzedają instytucjom, standardowa, zakurzona, bez wdzięku, nie umywała się nawet do tej, jaką miałem w mieszkaniu.Poza tym nie wiedziałem, jak ją wyłączyć, w ścianie nie było żadnego wyłącznika.Regał nie zawierał części z szafą, tej, w której u nas wieszaliśmy moje koszule i sukienki Kay.W ogóle wykładzina regału byli jaśniejsza, bez gustu.Wstałem z kanapy, podskoczyłem i udało mi się dotknąć sufitu całą dłonią.Jasna sprawa - pokój był niższy.Aż się zasapałem od tego chwilowego wysiłku.Tynk miał kolor jasnożółty.U mnie - biały.Okładzina telewizora imitowała drewno, dla naszego aparatu Kay wybrała gustowną obudowę z czerwonego plastiku.Pokój wydawał się ciasny, mały, czułem, że mnie przygniata.Oczywiście - to przez ten sufit.Kanapa także była za krótka.Spróbowałem dać szansę im i sobie.Zamknąłem się w łazience i czekałem.Minęło dziesięć minut, potem piętnaście, potem pół godziny.Siedziałem w spodniach na opuszczonej klapie sedesu i oglądałem własne stopy.Mog­li w tym czasie bezszelestnie wejść do pokoju, zamienić termos na pełny; mogli postawić talerz z kanapkami, zawiniątko z hot-dogiem albo miskę pełną zwykłej zupy.Kiedy po trzydziestu siedmiu minutach wróciłem do pokoju, dłużej nie mogłem wytrzymać, termos i filiżanka leżały na swoich miejscach.Nie ruszyli niczego, nie pojawiły się na stole żadne nowe przedmioty.Wszystko wyglądało tak jak przedtem.Pisałem do Kay list obrazowo, bez stów.Wszystko zjawiało się w nim nie po kolei i zachodziło na siebie.Dec potrząsał mną i krzyczał, b ł a ź n i e.Wysoki blondyn w samym tylko czarnym kapeluszu tańczył z Mumbi K.Kos­tyczny łysek pytał mnie, czy lubię kurczaki, pożerając pięk­ną nagą kobietę w miniaturze.Ta kobieta to była Kay.Obudził mnie strach i głód.Spałem wszystkiego pół go­dziny.Piekły mnie oczy, suszyło pragnienie.Cisza dzwoniła w uszach.Stały, choć ledwo uchwytny ból ogarniał mi lewą część klatki piersiowej.Mózg stał się lekką, świetlistą sub­stancją - fosforyczny obłoczek powoli wirując najwyraźniej czynił przygotowania do opuszczenia mej głowy.Parę minut po dziewiętnastej drzwi otworzyły się bezsze­lestnie.Uznali, że dojrzałem, i mieli racje.Twarz była nowa, funkcja najpewniej ta sama.Długie, grubokościste chłopisko o małych oczkach i dłoniach wiel­kich jak łapy ładownika spoglądało na mnie z wysokości.Przez lewe ramię miał przewieszony czarny skórzany płaszcz, w prawej dłoni trzymał kapelusik.Wyszedłem i zachwiałem się, a on kazał mi wrócić i zgasić światło.Wyłącznik spostrzegłem dopiero teraz, znajdował się tuż przy futrynie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl