[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Pani Wiese, czy to atak paniki?– Tak.– Gdzie pani teraz jest?– U siebie w domu.Znowu zaczęła szlochać.W tym momencie Jana bardzo się zmieszała.– A właściwie skąd ma pani mój numer telefonu?Nastąpiła chwila ciszy, jakby pacjentka zwlekała z odpowiedzią.– Z książki telefonicznej – powiedziała w końcu.To miało sens.Już od dawna Jana zamierzała kazać wykasować swójprywatny numer telefonu, ale wciąż to odkładała.A potem Franka Wiese powiedziała: – Boję się, że umrę.– Proszę oddychać głęboko.Proszę zrobić z dłoni lejek i oddychać przezniego.Tak jak pokazywałam pani w gabinecie.A jednak kobieta nie mogła oddychać, dyszała.Jeszcze raz powiedziała: – Boję się, że umrę.Jana Michels westchnęła.– Ale pani nie umrze.– Boję się, strasznie się boję.Nie wolno jej było teraz stracić cierpliwości.– Co się stało, pani Wiese? Skąd nagle ten strach? Co pani.Jednak Franka Wiese weszła jej w słowo, jej głos zanikał: – Proszę tuprzyjechać, proszę.– Pani Wiese, jest sobota wieczór, mam swoje życie prywatne, musi to paniuszanować.– Proszę.Błagam.Proszę przyjechać, inaczej będzie jeszcze gorzej.– Przecież musi pani.– Proszę nie zadawać pytań.Proszę przyjechać.– Chodzi pani o to, że może się pani uspokoić jedynie w obecności drugiejosoby?– Tak.– Pani Wiese, tak nie można, ja nie.– Ale pani musi do mnie przyjechać.Proszę.Coś ją drażniło.Ten strach był zbyt duży.Co się wydarzyło?Przez chwilę wyobraziła sobie, że jej pacjentka stoi przy otwartym okniei w każdej chwili może się z niego rzucić.Czy nie były to jednak jej własne projekcje?Nie mogła pozwolić na to, by miały na nią wpływ.Głos znowu zaczął błagać: – Pani Michels, przyjedzie pani, prawda? Proszędo mnie przyjechać.Jana chciała zbyć pacjentkę kilkoma ostatnimi zdaniami.Tym bardziej zaskoczyła samą siebie, gdy nagle powiedziała: – Dobrze.Wpadnę do pani, jaki jest pani adres?– Mainzer Straße 13.Pierwsze piętro.– Dobrze, ale przyjadę tylko na dziesięć minut.– Dziękuję – wyjąkała Franka Wiese i się rozłączyła.Przez chwilę Jana Michels stała jeszcze przy telefonie i myślała.„Dlaczego to robię?” – zastanawiała się.„Dlaczego tak cholernie trudno jest mi komuś odmówić? Ktoś jestw potrzebie – pomyślała – i muszę mu pomóc”.Założyła kurtkę i wyszła z mieszkania.W sali konferencyjnej porozwieszano zdjęcia zabitych kobiet.Było teraz jużpięć ofiar, cztery kobiety i jeden mężczyzna.Landsberg wezwał posiłki.W zebraniu wzięło udział kilku kolegów z IVWydziału do spraw Zabójstw.Wcześniej zostali poinformowani o stanieśledztwa.Po dwugodzinnej naradzie ustalili dalszy sposób postępowania.StefanieDachs była za przekazaniem prasie informacji o ptakach, żeby ostrzecpotencjalne ofiary.Należało przecież założyć, że morderca zapowiadał swójczyn przez podrzucenie ptaka.Następnie przedyskutowano temat „wiedzy o mordercy”.Im więcejszczegółów przedostałoby się do opinii publicznej, tym trudniej byłoby odróżnićprawdziwego zabójcę od jego możliwych naśladowców.W końcu zgodzono się, że w tym przypadku najważniejsze byłobezpieczeństwo mieszkańców i przygotowano odpowiedni komunikat prasowy.Trojan spojrzał na zegarek.Znowu miał wrażenie, że kręcili się w kółkoi tracili cenny czas.Podczas krótkiej przerwy wyszedł na korytarz i wybrał numer Jany Michels.Miał szczęście, odebrała po drugim sygnale.– Dzień dobry, z tej strony Nils Trojan.– Dzień dobry, panie Trojan.Jej głos brzmiał radośnie.Odetchnął z ulgą.– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam pani w sobotni wieczór.– Nie, nie – usłyszał jej śmiech.– I co z tego, że jest sobota wieczór.Właśniejadę do pacjentki.– Ale to przecież niezwykłe jak na weekend.– Tak, to prawda, wydaje mi się jednak, że stało się coś złego.Gdyzadzwoniła, była zrozpaczona.Trojan milczał.– A co słychać u pana? – spytała.– Jest pan jeszcze w pracy?– Tak, można oszaleć.Nie posuwamy się dalej, a ja.Przerwał.Jakże bardzo chciałby ujrzeć ją dzisiaj wieczorem.A potem powiedział: – Bardzo mi przykro, że ostatnio praktycznie zniknąłemz pani gabinetu, nawet się nie przywitałem.– Zakładam, że taką ma pan właśnie pracę.„Chcę się z tobą spotkać.Jeszcze dzisiaj wieczorem”.Jak bardzo chciałpowiedzieć te słowa.Zamiast tego wymienili kilka grzeczności, ustalili termin na przyszły tydzieńi zakończyli rozmowę.Długo patrzył na telefon w swojej dłoni.W końcu zmobilizował się do powrotu do sali konferencyjnej.Dom na Mainzer Straße był porośniętym bluszczem budynkiem w starymbudownictwie.Jana Michels spojrzała na fasadę, następnie podeszła do drzwiwejściowych i poszukała na domofonie nazwiska Wiese.Zadzwoniła, chwilę potem drzwi zostały otwarte.Weszła po schodachna pierwsze piętro i ponownie wcisnęła dzwonek.Znowu zadała sobie pytanie, po co właściwie była taka dobroduszna.Już jakodziecko zbyt chętnie niosła innym pomoc i była uległa.Drzwi się otworzyły, ale tylko odrobinę.Jana poczekała, aż ukaże się w nich Franka Wiese.Jednak nic się nie wydarzyło.Lekko poirytowana popchnęła drzwi.W przedpokoju było bardzo ciemno.Wyglądało na to, że jej pacjentkazaciągnęła zasłony w pokojach z nim graniczących.– Pani Wiese? – spytała cicho.Nie było odpowiedzi.Weszła kilka kroków do przedpokoju.Potknęła się o coś miękkiego.Coś leżało na podłodze.Nie widziała dokładnie, co to było.Pochyliła się.I wtedy go zobaczyła.Był to martwy ptak.Nie miał już piór.Był rozszarpany, połamane, ukręconeskrzydła odstawały od korpusu.W miejscu brzucha znajdowały się wnętrzności.Jana Michels cofnęła się z przerażeniem.Jej oczy przyzwyczaiły się teraz do ciemności.Widziała jeszcze więcej.Zaparło jej dech w piersiach.Było tam kilka ptaków.Leżały wszędzie, porozkładane na podłodze w sieni.Martwe, oskubane, rozszarpane.Jana wydała z siebie stłumiony krzyk.W tej samej chwili usłyszała jakiś hałas.Zamknęły się za nią drzwi.CZĘŚĆ IV23– Witam – powiedział głos.Był zniekształcony i dochodził jakby z oddali.A postać znajdowała się przecież całkiem blisko.Stała przed zamkniętymi drzwiami mieszkania.Miała nieludzką twarz.Wystawało z niej coś długiego i ostrego.Jana zauważyła na tym krew.Postać się zbliżyła.Jana spróbowała skoncentrować się na oczach.Jeśli to możliwe, musi patrzećpostaci w oczy, może w ten sposób będzie mogła pokonać swój strach.Jednak nie była w stanie ich dostrzec.Były ukryte za ciemnymi okularami.– Witam – powtórzył blaszany, przejmujący zgrozą głos.Powoli się od niego odsuwała.Chciała krzyczeć, ale nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku.Postać miała na sobie szturmak z mocnego materiału.Jej całe ciało owiniętebyło ciemną szatą.Jana cofnęła się jeszcze o krok.Poczuła, że nadepnęła martwego ptaka.Wyślizgnął się spod jej stopy.Serce waliło jej jak oszalałe.Pot lał się ze wszystkich porów.„Myśl logicznie, Jano – przekonywała siebie.– Znajdź jakieś wyjście, szybko.Musisz się stąd wydostać”.Jednak postać znowu się zbliżyła i wyciągnęła przed siebie ręce.Kobietaujrzała rękawiczki zakończone szponami.Gdy spojrzała na nie drugi raz, zrozumiała, że były to żyletki.Postać zrobiła dwa kolejne kroki.Jana uderzyła plecami o ścianę.„Muszę się stąd wydostać” – przeszło jej przez myśl.Drżała.Najpierw zaczęły jej się trząść dłonie, potem ramiona, w końcu kark
[ Pobierz całość w formacie PDF ]