[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego popołudnia wyszedł z Bazyliki San Marco pełen rozpaczy.Przypomniał sobie wszystkie procesje, które widział tu w dzieciń­stwie, ojca idącego za baldachimem doży, woń kadzidła, te nie­kończące się, przejrzyste fale eterycznego śpiewu.Później udał się z kuzynką Catriną odwiedzić jej córkę Franceskę w klasztorze, w którym miała ona przebywać do dnia, gdy zostanie jego żoną.Następnie wrócili w deszczu do domu, gdzie został sam na sam z Catriną.Nie mieli zamiaru się kochać; on i ta starsza od jego matki ko­bieta.Ale zrobili to.Ciepły pokój był przepełniony blaskiem ognia na kominku i wonią perfum.Zadziwiło ją doświadczenie Tonia, wigor, z jakim wdarł się między jej nogi.Jej ciało było tak soczyste i pełne, jak to sobie wyobrażał.Czuł później przerażający wstyd.Załamała się cała konstrukcja jego życia.- Czemu tak się zachowujesz? - pytała.Musi zrezygnować z nocy poza domem; czy kiedykolwiek wzorowe zachowanie mo­gło być ważniejsze? Leżąc wśród wonnych poduszek powiedział, że dosyć dziwne wydają mu się te napomnienia.- Jak możesz po­zwolić, by tak cię niszczyła jego zła wola? - naciskała.Nie potrafił znaleźć na to odpowiedzi.Cóż mógł rzec? “Dlaczego nie ostrzegłaś mnie, że to ona była tą dziewczyną? Czemu nikt mnie nie ostrzegł?”Nie potrafił nic powiedzieć, gdyż z dnia na dzień rósł w nim strach, obawa zbyt straszna, by mógł zdobyć się na wyartykułowanie jej sam przed sobą, a cóż dopiero na podzielenie się nią z in­nymi.Odwrócił się od Catriny.- Już dobrze, mój trubadurze - szepnęła.- Śpiewaj póki mo­żesz; młodzi ludzie robili już gorsze rzeczy.Przez jakiś czas mo­żemy to wytrzymać.Mimo całej swej absurdalności, twoje śpie­wanie jest nieszkodliwe.- Po czym, drażniąc go delikatnie mię­dzy nogami, rzekła.- Bóg świadkiem, że niedługo już będziesz cieszył się tym pięknym sopranem.Głos, odbijający się od złotych ścian pustego kościoła, wrócił, by z niego kpić.Powrócił do domu.I po co? Żeby dowiedzieć się od Leny, że brat odesłał z pałacu Alessandra, twierdząc, iż jego usługi jako nauczyciela Tonia są zbędne? Alessandro odszedł.Matka przeby­wała gdzieś za zamkniętymi drzwiami, niedostępna.Siedział teraz samotnie przy stole w jadalni, przy którym już całymi miesiącami nie spożywał posiłków, i nawet nie drgnął na odgłos kroków rozbrzmiewających w tym wielkim ciemnym domu; nie zareagował słysząc, że ktoś wkracza do pokoju, nie poruszył się też na skrzyp dwojga zamykanych masywnych drzwi.Światło chyba jakoś się zmieniło.Nie mógł go bez końca unikać.Niebo ciemniało.Ze swojego miejsca widział jeszcze linię, na której kończyła się woda.Nie odrywał od niej oczu, chociaż, jak mu się zdawało, podeszły do niego dwie osoby.Niemalże z rozpaczą opróżnił butelkę wina, przelewając je do swego kielicha.- A więc i ona przyszła - pomyślał.- Zadają mi katusze.Jakaś ręka sięgnęła, by nalać wina do butli.- Zostaw nas teraz samych - odezwał się brat Tonia.Mówił do sługi, który postawił butelkę na stół i odszedł szura­jąc sucho po kamieniach.Jak szczur biegnący zakurzonym kory­tarzem.Tonio odwrócił się powoli, by spojrzeć na tę parę.A tak, i ona była tu z nim.Oślepiły go świece.Uniósł dłoń, by osłonić oczy i wtedy upewnił się, że - jak zauważył wcześniej - miała czer­woną, napuchniętą twarz.Carlo zachowywał się w niezwykle nieokrzesany sposób, jakby jakaś kłótnia doprowadziła go do granic wytrzymałości.Kiedy po­chylił się, wsparłszy mocno dłonie o stół przed Toniem, jego młod­szy brat pomyślał: - Pogardzam tobą! Tak, teraz naprawdę tobą pogardzam!Tym razem nie było uśmiechu.Nie było udawania.Rysy jego twarzy stały się ostrzejsze, jakby na skutek świadomości czegoś nowego.Tonio podniósł srebrny kielich, wyczuł pod palcami ozdabiający go kamień.Powoli znów przeniósł wzrok na wodę.Na ostatni sre­brny błysk na niebie.- Powiedz mu - zażądał jego brat.Tonio wolno podniósł oczy.Matka wpatrywała się w Carla z przerażeniem.- Powiedz mu! - powtórzył Carlo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl