[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oboje, doświadczeni w bojach dyplomatycznych, dawali jej rady.Gdyby nie oni, nie miałaby pojęcia, że podczas obrad Elipsy można poszczuć Pli na Belstema.Oczywiście, reszta doradców zdawała sobie sprawę, dzięki komu każda sesja zmieniała się w cyrk.Może była to destrukcyjna taktyka, ale tylu ludzi czegoś chciało od Kory, że niemal rozrywali ją na pół, troje czy nawet czworo.A poza tym, doprowadzanie Elipsy do wrzenia zdawało egzamin, nawet jeśli kilkanaście pięter wyżej Dywinarcha narzekał, że budzą go wrzaski.Był już tak chory, że spał w nocy jak śmiertelnik.***Najbardziej wysunięte na północ miasto zbudowano wzdłuż jednej, zapiaszczonej ulicy - Juwl na wybrzeżu Kalwarii.Plaża Juwl leżała na równiku.Tu mężczyźni pracowali na jałowych polach, nie w kopalniach.Nie było wież wiertniczych, targów i kupców.Skórzane płachty spełniające rolę drzwi łopotały na nieustającym wietrze.Wieczorami kobiety chodziły na kamienistą plażę i wzywały stada morskich kaczek.Kaczki przylatywały kluczami, kaczory prowadziły, płonęły metalicznie niebieskimi piórami nad czarnym morzem, które opływało koniec świata.Transcendencja stał w kępie ziół za jedną z chat, ślepe oczy skierował w wieczorne niebo, białe włosy spadały mu na plecy.Jego gardło podskakiwało.Bose stopy miażdżyły tymianek, który pachniał cierpko.Wdzięk klęczała na progu tylnych drzwi, składając dłonie w błagalnym geście.Całe ciało krzyczało o chwilę odpoczynku.Przepowiednia dopadła ją tego popołudnia i przejęła gorszym bólem, niż pamiętała, bólem, który wydawał się nierealny.Musiała odzyskać zaufanie Transcendencji.Za nią stłoczyły się dzieci z miasta i szeptały.„Gdyby te bachory się wyniosły!” Pomyślała: „Na bogów, Wdzięk, czy już nie dosyć bluźniłaś?”Kiedy sobie o tym przypomniała, zaczęła płakać.- Transcendencjo, odwołuję to! - krzyknęła.- Dla ciebie znów mogę być pobożna, jeśli tylko pozwolisz mi spróbować!- Nie możesz oczekiwać, lemanko, że dwukrotne bluźnierstwo przeciw przepowiedni ujdzie ci na sucho.Kiedy miałaś czternaście lat, wybaczyłem ci ze względu na twą młodość.Tym razem obraza jest zbyt wielka.- Jego głos był stary i skrzeczący.Nie znosiła go słuchać.Ale przynajmniej do niej przemówił.- Wierzę w moją przepowiednię! Wierzę, że bogowie nas prowadzą.- Gdyby tylko ustąpił! - Pojadę do Miasta Delta! Zrobię to, co mówiłam, że ma być zrobione! Ty nie musisz ze mną jechać, poradzę sobie są.- Czy naprawdę wierzysz, lemanko, że pozwoliłbym ci jechać samej? - spytał zimno.- Dowiodłaś już, że nie można ci ufać!- Och, Braciszku! - łkała.Wiatr grzał ją w plecy.Padła twarzą do ziemi, drapała paznokciami suchą, piaszczystą ziemię, łapała hausty powietrza pachnącego cytrynami.-Proszę, proszę.Czuła, jak się oddala.Jego głos był stłumiony:- Dlaczego? Bogowie, dlaczego musi tak być? - Wiedziała, że mówił, zwrócony w kierunku soli, która leżała tak blisko morza, że można ją było dostrzec ze szczytów wzgórz za miastem.- Moja lemanka nie tylko wieszczyła, ale też bluźniła przeciw swym słowom! Była mi niegdyś taka droga.Dlaczego musi ciągle zaprzeczać waszej woli? Dlaczego nie zaakceptuje przepowiedni, która jest niczym innym, jak waszymi głosami?„Bo brzmi tak nieprawdopodobnie! Bo nie jestem jeszcze solnooka i nie mogę być pewna!” Po raz pierwszy w życiu pielgrzymka na sól, która być może ją czekała, zdała się wybawieniem, a nie przekleństwem.„Chcę zrozumieć.Tak bardzo chcę zrozumieć”.Wpatrywała się w ciemność pod swymi ramionami.Transcendencja zgiął się i szturchnął ją palcem wykręconym przez artretyzm.Nie było w tym szturchnięciu łagodności.- Leżanko, podporządkujemy się przepowiedni.Stracił swą boskość.Musi umrzeć.- Mówiłam ci, że.- Jesteś bluźniercą.Dopełnisz przepowiedni, bo ja ci to nakazuję.Nie chcę, żebyś mnie zhańbiła.Poddała się bólowi, przywarła do ziemi, przewróciła na plecy i zapłakała.Łzy spłynęły po jej policzkach.Chmury znad roli gnały nad ni ą jak woda.Brunatne twarze dzieci wdarły się w pole jej widzenia, okrążyły ją jak cembrowina, pytając wysokimi, gardłowymi głosikami, czy dobrze się czuje.***A z pocałunków, jak z kuźni, powstał łańcuch gorących uścisków łączących Miło i Korę.Wciąż była tak szczęśliwa, że pewnego popołudnia, kiedy Kora leżała w jego ramionach, mimo iż powinna być w Elipsie, myślała, że nic nie mogłoby ich rozdzielić.Czy Goda i Szczęsny też tak się czuli? Przerażająca idea.Czy mogłaby uciec, nawet gdyby chciała?Ale nie chciała.Nie znosiła się ruszać, bo wtedy przypominała sobie, że mają dwa oddzielne ciała.Nie chciała wiedzieć, czy można uciec.Promienie popołudniowego słońca przenikały przez szpary w czarnych kotarach, które zawiesiła na ścianach swej sypialni w Zaułku Tellury, aby stłumić wszystkie dźwięki z ulicy.Czuła, jakby pokój wisiał w nicości, zawieszony na tuzinie ostrzy zatopionych w czarnej pochwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]