[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skuwał ją lód.***Za dawnych dni flameni zasiadający w Elipsie zamieszkiwali pięć wspaniałych, granitowych domów na Placu Suvret Cala.Domy zostały im na wieczność wydzierżawione przez mieszkań­ców Miasta Delta.Wolni mężczyźni i kobiety, których obraziłoby słowo „służący”, przychodzili z miasta, aby sprzątać i gotować.Cała dzielnica była tak cicha, że słychać było chóry lemanów.Takie były dni, zanim na placu nie rozłożył się targ, zanim na każdym rogu dzielnicy pałacowej nie wyrosły kafejki i zamtuzy, zanim Braciszek Purytanizm, ostatni ze starej gwardii, nie wy­niósł się z Placu i zanim ateiści się nie rozszaleli, zakładając wszędzie ogrody i rzeźbiąc na domach gargulce.Pietimazar Seaade bił wszystkich na głowę.Zburzył tysiąclet­ni dom, zastawiając tylko kamienny szkielet i wypełnił go szyba­mi.Zatrudnił wielu służących, których jedynym zadaniem było pilnowanie, aby w każdym pokoju paliły się świece.W nocy dom oświetlał cały plac, wznosząc się jak chrabąszcz paranoik, który chce obejrzeć swój grzbiet, nad zielonym ogrodem.Kształty drzew nie obchodziły nikogo oprócz Pietiego i jego przybranej córeczki.Para spędzała mnóstwo czasu między statuami i krze­wami, ignorując ogrodników i nawadniaczy, zajmujących się wysublimowanym ogrodem nawet w środku lata.Wnętrze jednak przypominało normalny dom.Na salonach u Pietimazara bywali ci sami ludzie, co na Placu Antyproroka.Wino lało się strumieniami, fortuny zmieniały właścicieli: Pieti pochwalał hazard, choć Goquisite i kilka innych dam odnosiło się do tej rozrywki z obrzydzeniem.Pokój był zadymiony i mroczny, ale wszyscy nosili najlepsze stroje, nie wyłączając Gody, która rzucała ukradkowe spojrzenia na suknie innych pań.- Godziu, rozluźnij się - powiedziała Goquisite.- Ciągle się wiercisz.Co się z tobą dzieje?Goda oparła czoło o filar.- To był długi dzień.- Miała rozpaczliwą nadzieję, że Goquisite weźmie to za dobrą monetę.- Skończyłaś swojego ducha, prawda? Tę słodką sierotkę? Kiedy go obejrzymy?Najgorsze, że wzięła.- Niedługo.Goq zacisnęła usta i dotknęła spódnicy Gody.- Coś jest nie tak.Goda zamknęła oczy.- Nie chciałam ci tego mówić wcześniej, bałam się, że się zmartwisz.Spotkałam się dziś ze Złotym Ostrzem.Goquisite jęknęła.- Godziu, ten człowiek jest niebezpieczny! Na Niebiosa, co zrobiłaś?Goda rozejrzała się wokół, zatroskana.- Belstem też tam był.Rozmawialiśmy o poparciu tłumu.Wiadomości są dobre: wśród niższych klas ateizm jest coraz bardziej popularny.Rozmawialiśmy o nożach i sznurach do wy­najęcia.- Goq zmarszczyła nos.- Wiem, że to ohydne, ale musimy brać takie rzeczy od uwagę.Dywinarcha musi odejść.Od sześciu miesięcy nie pojawił się na Elipsie, a ostatni śmiertelny widział go trzy miesiące temu.Musimy umocnić nasze wsparcie.Goquisite zadrżała.Jej zmiana tematu byłaby niegrzeczna, gdyby nie była zamierzona.- W jednym się mylisz, kochanie.Jest tu Afet Merisand, nie rozmawiałaś z nim? Twierdzi, że komunikuje się z Dywinarchą.- Goda zrobiła wielkie oczy.- Dywinarchą chce cię widzieć jak najszybciej.Goda wstrząsnął dreszcz strachu.Ostatnia audiencja, dzięki której odważyła się tyle sobie obiecy­wać, wchodzić w układy i oszukiwać, przypominała jej się każdego dnia.Dywinarchą przyznał tak otwarcie, jak tylko bóg mógł, że była jego ulubienicą.Ale od tamtego spotkania nie słyszała ani potwierdzenia, ani zaprzeczenia tych słów.Czego teraz od niej chciał? Przez głowę przebiegały jej straszliwe przypuszczenia.Jednocześnie te przypuszczenia były dziwnie pociągające.Wstała i ruszyła ku drzwiom.Krynolina z szafirowej tafty zawirowała jej wokół łydek.- Godziu, poczekaj! - zawołała Goquisite.Goda nie mogła czekać.Musiała znaleźć Korę.Tylko Kora, która wyrosła na taką śliczną dziewczynę, wysoką, długorzęsą, każdego dnia przybierającą inną twarz, mogła towarzyszyć jej w tej upiornej audiencji.Tylko ona mogła ją potem podźwignąć.Goda potrzebowała gwiazdy przewodniej, dzięki której pożegluje po tym zdradliwym, niezbadanym morzu.Ujrzała Falippe Greenbranch przy jednym ze stołów do gry, radosną, flirtującą, rzucająca kości w powietrze.Większość męż­czyzn uwielbiała wygrywać w tej bezsensownej grze: przegrywa­ła więc, piła wino i obiecywała znacznie większą przegraną.Kora była mistrzynią.Miała ściągniętą twarz i postawione futro, ale nikt tego nie dostrzegł.Ale nawet najlepszy makijaż nie mógł ukryć wyczerpania przed kimś, kto w głębi serca nadal uważał się za jej matkę.Goda złapała jej wzrok, potem przeprosiła Pietiego i jego córeczkę odzianą w śmieszny strój, i wyszła w noc.Przeszła szpalerem i stanęła poza kręgiem światła padającego z okien.Kora pojawiła się pięć minut później, pełna oczekiwania, trzyma­jąc spódnicę w ręku, ani przez moment nie wychodząc z roli.- Psst - syknęła Goda.Kora puściła suknię i rzuciła się w jej stronę, dusząc w uścisku.- Och, Goda, gdzie byłaś po południu? Duch się rozbił.Cały wieczór do ciebie tęskniłam.Ale Falippe nie zaszczyciłaby spoj­rzeniem twórczyni w średnim wieku, kiedy w pobliżu byli mężczyźni! - Potarła twarz dłońmi; chmura złotego pyłu zalśni­ła w świetle.Kichnęła, jakby właśnie wyszła ze szklanej klatki w kształcie Falippe.Twarz miała bladą, pierś zapadniętą, skulone ramiona.- Nie jest łatwo udawać Falippe - stwierdziła Goda współ­czująco.Kora wzruszyła ramionami.- Dzisiaj rano.nieważne, i tak niedługo o tym usłyszysz.Na krew bogów, nienawidzę jej! - roześmiała się słabo.- Zacznę rozsiewać plotki, że zaszła w ciążę i uznała powrót do domu za niezbędny.Nie możesz nigdy się wygadać, że ona to ja.Nigdy nikomu, zrozumiano?- Pochlebia mi, że robisz to dla mnie - rzekła Goda.Kora cmoknęła, jakby chciała powiedzieć: „Nonsens, oczywi­ście, że robię to dla ciebie” [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl