[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mnie nie wygarną tak łatwo jak tamtych pijanych w nocy.Szedłem ulicą Chełmską, gdy zauważyłem po drugiej stronie ulicy swojego sąsiada idącego naprzeciw mnie."Ten mnie przecież zna - pomyślałem.- Ciekaw jestem, czy będzie mnie chciał zatrzymać".Gdy zrównaliśmy się, spojrzeliśmy na siebie i sąsiad zasalutował.Odkłoniłem się unosząc czapkę lewą ręką.- Moment - powiedział policjant przechodząc na moją stronę.Stanąłem plecami pod murem i czekam, nie spuszczając z niego oka.Jeden jego ruch w kierunku pistoletu i będę strzelał.Gdy był już blisko, powiedziałem spokojnie:- Niech pan bliżej nie podchodzi.Niebezpiecznie.Ja nie Tadek.- Wiem - odpowiedział policjant - i wcale nie mam tego zamiaru.-A ściszając głos powiedział: - Niech pan jak najszybciej ucieka z Warszawy.Tylko niech pan nie wyjeżdża z żadnego dworca, bo tam pana szukają.- Dziękuję - odpowiedziałem z uśmiechem i rozstaliśmy się.To znaczy, on poszedł, a ja czekałem, aż policjant odejdzie na znaczną odległość.Po południu wypuścili tych chłopaków, których wyłapali rano do kon­frontacji.Zatrzymali tylko Zdziśka, Tadka, Czarnego i Witka.Tej nocy spałem u kolegi na Mokotowie.Wieczorem sprowadził on dwóch kolegów z naszego domu i wtedy dowiedziałem się szczegółów całej sprawy.Okazało się, że w nocy z piątku na sobotę Tadek, Czarny i Heniek poszli ulżyć troszkę jednemu "fokstrotowi".Zaraz na początku okupacji zajął on jakieś wysokie stanowisko, nosił na rękawie opaskę ze swastyką i szybko dał się poznać jako polakożerca i drań.Niemca i jego żonę po sterroryzowaniu pistoletem powiązali sznurami i zabrali wszystko, co nie było ciężkie i miało dużą wartość.W warsztacie Czarnego rzeczywiście zdarzył się wypadek z pistoletem, jak to opowiadał Heniek.Heniek był mądrzejszy, więc natychmiast znikł z Warszawy (wyjechał do rodziny na wieś), a ci popili się, łazili w nocy z pistoletem, tym samym, z którym robili "robotę", i w dodatku dali się zabrać do komisariatu, jak barany do rzeźni.Witek nic nie wiedział o "robocie" i wpadł tylko przy okazji.W komisariacie zrobiono konfronta­cję.Niemiec bez wahania wskazał na Czarnego i Tadka.- A trzeci był wysoki - powiedział.Bo ci dwaj byli małego wzrostu.Jak wysoki, to kto? Ja - sprawa jasna.Tym bardziej że gdy chłopaki dostali w nocy lanie, to któryś sypnął, że pistolet jest mój.Dlatego rano policja wpadła do mnie.W dodat­ku w komisariacie stwierdzili, że z tego pistoletu strzelano w nocy z czwart­ku na piątek.- Ale po co przyszli do mnie Niemcy? - zastanawiałem się głośno.Na to pytanie nikt nie potrafił odpowiedzieć.Co teraz robić? Zdecydo­wałem, że trzeba wiać z Warszawy.A co dalej? Zobaczymy.W poniedziałek od rana chodziłem po mieście.Nie chciałem siedzieć w żadnym mieszkaniu z obawy, że mogą mnie szukać u kolegów i znajo­mych.W wędrówce tej zalazłem na Kercelak.Tu spotkałem Mańka "Patefona" handlującego ciuchami!- Co ty tu robisz? ~ zapytał szeptem.- Dlaczego jeszcze siedzisz w Warszawie? Urywaj się, i to szybko.Przecież tu codziennie robią obławy.Jak obstawią samochodami wyloty ulic, to siedzisz jak w worku.- No to co? Dokumenty przy sobie mam, a draka była wczoraj, więc dzisiaj jeszcze nie muszą mnie wszyscy szukać - odpowiedziałem z humo­rem, chociaż jego uwaga trafiła mi do przekonania.- Dokumenty masz w porządku, przy sobie, ale spluwę na pewno też masz?- Mam.- No widzisz, wariacie.Urywaj się.Już! Daj łapę, buzi i niech ci się szczęści.Nie daj się złapać.Obiad zjadłem w restauracji, a po południu byłem już na ulicy Grochow­skiej.Pomny przestrogi sąsiada, nie wyjeżdżałem z dworca, lecz wskoczy­łem w biegu do kolejki dojazdowej, tak zwanej ciuchci, pojechałem do Otwocka i tu dopiero miałem zamiar zabrać się na pociąg idący do Chełma.Wiedziałem, że pociąg z Warszawy przyjedzie zapełniony do granic możli­wości - ale jakoś tam będzie.Wreszcie przyjechał.Na peronie w Otwocku tłum ludzi.Otworzyłem drzwi kilku przedziałów.Wszędzie ścisk.Pociąg już rusza.Skoczyłem na bufory, a za mną jakiś facet.Pierwszy mój odruch: kopnąć go i zwalić między wagony.Byłem czujny i nerwy miałem bez przerwy w napięciu.W każdym człowieku, który mi się przyglądał, podejrzewałem tajniaka.W prawej ręce, której nie wyjmowałem z kieszeni, trzymałem odbezpieczo­ny pistolet.Ale nie kopnąłem.Przytrzymałem się tylko lewą ręką żelaznego pręta, czegoś w rodzaju klamry, a prawą przez kieszeń mierzyłem z pistoletu w faceta.Pierwszą rzeczą, którą zrobił mój wspólnik od buforu, to posłanie koncertowej wiązanki pod adresem Niemców i wojny.Styl wiązanki, forma i akcent, z jakim została powiedziana, upewniły mnie, że to nie "pies".Na buforach dojechaliśmy do Garwolina.Na każdej stacji próbowaliśmy dostać się do wagonu, ale nic z tego nie wyszło.Noc, mróz jak cholera, a my na buforach.- Dalej na buforach nie jadę - powiedziałem, gdy pociąg zbliżał się do Garwolina.- Już jestem drętwy.Jeszcze pół godziny takiej jazdy i wpadnę między wagony.Wie pan co? - zwróciłem się do współpasażera.- Jak pociąg będzie stawał, ryjemy się na chama do takiego przedziału, z którego wysiądzie chociaż jedna osoba [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl