[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Coś ty, tato, zrób coś, żebym mogła go poznać.- Radź sobie sama.Szybko pchałem wózek, przy każdej z kas była kolejka, ale i tak gdziekolwiek bym stanął, jak na dłoni widać było chłodnię z nabiałem.Tina, uczepiona wózka, szła obok mnie, odwracając głowę do tyłu.Byłem zmęczony, przez cały dzień operowałem, po powrocie do domu zawracała mi głowę jakaś pacjentka, która najpierw zadzwoniła, że nie może przyjść we wtorek i umówiła się ze mną na środę, potem zadzwoniła, że się pomyliła, bo właśnie w środę również nie może i że w takim razie przyjdzie we czwartek, z kolei we czwartek ja nie mogłem jej przyjąć.Ostatecznie uzgodniliśmy z powrotem termin wtorkowy, ale mój rosół był już wtedy zupełnie zimny, musiałem wyjeżdżać po Tinę, bo umówiliśmy się na ulicy, a właśnie lunął deszcz.Rozzłoszczony wlałem rosół do psich misek.Teraz musiałem pchać wózek z zakupami i ciągnąć Tinę, która dosłownie szła tyłem.Byłem wściekły, jednak prawda jest taka, że prawdziwy powód mojej furii stał przy stoisku z nabiałem i nieświadomy niczego spokojnie ustawiał kostki masła jak kostki domina.- Tato, zrób coś, błagam! Zapytaj, czy przypadkiem nie ma wolnej soboty i czy nie mógłby nam przystrzyc żywopłotu!Tina puściła wózek i szarpała mnie za rękaw.- My nie mamy żywopłotu.- Ja tu zostaję, tato, zostaję! Wrócę autobusem!- Zgłupiałaś chyba!Jakaś starsza pani spojrzała na mnie z niechęcią.Podły ojciec, jak to się odzywa do tej ładnej, grzecznej panienki.- Tak! Wrócę autobusem!- Zamknijże się wreszcie, Tino! Zamknij się, rozumiesz?Nie chciałem tego powiedzieć, to znaczy chciałem, żeby zamilkła, ale dałbym wiele za możliwość cofnięcia tych słów.- Nie gniewaj się - powiedziałem.- Wyjdźmy stąd, wyjaśnię ci coś i wtedy zrozumiesz.Odstawiłem na bok wyładowany zakupami wózek i wyszliśmy z "Remy" z pustymi rękoma.Samochód stał obok, na parkingu.Wsiedliśmy do niego, ale nie ruszyłem z miejsca.Tina milczała wyczekująco, dotknięta, urażona.- Ty znasz jego nazwisko, prawda? - zapytałem w końcu.- Znam - powiedziała, nie patrząc na mnie.Położyłem ręce na kierownicy i mocno zacisnąłem na kółku, jakby to mogło nas uratować przed.przed czym? Przed wypadkiem.Przed kolizją.Przed uderzeniem.- To nazwisko Dawida.Ściągnęła brwi i potrząsnęła głową.- Nie rozumiem - powiedziała.To nie była prawda, zrozumiała od razu, może wolałaby nie rozumieć i zaprzeczyła, żeby chociaż na trochę oddalić coś od siebie.Długo wpatrywała się w samochody stojące przed nami na parkingu, aż wreszcie zapytała spokojnie:- Czy możemy nie wracać po te zakupy?- Możemy.- To jedź już, tato, chcę do domu.Później poszła do swojego pokoju, zabierając kotkę, ostatni karton soku, który jeszcze znalazła w lodówce, i tom Szekspira.Zobaczyliśmy się dopiero rano.Przez kilka dni chodziła milcząca, bardzo obca, ale któregoś popołudnia zastałem ją nagle rozchmurzoną, złagodniałą.Była w kuchni i robiła na obiad leniwe pierogi.- Czy jest cynamon, tato? Nie mogę go znaleźć, może dlatego, że dziś trzynasty i piątek.No cóż, możemy trzynastego i w piątek zacząć nowe życie od cynamonu i opuścić kurtynę na wszystko, co było.Myślałem tak, bo sądziłem wtedy, że to Tina doszła do takiego właśnie wniosku, dzieląc nasze układy na dwa okresy: przed cynamonem i po cynamonie.W okresie po cynamonie była wspaniała.Przestaliśmy robić zakupy w "Remie", zarządziła teraz jazdy do "Panoramy".- Bo "Panorama" jest lepiej zaopatrzona - zdecydowała.- I mamy bliżej.Poszła z psami do weterynarza, odpchliła kota, zrobiła porządek w gościnnym pokoju.- Bo jak wujek Achmed przyjedzie, będzie miał wszystko przygotowane.I czy mogę zamówić panią do mycia okien? Są szare.Zrobiła jeszcze kilka rzeczy zaczynających się od "bo".Siedziała nad książkami do północy, ale rano wstawała bez gadania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]