[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Ale więcej niż dwie.Urządzę przedstawienie zaraz po kolacji.I.matko?- Słucham?- Kiedy odzyskani Górę Zamkową, urządzę wielki festyn, a ty przybędziesz z Wyspy, aby popatrzeć, jak będę żonglował na stop­niach tronu Confalume'a.Obiecuję ci to, matko! Na stopniach tronu.KSIĘGA LABIRYNTURozdział 1Pani poleciła odprawić z portu Numinor siedem okrętów: sie­dem wspaniałych wielkich żaglowców.Dowodził nimi Hjort Asenhart, szef admiralicji Pani, a na ich pokładach znajdowali się, jako pasażerowie, Koronal Lord Valentine, jego pierwszy minister Vroon Autifon Deliamber, jego przyboczni: Carabella z Tilomon i Sleet z Narabalu, jego adiutant wojskowy Lisamon Hultin, jego ministro­wie bez teki: Skandar Zalzan Kavol i Shanamir z Falkynkip i wielu in­nych.Flotylla zmierzała do Stoien, leżącego na samym końcu półwy­spu Stoienzar na kontynencie Alhanroel, po drugiej stronie Morza Wewnętrznego.Okręty, gnane rześkimi wiatrami, typowymi na tych wodach późną wiosną, znajdowały się w drodze już od wielu tygodni, a lądu wciąż nie było widać i nikt też nie spodziewał się go szybko ujrzeć.Valentine chwalił sobie długą podróż.Nie lękał się ani trochę oczekujących go wyzwań, lecz nie płonął niecierpliwością, aby zmie­rzyć się z nimi; wręcz przeciwnie, potrzebował trochę czasu na upo­rządkowanie odzyskanej świadomości i upewnienie się, kim był w przeszłości i kim spodziewał się zostać.Gdzież mógł to zrobić lepiej niż na wielkich przestworzach oceanu, gdzie dzień od dnia różnił się jedynie kształtem chmur, a czas zatrzymał się w miejscu? Stał więc go­dzinami, z dala od przyjaciół, oparty o reling okrętu flagowego “Pani Thiin" i rozmawiał ze sobą.Podobał mu się ten ktoś, kim był poprzednio - silniejszy i bar­dziej stanowczy niż Valentine żongler, a przy tym pozbawiony szpeto­ty duszy, zdarzającej się czasami osobom władczym.Zdawało mu się, że jego poprzednia jaźń obdarzona była rozumem, rozwagą, opano­waniem i powściągliwością, że był mężczyzną statecznym, choć nie stroniącym od wesela, kimś, kto znał poczucie odpowiedzialności i obowiązku.Dobrze wykształcony - jak można się było spodziewać po kimś, kto całą młodość spędził na przygotowywaniu się do piastowa­nia wysokich urzędów - posiadał gruntowne podstawy takich nauk jak historia, prawo, zarządzanie, ekonomia, choć nieobca mu także była literatura i filozofia, a nawet matematyka i fizyka, mimo że te na­uki były w znacznym stopniu zarzucone na Majipoorze.Odkrycie poprzedniej osobowości było jak odnalezienie skarbu.Valentine jeszcze nie czuł się w pełni zjednoczony z poprzednią jaź­nią i miał skłonność do myślenia o “nim" i o “sobie", i o “nas" zamiast postrzegać siebie jako nierozłączną całość.Tamtej nocy w Tilomon wyrządzono umysłowi Koronala zbyt duże szkody i szczelina, która wtedy powstała, powodowała teraz niespójność między Koronalem Lordem Valentinem a żonglerem Valentinem.Jednak Valentine mógł pokonywać tę niespójność, kiedy tylko chciał, mógł podróżo­wać do dowolnego punktu w minionym czasie, do dzieciństwa czy wieku młodzieńczego albo do krótkiego okresu rządzenia, a gdzie­kolwiek się zatrzymał, widział tak wielkie bogactwo wiedzy, doświad­czenia, dojrzałości, jakiego w nieskomplikowanych dniach wędrówki nigdy nie spodziewał się doświadczyć.I jeśli nawet w tej chwili musiał po wiedzę sięgać do wspomnień, tak jak inni szukają jej w encyklope­diach czy bibliotekach, to był pewien, że pełniejsze zjednoczenie jed­nej jaźni z drugą jest tylko kwestią czasu.W dziewiątym tygodniu podróży pojawiła się na horyzoncie cien­ka zielona linia.- Stoienzar - obwieścił admirał Asenhart.- O, popatrz, widzisz to ciemniejsze miejsce? To port Stoien.Valentine obserwował zbliżający się brzeg kontynentu z miesza­nymi uczuciami.Jako Valentine nie wiedział o Alhanroelu prawie nic poza tym, że był to największy kontynent na Majipoorze i pierwszy za­siedlony przez istoty ludzkie; olbrzymie skupisko ludności, miejsce słynące z niezwykłych cudów przyrody, miejsce, z którego rządzono planetą, siedziba Koronala i Pontifexa.Ale pamięć Lorda Valenti­ne'a przechowywała więcej wiadomości.Dla niego Alhanroel ozna­czał Górę Zamkową, świat sam w sobie, świat, na którego rozległych stokach można byłoby spędzić całe życie, a mimo to nie poznać wszystkich jego tajemnic.Dla niego Alhanroel był Zamkiem Lorda Malibora, gdyż tak nazwał Zamek w latach chłopięcych i nazwy tej używał nawet wtedy, kiedy sam był władcą.Zobaczył teraz oczyma du­szy, jak Zamek, niczym dziwny wieloramienny stwór, bierze w objęcia szczyt Góry i spełza z niego turniami i górskimi łąkami w dół aż do wielkich dolin i pól, jedna wielka konstrukcja o tylu tysiącach pokoi, że nikt nie byłby w stanie ich zliczyć, budowla, która, jak się zdawało, żyje własnym życiem i rozrasta się gdzieś na odległych krańcach o ko­lejne oficyny i skrzydła, kierując się sobie tylko znanymi regułami.Al­hanroel był to także wielki garb usypany nad Labiryntem Pontifexa, a podziemia tego Labiryntu stanowiły lustrzane odbicie Wyspy Pani, bo podczas gdy Pani zamieszkiwała Świątynię Wewnętrzną, wyniesio­ną wysoko ku słońcu, owiewaną wiatrami i otoczoną nakładającymi się na siebie pierścieniami tarasów, Pontifex krył się jak kret głęboko pod ziemią, na najniższym poziomie swojego królestwa, otoczonego spiralami korytarzy Labiryntu.Valentine tylko raz był w podziemiach, wiele lat temu, z posłannictwem od Lorda Voriaxa, ale jeszcze do dziś nosił w sobie mroczną pamięć tamtych pieczar.Alhanroel oznaczał także Sześć Rzek, które zbierały swe wody na stokach Góry Zamkowej, oznaczał roślinostwory z Stoienzar, które podróżni mieli niebawem zobaczyć, oznaczał drzewa-domy w Treymone i kamienne ruiny zalegające równinę Velalisier, podobno star­sze od historii rodzaju ludzkiego na tej planecie.Patrząc na wschód, na delikatną, ledwie widoczną kreseczkę zwiastującą ląd, Valentine poczuł bezmiar kontynentu, który już niedługo rozwinie się przed nim niczym olbrzymi zwój, i spokój przepełniający jego duszę pod­czas całej podróży prysł w jednej chwili [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl