[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czemu nie jesteście w szkole, dzieciaki? - zapytała.- Wyrzucili nas - odparłem ponuro.Wybałuszyła na mnie oczy.- Ja też poproszę kawę - powiedziała Leigh ściągając rękawiczki.Kiedy kelnerka odwróciła się wyniośle i wróciła za ladę, nachyliła się do mnie i powiedziała: - Byłoby zabawnie, gdyby akurat dziś zgarnął nas któryś z nauczycieli, co?- Raczej żałośnie - poprawiłem ją, myśląc, że mimo wywołanych zimnem rumieńców Leigh wcale nie wygląda tak ładnie, jak zwykle.Podejrzewałem, że żadne z nas nie miało najmniejszych szans na kwitnący wygląd aż do zakończenia tej sprawy.Miała podkrążone i opuchnięte oczy, jak po źle przespanej nocy.- W takim razie, co robimy?- Kończymy zabawę - odparłem.- Proszę zaczekać, madame, aż ujrzy pani swój rydwan.- Dobry Boże! - wykrzyknęła Leigh na widok ogrom­nej, przeraźliwie pomarańczowej cysterny.Petunia stała spokojnie na parkingu za sklepem wielobranżowym w towarzystwie furgonetki sprawiającej wrażenie śmiesznie małej i wręcz karzełkowatego volkswagena.- Co to jest?- Wysysaczka gówna - odparłem z kamienną twarzą.Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.po czym wybuchnęła niemożliwym do opanowania, histerycznym śmiechem.Nie miałem nic przeciwko temu.Kiedy opowiedziałem jej o moim porannym spotkaniu z Arniem, bruzdy na jej twarzy pogłębiły się jeszcze bardziej, a zaciśnięte w wąską kreskę usta zbielały jak śnieg.- Wiem, że wygląda dość zabawnie.- zacząłem.- Zabawnie? - wykrztusiła, wciąż chichocząc.- Delikatnie to ująłeś!-.ale jeśli coś w ogóle może nam jeszcze pomóc, to tylko ona.- Tak, chyba masz rację.Poza tym.chyba jest w tym jakiś sens, prawda?Skinąłem głową.- Też mi to przyszło na myśl.- W takim razie, wsiadajmy - zaproponowała Leigh.- Zimno mi.Marszcząc nos wspięła się do szoferki.- Ojej.Uśmiechnąłem się.- Przyzwyczaisz się do tego zapachu.Podałem jej kule i wgramoliłem się z wysiłkiem za kierownicę.Ból w nodze zelżał, zmieniając się z ostrych ukłuć w jednostajne, tępe świdrowanie.W barze połknąłem dwie kapsułki darvonu.- Dennis, czy twoja noga wytrzyma?- Musi - odparłem i zatrzasnąłem drzwi.51.CHRISTINEI rzekłem do kumpla,bo ja ciągle gadam,John, co jest,tak rzekłem, choćna imię miał całkiem inaczej,ciemno dokoła, coteraz zrobimy,może kupimy większy wóz,a on na to -jedź, na Boga,uważaj, dokądjedziesz.Robert CreeleyRuszyliśmy z parkingu mniej więcej wpół do dwu­nastej, kiedy w powietrzu wirowały już pierwsze płatki śniegu.Pojechałem przez miasto do domu Sykesów, dzięki darvonowi zmie­niając biegi znacznie łatwiej niż przedtem.Dom był ciemny i zamknięty na cztery spusty; widocznie pani Sykes poszła do pracy, Jimmy zaś odebrać zasiłek dla bezrobotnych, albo coś w tym rodzaju.Leigh znalazła w torebce zmiętą kopertę ze swoim adresem, skreśliła go, napisała ślicznym, pochyłym charakterem pisma Jimmy Sykes, a następnie włożyła do środka klucze, złożyła kopertę na pół i wrzuciła ją do skrzynki na listy.Ja w tym czasie trzymałem Petunię na wolnych obrotach, pozwalając wypocząć nodze.- Co teraz? - zapytała Leigh, wróciwszy do szoferki.- Jeszcze jeden telefon.W pobliżu skrzyżowania John Kennedy Drive i Crescent Avenue znalazłem budkę telefoniczną.Zszedłem ostrożnie na ziemię, trzymając się drzwi dopóty, dopóki Leigh nie podała mi kul, po czym brnąc w coraz głębszym śniegu ruszyłem do telefonu.Petunia widziana przez brudną szybę i zasłonę z płatków śniegu przypominała dziwacznego pomarańczowego dinozaura.Wykręciłem numer centrali Uniwersytetu Horlicks i poprosiłem, żeby połączono mnie z gabinetem Michaela Cunninghama.Arnie powiedział mi kiedyś, że jego ojciec nigdy nie wychodzi na lunch, tylko je go przy swoim biurku.Teraz, kiedy zaledwie po drugim dzwonku podniósł słuchawkę, pobłogosławiłem go w duchu za ten zwyczaj.- Dennis! Próbowałem złapać cię w domu, ale twoja mama powiedziała, że.- Dokąd wyjeżdża?W żołądku czułem lodowate zimno.Chyba dopiero wtedy, do­kładnie w tej chwili, zdałem sobie sprawę, że wszystko dzieje się naprawdę i że naprawdę musi dojść do ostatecznej konfrontacji.- Skąd wiesz, że wyjeżdża? Musisz mi powiedzieć, bo.- Nie mam teraz czasu, a poza tym i tak nie potrafiłbym ci tego wyjaśnić.Dokąd wyjeżdża?- Zaraz po szkole jadą z Reginą na Uniwersytet Stanowy - powiedział powoli Michael.- Arnie zadzwonił do niej rano i zapytał, czy będzie mogła z nim pojechać.Powiedział, że poczuł, jakby nagle spadła mu zasłona z oczu.W drodze do szkoły doszedł do wniosku, że jeśli nie zacznie poważniej interesować się swoimi studiami, to może w ogóle stracić na nie szansę.Pomyślał, że najlepiej byłoby mu na Uniwersytecie Stanowym, więc byłby bardzo wdzięczny, gdyby ze­chciała pojechać tam z nim i porozmawiać z dziekanem wydziału humanistycznego.W budce panowało przenikliwe zimno.Powoli traciłem czucie w palcach.Leigh siedziała w szoferce Petunii, spoglądając z niepokojem w moją stronę.Jak wspaniale wszystko zaplanowałeś, Arnie - pomyślałem.Jak wytrawny szachista.Manipulował swoją matką jak marionetką, każąc jej tańczyć tak, jak mu się podobało.Było mi jej trochę żal, nie tak bardzo jednak, jakbym się mógł spodziewać.Do tej pory to ona manipulowała wszystkimi, którzy znaleźli się w jej życiu, ustawiając ich na scenie jak bezwolne kukiełki.Teraz, kiedy była niemal sparaliżowana obawą i wstydem, LeBay rzucił jej na przynętę jedyną rzecz, jaka na pewno zmusiłaby ją do działania: szansę na powrót do normalności.- I uwierzyłeś w to wszystko? - zapytałem Michaela.- Oczywiście, że nie! - wybuchnął.- Ona też by nie uwierzyła, gdyby potrafiła rozsądnie myśleć! Przy tych limitach przyjęć, jakie są obecnie, przyjęliby go nawet w lipcu, oczywiście jeżeli miałby pieniądze i wystarczająco dobre oceny, a ma i jedno, i drugie.To, co mówił, miało sens w latach pięćdziesiątych, ale nie teraz!- Kiedy wyjeżdżają?- Umówiła się z nim przy szkole po szóstej lekcji [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl