[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyłka? Niech mu będzie, że pomyłka.Od dzisiaj omijam łukiem panią Seidenmanową.Wszystkie kurwy warszawskie z przedwojennych dancingów omijam łukiem, którego cięciwą jest moje żydowskie oko.Wypuszczam zabójcze strzały do chałaciarzy, domokrążców, zdechlaków.Omijam kurwy żydowskie, bo ich uszy, jak muszle z mórz południowych, śpiewają muzykę zbawienia.Świat ufundowany został na zdradzie, kłamstwie i poniżeniu.Nie da się ukryć, że Kain jednak zarżnął Abla.Nie da się ukryć! Na początku była zdrada, kłamstwo i poniżenie Kaina.Co mu więc pozostało innego, jak tylko podnieść kamień i zatłuc Abla? Co mu innego pozostało, skoro Bóg nie dawał żadnego wyboru?Bronek Blutman wsiadł do rikszy i kazał jechać na plac Narutowicza.Rikszarz sapał i pochrząkiwał.- Co panu jest? - spytał Bronek Blutman.- Grypa mnie rozbiera.- Trzeba było zostać w łóżku.- Jeden może, drugi nie może - odparł rikszarz.Potem milczeli.Nad uchem Bronka Blutmana wciąż rozlegało się ciężkie sapanie.Na placu Narutowicza dał rikszarzowi suty napiwek.- Postaw pan sobie bańki - rzekł odchodząc.- Wolę wypić ćwiartkę - odparł tamten.Znów pomyłka, pomyślał Bronek Blutman.Nikomu nie można dogodzić.Wszedł do knajpy, usiadł wygodnie przy stoliku, zamówił porządny obiad.Ojciec Bronka, stary Blutman, mówił często: "Jak masz zmartwienie, to nie martw się, najpierw trzeba dobrze zjeść, potem będziesz się martwił".Pomyłka, pomyślał Bronek Blutman.Jego ojciec poszedł na Umschlagplatz przy pierwszych selekcjach.Od dawna nic nie jadł i martwił się, jakby było o co.Stary Blutman też popełniał omyłki.I Jezus Chrystus.Wszyscy, nie wyłączając Pana Boga.Więc w czym rzecz, Broneczku?Kiedy zjadł, znów doszedł do przekonania, że zostanie zabity.Nie dziś, to jutro.Na początku było zabójstwo, pomyślał.Pomyłka.Na początku było słowo.Ale Bóg trzymał w odwodzie tę straszliwą sforę.Jeszcze świat nie dojrzał do jarzma słów.Wieczorem Bronek Blutman odwiedził kochankę.Wykąpał się, włożył szlafrok frott~e.Kochanka przyglądała się Bronkowi.Siedziała w głębokim fotelu, miała na sobie tylko majteczki kolorowe, jedwabne pończochy i podwiązki z niebieską mereżką.Siedziała w fotelu, jej nagie duże piersi wyglądały jak pagórki, a umalowane wargi jak rana przez środek twarzy.Patrzyła na Bronka Blutmana spod przymkniętych powiek, bo jej się wydawało, że tak należy patrzeć na Bronka Blutmana.Jej ojciec był bileterem, przynosiła mu wieczorami kolację w garnuszku i przyglądała się filmom, stojąc za kotarą przy drzwiach z napisem "Wyjście".Zawsze widziała filmy w perspektywicznym skrócie.Wydłużone twarze i nieskończone spojrzenia.Takim namiętnym, nieskończonym spojrzeniem dotknęła twarzy Bronka Blutmana.Chciała, żeby ją posiadł na fotelu, jak nigdy dotychczas.Pomyłka, pomyślał Bronek Blutman, ani mi w głowie takie figle.Idę spać.Pomyłka, bo jednak postawiła na swoim.Bronek Blutman sapał jak rikszarz, chory na grypę.Potem zasnął.Śniło mu się, że jest stary.Pomyłka.W rok później został rozstrzelany w ruinach getta.Wcale się nie pomylił, kiedy myślał, że i tak go zabiją.XVIIIProfesor Winiar, matematyk, otoczony sympatią i szacunkiem kilku pokoleń wychowanków, których przez bez mała pół wieku karmił zerem i nieskończonością, stał na przystanku tramwajowym, trzymając w prawej dłoni parasol, w lewej zaś zwiniętą w rulon gazetę "Nowy Kurier Warszawski", której tego dnia nie zdążył był jeszcze przeczytać.Obok profesora zatrzymała się tęga kobieta, odziana w płaszcz granatowy z aksamitnymi wypustkami.Tramwaj długo nie nadjeżdżał.Przystanek znajdował się przy placu Krasińskich, niegdyś ruchliwym punkcie miasta, gdzie się stykały dwa światy.Profesor Winiar dobrze pamiętał plac z lat minionych, mieszkał bowiem na ulicy Świętokrzyskiej i tędy biegła jego droga ku dzielnicy śródmiejskiej, gdzie mieścił się gmach gimnazjum, w którym wykładał matematykę.Plac w dawnych czasach był dla profesora miejscem nader miłym, a nawet w pewnym sensie symbolicznym, ponieważ matematyk był liberałem, chrześcijaninem, niepodległościowcem oraz filosemitą.Nie zdarzało się to zbyt często i stanowiło w tej części Europy melanż tyleż szlachetny, co osobliwy.Jednakże od pewnego czasu plac, na którym profesor Winiar bezskutecznie czekał na tramwaj, zmienił oblicze i wydawał się wychowawcy młodzieży ponury oraz odpychający.Profesor, stojąc na przystanku, mógł widzieć, z racji swej wysokiej sylwetki oraz giętkiej szyi, na której umieszczona była nieduża, lecz mądra głowa, czerwony, wysoki mur, oddzielający dzielnicę aryjską od getta.Widok ten, nie wiedzieć czemu, zawsze upokarzał profesora, zamiast napawać go dumą, że należy do lepszej rasy ludzkiej.Być może jednak uczucie przygnębienia i poniżenia, jakie ogarniało profesora Winiara, ilekroć spoglądał na mur getta, wynikało z przekonania, iż po tamtej stronie cierpią również jego uczniowie, a wśród nich najlepszy matematyk kilku roczników szkolnych, wychowanek nazwiskiem Fichtelbaum.Wychowanka Fichtelbauma widział profesor Winiar po raz ostatni przed trzema laty, lecz doskonale pamiętał rumianą twarz o nieco kapryśnych ustach i ciemnych oczach.Profesor Winiar miał znakomitą pamięć właśnie do twarzy.Mylił często nazwiska uczniów, niemal z reguły nie pamiętał imion, lecz rysy twarzy wychowanków nosił w sobie z dokładnością wprost fotograficzną.Zapamiętywał także gesty uczniów.Na przykład wychowanek Kryński, chłopiec o marzycielskim spojrzeniu i umiarkowanych talentach matematycznych, zwykł podnosić rękę, prosząc o głos, w sposób wielce charakterystyczny, łokieć trzymając przy piersi i wystawiając w górę dwa palce, serdeczny i wskazujący, w zupełnej zgodzie z polskim regulaminem wojskowy.Uczeń ten miał, jak się wydaje, jakieś związki rodzinne z armią, czego profesor Winiar nie pochwalał, ponieważ po Wielkiej Wojnie, na domiar wszystkiego, stał się także pacyfistą.Otóż matematyk cierpiał.Kiedy utworzono dzielnicę żydowską, opuścił był swe mieszkanie i przeniósł się blisko, ku południowej stronie placu Krasińskich, do domu przy ulicy Długiej.Był to błąd, wypływający z matematycznej logiki profesora.Chciał pozostać na starych śmieciach i oglądać z dala swój dawny dom w rejonie getta, bo liczył, że wojna nie potrwa długo.Należało przyjąć inną postawę, może mniej racjonalną, lecz profetyczną.Sąsiedzi profesora Winiara, gdy przyszło porzucić domowe pielesze przy Świętojerskiej, przenieśli się na dalekie krańce miasta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]