[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wrony będą obserwować wszystkich jadących na północ.Posłańcy zostaną przechwyceni.Suka! Suka o czarnym sercu!Książę spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi, wyczuwając niepokój.Ale całą jego uwagę skupiała na sobie kobieta.- Być może moglibyśmy się spotkać któregoś dnia w ogro­dzie?- Byłoby wspaniale.Ale pamiętaj, teraz moja kolej, by zapro­sić ciebie.Książę uśmiechnął się słabo.- Jeżeli ci pozwolą.Po ostatnim razie.- Ja nie zaczęłam.O czym oni mówią? W ogrodach musiało się stać coś, w co była wmieszana Pani.Duszołap nie powiedziała mu wszystkie­go.Tylko tyle, ile trzeba, aby obnażyć i dotknąć do żywego jego serce.Wyczuł, że ktoś mu się przygląda, dostrzegł Kopcia czającego się w cieniu.Wykrzywiona twarz czarodzieja skrzepła w maskę nienawiści.Wygładziła się w jednej chwili, gdy zdał sobie spra­wę, że go dostrzeżono.Wstrząsnął nim dreszcz, umknął.Konował zauważył, że wrony poleciały za nim.Oczywiście.Gdziekolwiek Kopeć się uda, będzie obserwowany.Duszołap wie­działa o nim wszystko.Duszołap zapytała.- Czy moje kwatery są już ukończone? Mamy za sobą długą, zakurzoną drogę.Dwie godziny zabierze mi przemiana w istotę ludzką.- Nie skończyliśmy ich jeszcze, ale szybko się z tym uwinie­my.Czy powinienem zawołać kogoś, by zatroszczył się o twoje konie i pomógł przy rozpakowywaniu rzeczy?- Tak.Oczywiście.To miło z twojej strony.- Zrobiła jakąś sztuczkę z oczami, aż książę się zarumienił.- Chciałabym się zobaczyć z pewnymi ludźmi.- Wymieniła szereg imion zupeł­nie Konowałowi obcych - Przyślij ich do moich kwater.Ram porozmawia z nimi, kiedy ja będę się kąpać.- Oczywiście.- Książę wezwał swoich totumfackich i wysłał na poszukiwanie ludzi, z którymi chciała się spotkać.Na gest Duszołap Konował zsiadł z koma i oddał go w ręce koniuszego.Poszedł za nią, kiedy ruszyła za księciem.Wrony robiły dobrą robotę jako zwiadowcy, to musiał przyznać.Choć niechętnie.Rozgrywała to bez najmniejszego potknięcia.W kwaterach Pani odkrył, dlaczego wszyscy mówią na niego: “Ram", dlaczego nikt go nie poznawał.Podszedł do lustra.Nie zobaczył w nim siebie.Zobaczył wielkiego, brudnego Shadar, obrośniętego niczym goryl.Położyła na nim zaklęcie.Ludzie, których kazała przysłać do siebie Duszołap, pochodzi­li z niskiej kasty, sama skóra i kości; zdenerwowane małe istotki, niezdolne wytrzymać jej spojrzenia.Kiedy przedstawiała się im, dodała kilka słów w gwarze, której nie rozumiał.Tytuł, którym ją obdarzono, również wprawił go w konfuzję.Córka Nocy? Co to miało znaczyć? Tyle się wydarzyło, a on nie miał sposobu, aby się o tym dowiedzieć, nie wspominając już o kontroli nad przebiegiem wydarzeń.Duszołap wydała im rozkazy:- Chcę, żebyście obserwowali czarodzieja Kopcia.Przynaj­mniej dwóch z was powinno przez cały czas nie spuszczać zeń oka.Szczególnie chodzi mi o to, czy nie będzie się próbował znaleźć w pobliżu Ulicy Wygasłych Lamp.Jeżeli będzie chciał tam pójść, zatrzymajcie go.Wszystkimi sposobami, jakie okażą się konieczne, chociaż sądzę raczej, iż na razie nie zaplanował sobie szybkiego wejścia do raju.Mężczyźni dotknęli równocześnie kawałków kolorowej mate­rii, które wystawały im znad przepasek biodrowych.Jeden z nich powiedział:- Jak zechcesz, tak też się i stanie, Pani.- Oczywiście.Zajmijcie się tym.Znajdźcie go.Przyklejcie się do niego.Jest dla nas niebezpieczny.Mężczyźni pośpieszyli wykonać otrzymane rozkazy; sprawia­li takie wrażenie, jakby chcieli możliwie szybko znaleźć się jak najdalej od niej.- Śmiertelnie się ciebie boją - zauważył Konował.Naturalne brzmienie jego głosu powróciło, gdy znalazł się z nią sam na sam.- Oczywiście.Uważają mnie za córkę ich bogini.Dlaczego się nie myjesz? Nawet z tej odległości czuję twój zapach.Po­wiem im, by ci przenieśli nowe rzeczy.Kąpiel i świeże ubranie były jedynymi miłymi rzeczami, jakie przyniósł dzisiejszy dzień.XLVIIINie udało mi się zażyć tyle snu, ile potrzebowałam.Sny były straszne.Wędrowałam po jaskiniach, głęboko pod powierzchnią ziemi, skąpana w smrodzie rozkładu.Jaskinie nie były już zim­ne.Starcy zaczynali gnić, choć wciąż żyli.Kiedy przechodziłam obok, wchodząc w ich pole widzenia, czułam ich wezwanie, ich hańbę.Naprawdę próbowałam.Ale nie mogłam zbliżyć się do tego miejsca, które stanowiło mój rzekomy cel.Istota próbująca mnie zwerbować, zaczynała się niecierpliwić.Obudził mnie Narayan.- Przepraszam, Pni.Ważna sprawa.Wyglądał, jakby zobaczył ducha.Usiadłam.I zaczęłam wymiotować.Narayan westchnął.Jego przyjaciele przysunęli się bliżej, by osłonić mnie przed wzro­kiem pozostałych.Narayan wyglądał na zmartwionego.Bał się, że szybko może stracić wszystko, co we mnie zainwestował.Sadził chyba, że mogę mu w każdej chwili umrzeć.Tego się nie obawiałam.Bałam się raczej, że nigdy nie umrę i nigdy nie ucieknę przed wieczną niedolą.Co jest źle ze mną? To już stawało się nudne - choroba każdego ranka, a potem przez resztę dnia jej lżejsze nawroty.Nie miałam czasu na chorowanie.Miałam do wykonania pra­cę.Miałam świat do zdobycia.- Pomóż mi się podnieść, Ram.Pobrudziłam się?- Nie, Pani.- Dzięki bogini za drobne łaski.O co chodzi, Narayan?- Lepiej, żebyś sama zobaczyła.Chodź, Pani, proszę.Ram przyprowadzi konie.Wzięłam się w garść, pozwoliłam, by pomógł mi się wspiąć na siodło.Skierowaliśmy się w stronę wzgórz.Kiedy wyjeżdżaliśmy z obozu, zobaczyłam Klingę, Ła­będzia i Mathera, jak zbliżywszy głowy, naradzali się nad czymś.Narayan nie wsiadał na konia, ale kiedy zechciał, niemalże potrafił dotrzymać mu kroku.Miał rację.Lepiej było to zobaczyć, zamiast tylko wysłuchać raportu.W słowa mogłam nie uwierzyć.Równina zmieniła się w jezioro.Na jej północnym i południo­wym krańcu woda gwałtownie spływała ze wzgórz.Akwedukty oszalały.- Teraz już wiemy, dokąd kierowali te oddziały robocze - powiedziałam.- Musieli zmienić bieg obu rzek.Jak głęboko jest teraz?- Już przynajmniej dziesięć stóp.Starałam się oszacować, jak wysoko może się podnieść po­ziom wód.Wzgórza mamiły wzrok.Trudno powiedzieć.Równi­na położona była niżej niźli poziom ziem znajdujących się za wzgórzami, ale różnica była chyba niewielka.Jezioro nie powin­no być głębsze niż sześćdziesiąt stóp.Wystarczy jednak, aby zatopić miasto.Mogaba musiał być w kropce.Nie miał żadnej drogi wyjścia, chyba że zbuduje łodzie albo tratwy.Wirujący Cień nie miał ochoty marnować ludzi na trzymanie go pod oblężeniem.- Dobrzy bogowie! Dokąd odeszli żołnierze Cienia? - Mia­łam złe przeczucia, że oto tkwię jedną nogą w pułapce na niedź­wiedzia.Narayan wezwał do siebie zwiadowców.Poinformowali nas, że wkrótce po wschodzie słońca żołnierze Cienia odeszli - po­dzieliwszy się na dwie kolumny - na północ i na południe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl