[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ćwiczyłem je przed lustrem.Niechby mi się wreszcie na coś przydało to, że jestem Włochem.Nie popuszczam.Myślę, czyby nie podnieść się wolno z krzesła i trochę go nie przydusić.Weiss chrząka głośno i zaplata dłonie tak, że ramionami ciasno otacza bagienko formularza.— Powiedz mi, Alfonso, czy często miewasz podobne ataki agresji?Znowu pan psychiatra, witamy, witamy.Słynny uśmiech Świętego Mikołaja, itepe.Jak słowo daję, sam byłbym lepszym psychiatrą niż ten bałwan.Weiss nie bardzo wie, co dalej robić.Ja też nie mam specjalnie dalszej koncepcji.Zaczynam żałować, że to wszystko nie stało się w połowie wojny, zamiast teraz.Może dostałbym wysoką rentę jako morderca maniakalny.Mówiłoby się: okropieństwa wojny zmieniły poczciwego chłopczynę w szalonego maniaka.I mógłbym do końca życia leżeć sobie spokojnie do góry brzuchem, starczyłoby ryknąć dziko od czasu do czasu albo szturchnąć jakiegoś staruszka.Weiss wciąż się do mnie szczerzy, nawet okiem nie mrugnie: uśmiech psychiatryczny ma opanowany na sto dwa.Próbuje mnie złamać.Chętnie bym mu opowiedział, co to była za frajda rozkwasić tę głupią gębę łopatą.Nawet czarnuchy z ciężarówki robiły w portki ze strachu.— Nie, panie majorze.Niezbyt często, panie majorze.— Czy zechciałbyś opowiedzieć mi, jak do tego doszło?Zechciałbym, jeszcze jak, a poza tym wiem, co to rozkaz.— To się zdarzyło, jak służyłem dopiero cztery dni, panie majorze.Kapral w Fort Cumberland złapał mnie za ramię, a ja zareagowałem odruchowo, panie majorze.— Ach tak, rozumiem.Gówno rozumie, i doskonale o tym wie.Rewanżuję mu się uśmiechem.Wielka wymiana uśmiechów.Fantastycznie jest być Włochem: po tych wszystkich filmach każdy się przed człowiekiem trzęsie.Potrzebny czarny charakter — natychmiast każdy pomyśli o Włochu.Znowu posyłam Weissowi groźne spojrzenie.Weiss na nowo czyta zapluty formularz, “hmmając" i “achając" od czasu do czasu — jakoś trudno nam do czegokolwiek dojść.— Czy mam się udać dziś rano na oddział, panie majorze?— Tak jest, sierżancie.Sądzę, że to nasza największa szansa.Czekam.Nie mogę przecież tak wstać i wyjść, póki on czegoś nie zrobi.W wojsku człowiek jest uwiązany na wszystkie strony.Ciekawe, dlaczego mnie nie zapyta, czy przyfanzoliłem kiedyś Ptaśkowi.To byłoby pierwsze pytanie, jakie sam bym sobie zadał.Weiss podnosi się wreszcie, ja też wstaję, salutuję mu.Coś mi się zdaje, że jest na mnie mocno wkurwiony i na dodatek wkurwiony na siebie za to, że wkurwił się na mnie.Boi się mnie; to dobrze.Ciągle mam nadzieję, że to paskudne uczucie już mi przeszło, ale jak tylko widzę, że facet mięknie, ono natychmiast wraca.— To wszystko, sierżancie.Zobaczymy się jutro o tej samej porze.— Tak jest, panie majorze.Wał jeden; na pewno każe sobie przysłać moje papiery z Dix.Święty Boże, pozwól mi w końcu wyjść z tego wojska!Wracam do Ptaśka i chociaż on ciągle kuca na podłodze, wiem, że coś się zmieniło.Wiem, że on wie, że ja tu jestem.I wiem, że to Ptasiek, a nie jakieś fałszywe, farbowane ptaszysko.— Znowu miałem nasiadówkę z tym twoim doktorkiem.Powiem ci, Ptasiek, że jak w końcu zaczniesz gadać, ubawisz się z nim po pachy.Tylko za skarby świata nie mów mu nic o gołębiach ani o kanarkach, w ogóle nie ruszaj żadnych zasranych ptaków.Bo wsadzi cię do szklanej gablotki jako wyjątkowo interesujący okaz.Wiem, że tym razem mnie słyszał.Tak trzymać; nawijam dalej.— Ty, Ptasiek, a pamiętasz, jak sprzedawaliśmy gazety? Jezu, ale były jaja!Kiedy już wylizałem się ze śladów zemsty starego Vittoria po powrocie z Wildwood, kombinujemy z Ptaśkiem, jak by tu spłacić forsę.Jesteśmy dłużni rodzicom dziewięćdziesiąt dwa dolary za podróż pociągiem.Załapujemy się w blokach na domokrążną sprzedaż czasopism.Idzie nam jak po maśle.Dozorcy nie chcą nas wpuszczać, ale jak się wciśnie wszystkie guziki domofonów, zawsze znajdzie się ktoś na tyle leniwy, że włączy otwieranie drzwi, nie sprawdzając, kto dzwoni.Jak już dostaniemy się do środka, jeden zawsze trzyma windę, a drugi chodzi z gazetami od drzwi do drzwi.Sprzedajemy “Liberty", “Saturday Evening Post", “Collier's" i “Cosmopolitan".Najlepiej handluje się od samego wyjścia ze szkoły gdzieś do wpół do szóstej, kiedy mężowie wracają z pracy.Wiele kobiet mieszka samotnie, bo ich mężowie walczą na wojnie.Mamy swoje stałe klientki.Na ogół ja zajmuję się sprzedawaniem; Ptasiek pilnuje windy i gania się po bloku z cieciem.Tu mi kaktus wyrośnie, jak jest na świecie cieć, który by zdołał dopędzić Ptaśka.Większość kobiet po całych dniach zdycha z nudów, więc co i raz któraś zaprasza mnie na herbatkę albo na kawkę.Gdybym był starszy i wiedział, jak się brać do rzeczy, pożyłbym sobie jak panisko.Ptasiek już od jakiegoś czasu trenuje wstrzymywanie oddechu.Szajba odbija mu z dnia na dzień coraz bardziej.Któregoś razu pokazuje mi, że umie wytrzymać bez oddechu przez pięć minut.Ładuje łeb do kubła z wodą u mnie w piwnicy.Mówi, że cała sztuka w tym, żeby przestać myśleć o oddychaniu.Kompletna szajba!I w kółko ględzi o fruwaniu.Kiedyś mówi mi tak: “Ludzie nie latają, bo nie wierzą, że potrafią.Gdyby nie pokazano im kiedyś, że mogą pływać, do dziś wszyscy by się topili po wrzuceniu do wody" — tak powiedział, jak słowo daję.Naprawdę, jakieś chore pomysły.Ptasiek chodzi do liceum katolickiego, na Czterdziestej Dziewiątej w Filadelfii.Z tego, co mi opowiada o swojej budzie, wyraźnie widzę, że człowiek musi tam dostać szajby.To jakieś regularne więzienie.No i zaczyna się afera z kanarkiem.Ptasiek w kółko gada o tym kanarku i trenuje jakieś kretyńskie ćwiczenia.Próbuję go namówić na podnoszenie ciężarów, żeby trochę wyrobił sobie mięśnie, ale on uznaje tylko machanie ramionami i skoki z góry na dół i z dołu do góry.Czasami, jak zacznie truć o tym kanarku, to jakby mówił o żywym człowieku.Chwilami myślę sobie, że może Bogu dzięki Ptasiek zauważył nareszcie, że są dziewczyny na tym świecie — ale nie, to o kanarku.Mówi o niej Ptasia, pewnie ją tak nazwał po sobie.Ta Ptaśka szkoła to taka bida z nędzą, że nawet jej nie stać na własny autobus, więc Ptasiek jeździ rowerem.Któregoś dnia daję sobie wolne i jadę razem z nim.Co za beznadziejna buda.Pierwszym i drugim klasom wolno używać tylko zewnętrznych klatek schodowych, które wyglądają jak drogi ewakuacyjne, poza tym kwitnie wzajemne okradanie sobie szafek.Uczą tam braciszkowie zakonni.Ci bracia noszą długie czarne sutanny jak księża, tyle że pod brodą sterczą im takie małe sztywne jakby śliniaczki.Jakaś brygada pomyleńców: faceci, którzy chcieliby zostać księżmi, ale albo są za głupi, albo nie mają dość odwagi.W całej szkole podejrzanie pachnie, jakby trwała tam nieustanna orgia onanistów.Duże instytucje bez dziewczyn zawsze są podejrzane.Ptasiek mówi, że w deszczowy dzień smród jest taki straszliwy, że bez maski gazowej ani przystąp.Śniadania wsuwa się tam, maszerując w kółko po bieżni.Bracia stoją w środku, jak treserzy lwów.Kiedy człowiek chce iść się odlać czy coś, musi poprosić o specjalny drewniany baton, który jest przepustką.Maszerują w kółko, każdy ze śniadaniówką, żrą i robią, co mogą, żeby się nie zeszczać.Ptasiek zaczyna podrabiać przepustki biblioteczne, żeby na dużej przerwie móc chodzić do biblioteki.Nosi tam ze sobą śniadanie w wypatroszonej książce.Udaje mu się tak przez trzy miesiące, ale tuż przed feriami wielkanocnymi zostaje przyłapany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]