[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z pewnością nie można nazwać mnie estetą, ale kiedy go ujrzałem, podziałał na mnie jak uzdrawiający balsam.Do tej pory lubię wspominać chwilę, kiedy po wielomilowym marszu tajnymi korytarzami Drugiego Domu zakapturzony służący otworzył przede mną drzwi, a ja ujrzałem srebrzyste strumienie wypisujące tajemnicze słowa na słonecznym dysku.- Prosto przed siebie - wymamrotała zgarbiona postać.- Idź ścieżką aż do Bramy Drzew.Wśród aktorów będziesz zupełnie bezpieczny.Drzwi zatrzasnęły się za mną, a kiedy się obejrzałem, ujrzałem tylko gładkie zbocze porośniętego trawą pagórka.Niezbyt pewnym krokiem ruszyłem w kierunku fontanny i wkrótce znalazłem się wśród odświeżających strumieni wody.Długo stałem bez ruchu, usiłując odczytać swoją przyszłość wśród roztańczonych kształ­tów, a następnie począłem grzebać w poszukiwaniu czegoś, co mógłbym złożyć w ofierze.Pretorianie zabrali mi wszystkie pieniądze, ale prze­trząsając zawartość sakwy (składały się na nią: kawałek flaneli, osełka, buteleczka oliwy do smarowania miecza, grzebień oraz książka w brą­zowej okładce), dostrzegłem monetę, która utknęła na sztorc między kamiennymi płytami tworzącymi ścieżkę.Kiedy ją stamtąd wydobyłem, okazało się, że to asimi, tak bardzo już wytarte, że jedynie z najwyższym trudem dało się rozpoznać wytłoczony na nim wizerunek.Wypowie­dziawszy szeptem życzenie cisnąłem je w sam środek fontanny.Strumień wody porwał pieniążek i uniósł go wysoko, gdzie na chwilę zawisł nieruchomo, lśniąc w promieniach słońca.Potem spadł, a ja zająłem się odczytywaniem kształtów rysowanych przez wodę na tle nieba.Miecz.To akurat było bardzo proste: dalej będę wykonywał katowskie rzemiosło.Róża, a pod nią rzeka.Będę kontynuował wędrówkę w górę Gyoll, gdyż tamtędy właśnie wiedzie droga do Thraxu.Wzburzone fale, ustępujące powoli miejsca falującej łagodnie powierzchni.Morze? Ale przecież nie sposób dotrzeć do morza posuwając się w górę rzeki.Następnie pojawiły się berło, tron i mnóstwo wież.Zwątpiłem w prorocze zdolności fontanny, ale kiedy odwracałem się od niej, w ostatniej chwili zobaczyłem jeszcze wieloramienną, rosnącą szybko gwiazdę.* * *Od chwili powrotu do Domu Absolutu dwukrotnie odwiedziłem Fontannę Wróżb.Raz zjawiłem się o świcie, idąc tą samą drogą, którą przyszedłem tu podczas mojej pierwszej wizyty, ale nie odważyłem się zadać jej żadnych pytań.Służący, którzy jak jeden mąż przyznają się do tego, że często rzucają do niej orichalki, kiedy ostatni goście opuszczą już ogrody, równie jednomyślnie twierdzą, jakoby wróżby, które otrzymali, nigdy się nie spełniły.Nie bardzo chce mi się w to wierzyć, gdyż mam jeszcze świeżo w pamięci zielonego człowieka, odstraszającego gapiów prze­powiedniami dotyczącymi ich przyszłości.Czy nie może być tak, że moi słudzy, widząc nieciekawy los, jaki ich czeka, po prostu nie chcą przyjąć tego do wiadomości? Pytałem także ministrów, którzy bez wątpienia rzucają chrisos całymi garściami, lecz uzyskałem mętne i wykrętne odpowiedzi.Bardzo trudno było mi odwrócić się plecami do fontanny oraz jej kuszących, choć tajemniczych przepowiedni i ruszyć w stronę starego słońca.Pojawiło się już w całej okazałości nad horyzontem, ogromne i czerwone niczym twarz olbrzyma.Czarne sylwetki topoli przywiodły mi na pamięć posąg Nocy wznoszący się na szczycie kurhanu na zachodnim brzegu Gyoll, który tak często oglądałem rysujący się wyraźnie na tle zniżającego się ku horyzontowi słońca, kiedy wraca­liśmy do Cytadeli z naszych pływackich eskapad.Nie zdając sobie sprawy, że znajduję się niemal w samym sercu Domu Absolutu, a tym samym daleko od patroli strzegących jego obrzeży, lękałem się, iż lada chwila zostanę zatrzymany i ponownie odprowadzony do przedpokoju, skąd nie byłoby ucieczki, gdyż tajne przejście zostało już z całą pewnością odkryte i zapieczętowane.Nic takiego jednak nie nastąpiło.O ile mogłem stwierdzić, byłem jedyną osobą, jaka poruszała się na ogromnym obszarze porośniętym aksa­mitną trawą i starannie przystrzyżonymi żywopłotami, wśród których pyszniły się różnobarwne trawy i płynęły szemrzące strumyki.Nad ścieżką zwieszały się kielichy lilii znacznie wyższych ode mnie, a ich rozgwieżdżone twarze były pokryte świeżą, nie naruszoną rosą.Dokoła śpiewały słowiki - jedne na wolności, inne zamknięte w złotych klatkach zawieszonych na gałęziach drzew.W pewnej chwili dostrzegłem przed sobą jeden z poruszających się posągów i na mgnienie oka ogarnęło mnie znane już dobrze przeraże­nie.Przesunął się przez wypielęgnowany trawnik jak olbrzymi czło­wiek (choć wątpię, czy istoty te mają cokolwiek wspólnego z ludźmi), stąpając w rytmie niesłyszalnej muzyki.Przyznaję, iż ukryłem się w głębokim cieniu i zaczekałem, aż mnie minie, zastanawiając się z niepokojem, czy wie o mojej obecności i czy przykłada do niej jakąkolwiek wagę.Bramę Drzew ujrzałem wtedy, kiedy już niemal straciłem nadzieję, że kiedykolwiek ją odnajdę.Nie sposób było nie zwrócić na nią uwagi.Zwykli ogrodnicy przycinają gałęzie krzewów, nadając im pożądany kształt, natomiast ogrodnicy z Domu Absolutu, mając do dyspozycji tylekroć więcej czasu, cierpliwie kierowali wzrostem gałęzi dębów, aż wreszcie każda z nich zaczęła spełniać rolę starannie zaplanowanego architektonicznego detalu, tak że ja, stąpając po pokrytych ziemią dachach największego pałacu na Urth, zobaczyłem nagle po mojej prawej stronie ogromną, zieloną bramę zbudowaną z żywych drzew równie starannie i dokładnie, jak z cegły i kamienia.Pobiegłem w jej stronę.ROZDZIAŁ XXIIPersonifikacjeZaraz za wysoko sklepionym łukiem Bramy Drzew znalazłem się na rozległej, trawiastej równinie upstrzonej różnokolorowymi namio­tami.Niezmąconą ciszę przerwał donośny ryk megathera oraz klekot łańcucha, którym zwierzę było skute.Przez długą chwilę stałem bez ruchu, czekając, aż bestia uspokoi się i ponownie zapadnie w głęboki, podobny do śmierci sen.Kiedy to nastąpiło, słyszałem już tylko szmer rosy spływającej z liści i wesoły świergot ptaków.Nastawiwszy ucha wyłowiłem jeszcze jeden odgłos, coś jakby powtarzający się w nieregularnych odstępach świst zakończony sła­bym uderzeniem.Ponieważ, jak mi się wydawało, dobiegał z bardzo daleka, ruszyłem w jego stronę ścieżką wiodącą między namiotami, lecz okazało się, iż błędnie oszacowałem odległość, gdyż doktor Talos dostrzegł mnie, nim ja zobaczyłem jego.- Mój przyjacielu! Mój wspólniku! Wszyscy jeszcze śpią, Dorcas i cała reszta.Tutaj, tutaj!Świszczący odgłos wydawała jego laska, którą ścinał łebki kwiatów.- Zjawiasz się w samą porę.W samą porę! Dziś wieczorem wystawiamy nasze przedstawienie i gdybyś nie przybył, musiałbym wynająć kogoś, żeby cię zastąpił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl