[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zanim zobaczyłem dom lub dostrzegłem jakiekolwiek ślady ludzkiej obecności, do moich uszu dobiegło szczekanie psa.Milczący czar drzew natychmiast prysł - może nie do końca, gdyż w dalszym ciągu był obecny, ale należało mocno się wysilić, aby go odczuć.Odniosłem wrażenie, jakby jakaś tajemnicza istota, wiekowa i niezwykła, choć zarazem bardzo łagodna, chciała mi się pokazać, lecz w ostatniej chwili wycofała się niczym niezwykle dystyngowany człowiek, na przykład mistrz muzyków, którego przez wiele lat starałem się zwabić do mojej komnaty, ale kiedy wreszcie przyszedł i uniósł rękę, by zapukać do drzwi, usłyszał dobiegający z wnętrza głos kogoś, kogo nie lubił, odwrócił się więc i odszedł, aby już nigdy nie wrócić.Mimo wszystko poczułem ogromną ulgę.Przez niemal dwa długie dni byłem zupełnie sam: najpierw na skalistych zboczach, później pod lodowatym pięknem gwiazd, wreszcie wśród milczących, wiekowych drzew.Ostry, doskonale znany odgłos sprawił, iż przypomniałem sobie, ile otuchy może dodać obecność drugiego człowieka.Jeszcze zanim zobaczyłem psa, wiedziałem już, że będzie przypominał Triskele.Nie myliłem się - co prawda miał cztery łapy zamiast trzech, smuklejszą czaszkę i sierść raczej brązową niż płową, ale rozbiegane oczy, ogon i wywieszony ozór były dokładnie takie same.Zaczął od wypowiedzenia mi wojny, ale szybko spotulniał, jak tylko przemówiłem do niego, a zanim przeszedłem dwadzieścia kroków, czynił wszystko, żebym zatrzymał się choć na chwilę i podrapał go za uszami.Oganiając się od niego dotarłem do polany, na której stał dom.Kamienne ściany sięgały mi do połowy głowy, a na niezwykle stromym, krytym strzechą dachu tu i ówdzie leżały płaskie kamienie, które miały chronić słomę przed porwaniem przez silne wiatry.Budy­nek bardzo przypominał domostwa rekultywujących coraz to nowe tereny wieśniaków, którzy są jednocześnie błogosławieństwem i prze­kleństwem Wspólnoty, ponieważ jednego roku wytwarzają nadmiar żywności, by już w następnym wyciągać ręce po jałmużnę.Jeżeli do drzwi nie prowadzi brukowana ścieżka, łatwo zorientować się po wyglądzie trawy, jak często chodzą tędy ludzie.Tutaj spłachetek wydeptanej trawy miał wielkość chusteczki do nosa.Pomyślałem, że osoba mieszkająca w chatce (byłem prawie pewien, iż jest tylko jedna), mogłaby przestraszyć się na mój widok, gdybym pojawił się bez uprze­dzenia, a ponieważ pies już dawno przestał szczekać, zatrzymałem się na skraju polany i zawołałem głośno.Mój głos poszybował w niebo i zaplątał się w gałęziach drzew, ale odpowiedziała mi tylko cisza.Zawołałem ponownie, a następnie, z psem plączącym mi się wciąż pod nogami, ruszyłem w kierunku drzwi.Byłem już blisko, kiedy nagle otworzyły się na oścież i stanęła w nich kobieta.Miała delikatną twarz, którą można by nazwać piękną, gdyby nie szalone oczy.Ubrana była w obszarpaną sukienkę tym tylko różniącą się od żebraczych łach­manów, że była czysta.Chwilę potem zza fałd materiału wystawił głowę chłopczyk o okrągłej twarzy i oczach jeszcze większych niż oczy matki.- Przykro mi, jeżeli cię wystraszyłem, ale zgubiłem drogę w gó­rach - powiedziałem.Kobieta skinęła głową, zawahała się, po czym cofnęła się, ja zaś wszedłem do środka.Wnętrze domu - jeszcze mniejsze, niż przypusz­czałem, a to ze względu na niespotykaną grubość ścian - wypełniała intensywna woń jakichś roślin, które gotowały się w kociołku zawie­szonym nad paleniskiem.Nieliczne okna były bardzo małe, w tych grubych ścianach przypominały zaś raczej prostokątne oazy cienia niż otwory, przez które miało przedostawać się światło.Na skórze pantery siedział stary mężczyzna, zwrócony plecami do ognia; miał tak puste i pozbawione inteligencji oczy, iż w pierwszej chwili pomyślałem, że musi być niewidomy.Na środku pokoju stał stół otoczony pięcioma krzesłami, z których tylko trzy były ponad wszelką wątpliwość prze­znaczone dla dorosłych.Przypomniałem sobie, co Dorcas opowiadała mi o meblach z opuszczonych domów w Nessus, przywożonych na północ i sprzedawanych tym spośród eklektyków, którzy hołdowali nieco bardziej cywilizowanym zwyczajom, ale zarówno stół, jak i krzes­ła były chyba domowej roboty.Kobieta pochwyciła moje spojrzenie, gdyż powiedziała:- Mój mąż wkrótce przyjdzie.Przed wieczerzą.- Niepotrzebnie się lękasz - odparłem.- Nie zamierzam zrobić wam krzywdy.Jeżeli pozwolisz mi spożyć z wami posiłek i spędzić tu noc, a rano wskażesz mi właściwą drogę, chętnie odwdzięczę się wy­konując jakąś pracę.Kobieta ponownie skinęła głową.- Widziałeś Severę? - zapytał niespodziewanie chłopczyk.Matka zareagowała niemal równie szybko jak mistrz Gurloes, kiedy uczył nas obezwładniających ciosów i chwytów.Usłyszałem odgłos uderzenia, choć nie zdążyłem go zauważyć, a chłopiec rozpłakał się wniebogłosy.Kobieta natychmiast zasłoniła sobą drzwi, on zaś schował się za skrzynią w najdalszym kącie pomieszczenia.Domyśliłem się, że Severa jest dziewczyną lub kobietą, którą matka chłopczyka ukryła gdzieś (prawdopodobnie na stryszku) i dopiero potem zdecydowała się wpuścić mnie do domu.Doszedłem jednak do wniosku, że dalsze zapewnianie o moich dobrych intencjach mija się z celem, i że jeżeli chcę zdobyć zaufanie kobiety, to muszę sobie na nie zapracować.Zacząłem od tego, że poprosiłem ją o wodę, w której mógłbym się umyć, przy czym nie omieszkałem dodać, iż chętnie sam ją przyniosę, skąd będzie trzeba, byle tylko pozwolono mi zagrzać ją na ogniu.Kobieta wręczyła mi dzbanek i wyjaśniła, gdzie znajdę źródło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl