[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzwi były zamknięte wyważył je barkiem, w korytarzu pojawił się jakiś mężczyzna z bronią w ręku.Ben wystrzelił prawie nie celując i tamten, postąpiwszy dwa niepewne kroki, upuścił swojego makarowa i nie wydając nawet jęku, osunął się na kolana, by zastygnąć w nienaturalnej pozie, z głową wspartą o poręcz wózka inwalidzkiego.Od zaplecza budynek w niczym nie przypominał tej schludnej i budzącej zaufanie ochronki, jaką zaprezentowano im wcześniej.Korytarz był odrapany, drzwi do pokojów powyłamywane.W jednej z izb zauważyli kupę dziecięcych ubrań i stos bucików.Obie kobiety wyskoczyły z dyżurki, Karna ściskała w ręku złote monety.- Co ty, Ben - krzyknęła.- To tylko biznes, mam działkę dla ciebie, przecież ty sam.Strzelił, nie czekając, aż jego kochanka powie o kilka słów za dużo.Upadła i Benowi przemknęło przez myśl: „Jak rozpruta lalka" i że później, kiedy już będzie po zabawie, trzeba Duvalierowi nakłamać, że to ona pierwsza sięgnęła po broń.Złotozęba zawyła:- Wasyl, Oleg! - ale nikt jej nie odpowiedział, tylko Duvalier przeskoczył nad ciałem Karny i chwycił babsko za gardło.- Gdzie Zosia?- Ratunku, mordują!- Gdzie dziecko? - Ben przytknął kobiecie pistolet do skroni.- Nic jej nie jest.Kąpie się.- Czy jest ktoś jeszcze w budynku?- Nnnie, nnikt!- Prowadź.Przebiegli przez pokój dziecinny.Tłuste cherubinki reklamujące ochronkę nadal spały, ale Yarsky przyjrzał im się.przez chwilę uważnie i stwierdził, że musiały dostać silny środek nasenny.Wpadli do garderoby, na krzesełku leżały szatki Zosi.Do łazienki!- O, wujkowie - zapiszczała na ich widok, pławiąc się w wannie.- To cudowne, ciocia pozwoliła mi wziąć całą wannę wody.Duvalier chwycił ręcznik i podbiegł do małej.Ben chciał się dyskretnie cofnąć, ale bardziej wyczuł, niż usłyszał ruch za plecami.Najbliżej niego stała ciotka Kamy.Porwał ją w objęcia i odwrócił się.Opadający tasak niemal rozłupał czaszkę kobiety na połowy.Yarsky odskoczył, potknął się na mydle, które nie wiadomo skąd znalazło się na łazienkowej terakocie, i pojechał po mokrej podłodze.Rycząc wściekle, ogromny facet w skórzanym, zachlapanym krwią rzeźnickim fartuchu biegł za nim z wzniesionym narzędziem mordu.Przyszła pora, żeby Francuz przypomniał sobie bokserską młodość.Najpierw cisnął rzeźnikowi w twarz ręcznik, potem zablokował jego cios jedną ręką, drugą uderzając w splot słoneczny.Olbrzym padł, kantem łba uderzając o wannę.Dopiero w tym momencie Zosia zaczęła wrzeszczeć.W pośpiechu opuścili sierociniec, pozostawiając w nim prawdziwą jatkę w jatce.W odróżnieniu od Yarsky'ego, Duvalier nie odważył się nawet zaglądać do sal ciągnących się za łazienką, do kuchni z masarskimi stołami i piłą elektryczną, do chłodni, gdzie na hakach wisiały małe poćwiartowane kadłubki, już ze stemplami: „Zdrowe mięso" i jakże znajomymi znakami firmowymi Konsorcjum.- Jest pan dzielnym człowiekiem, Ben - Ławrientow mocno uścisnął dłoń Yarsky'ego.- Mówię ci, Grigorij, stoczyliśmy piękną walkę! - opowiadał podniecony Duvalier.- Ale już nigdy nie zostawicie mnie samej? - dopytywała się Zosia, niespokojnie wiercąc się na jego kolanach.- Oczywiście, kochanie - odpowiedział Francuz.- Zabierzemy cię do Szwajcarii, zobaczysz tam moją żonę, nie mamy dzieci, toteż gdy Lucille cię pozna, będzie bardzo szczęśliwa.- Ale jak odnajdą się moi rodzice, to wrócę do domku?- Naturalnie.Rozmowa toczyła się w hotelu dla cudzoziemców, dokąd Francuz z Kanadyjczykiem przywieźli uratowaną dziewczynkę.-Jeśli mógłbym w czymś pomóc.- Yarsky najwyraźniej ociągał się z odejściem - to zawsze możecie na mnie liczyć.- A co z twoją chorą rodziną? Tak się do niej spieszy.- Według zdobytych przeze mnie informacji znajduje się w Białymstoku.Ponieważ w ciągu najbliższych pięciu dni nie mam szans, by tam wyruszyć, więc jeśli teraz potrzebny jest wam ochroniarz.- Żebyś zobaczył go w akcji, Grigorij.- Raz już widziałem - mruknął Rosjanin.- Ale posłuchajcie, przed chwilą dostałem wiadomość, że jutro możliwy będzie wyjazd z konwojem do Mińska.Niech Ben jedzie z nami.- Na Białoruś?- Trochę bliżej i bezpieczniej, do Mińska Mazowieckiego, skąd musimy zabrać pewnego człowieka i niewykluczone, że będziemy potrzebowali mocnego wsparcia.No, nie rób takiej miny, Ben, to bardzo szlachetna misja, nikomu nie stanie się nic złego, a jeśli nam się uda, to, przepraszam, że wyrażam się tak górnolotnie, ale na świecie zdarzy się coś bardzo dobrego.Ławrientow był zadowolony, że Yarsky nie pyta o szczegóły.I tak by mu nie odpowiedział.Jeff uśmiechnął się i wydłubał słuchawkę z ucha.Myślał o Benie z coraz większym podziwem.Odbicie tej gówniary było majstersztykiem.Teraz profesorkowie mieli go za swojego.Jeszcze chwila, a wygadaliby szczegóły całej akcji.Chociaż może lepiej, że do tego nie doszło.W sytuacji, kiedy Yarsky został oficjalnym gorylem naukowców, reszta zadania wydawała się dziecinnie prosta, Jutro będzie po wszystkim, po naukowcach, po Brzozowskim.Od strony Wisły runął na park kolejny powiew lodowatego wiatru, przeszył zaczajonego łowcę do szpiku kości, szarpnął budami koczowników, zajmującymi prawie cały stok skarpy, tu zerwał parę daszków i przewrócił płotek, tam poniósł w dal kawał dykty.Gdyby Johnson odwrócił się o sekundę później, gdyby nie miał noktowizyjnych okularów, nie zobaczyłby nic.Ale należał do cholernych szczęściarzy i w świeżo powstałym prześwicie zdołał za uważyć znikającą nogę.Za parkanem ktoś był.Ktoś, kto go obserwował, lecz sam za wszelką cenę nie chciał być zauważony.Ciekawe.Przez kilka minut Jeff nie reagował, oczywiście ryzykował, że szpieg się oddali, założył jednak, że jeśli ktoś zajmuje się śledzeniem, to nie poddaje się zbyt łatwo.Po dziesięciu minutach intensywnego nasłuchiwania podniósł się i ruszył przed siebie.Przemierzył tak całą ulicę Piękną do Kruczej, parę razy przechodził z jednej strony jezdni na drugą, ale nie zauważył, żeby ktokolwiek szedł za nim.Istniało parę możliwości: albo obserwowała go cała grupa, albo.Tak, to oczywiste, szpicel koncentrował się na śledzeniu naukowców.A może ich chronił? Wprawdzie Genewa twierdziła, że działają sami, ale nie można wykluczyć, że informator Geldhoffa nie wiedział wszystkiego.W jakimś podwórku znalazł miejsce między budami, gdzie nikt nie mógł go wypatrzyć.Założył kobiecą perukę, zawiązał na głowie chustę, wywrócił futrem do góry kurtkę.Po kwadransie był z powrotem w hotelu dla cudzoziemców.Bez trudu wynajął pokój na najwyższym piętrze, potem wydostał się na dach i dopełzł do krawędzi.Miał przed sobą cały park.Faceta, który tak jak on wyposażony był w okulary noktowizyjne, wypatrzył dopiero po dłuższej obserwacji.- Zawodowiec - pomyślał i podregulował ostrość.-Cholera, że nie wpadłem na to wcześniej!Konsorcjum wynajęło dla zabójców piwnicę w jednym ze starych domów na Powiślu.Jej grube mury gwarantowały dyskrecję, a - co ważniejsze - uniezależniały mieszkańców od dostaw ciepła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]