[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeśli nie żyli, musiał o tym wiedzieć.Na pewno.Obozy koncentracyjne, przekonywał siebie, zostały utworzone po to, by pilnować ludzi wewnątrz, a nie na zewnątrz.Młody człowiek uśmiechnął się.Może po oglę­dzinach głównego obozu i zorientowaniu się, co jest w stanie zdziałać, będzie mógł uwolnić niektórych więźniów.Rourke by tak zrobił, zdecydował.ROZDZIAŁ XIXRourke zatrzymał Harleya na piasku.Mógł teraz oce­nić, jak bardzo Rosjanie musieli być rozproszeni.Teren plaży został ogrodzony drutem kolczastym, ale w zasięgu wzroku nie było widać żadnych wart.- Głupcy - mruknął.- Co mówisz? - zapytała Sissy, siedząca z tyłu na mo­torze, rozluźniając uchwyt wokół tułowia Johna, gdy tyl­ko się zatrzymali.- Mówię, że Rosjanie są głupi, zostawiając wybrzeże, jak widać, nie strzeżone.Choć dla nas to dobrze - stwier­dził.Co prawda nie było jakichś szczególnych przyczyn, jednak nie przepadał za tą dziewczyną.- Aha - powiedziała wymijająco, prawie bezgłośnie.- Aha - powtórzył jak echo, patrząc na przybrzeżne fale.W szarym zmierzchu dostrzegł światełko mrugające od morza.Rourke sięgnął do pasa pod kurtką, gdzie chwilo­wo trzymał latarkę.Rozejrzał się po plaży.Następnie, przesunąwszy włącznik naprzód, wcisnął guzik, puścił i znów przycisnął.Nadał serię sygnałów długich i krótkich, a po chwili światło na morzu, które zdawało się już bliż­sze, zasygnalizowało odzew umówionym wcześniej kodem, który uzgodnił z Reedem przez radio.Wyłączył la­tarkę i podał ją Sissy.- Włóż ją do tamtej bocznej kieszeni.- Gdzie?- W plecaku, Sissy, w plecaku.- Dobrze - rzekła.- Czy to był samolot?- Owszem, samolot-amfibia.- Chcesz zostawić tutaj motocykl? - zapytała z dającym się wyczuć napięciem w głosie.Siedząc zbliżający się samolot, pomyślał, że pewnie nadal mocuje się z latarką przy plecaku.- Nie, zabieram go ze sobą.Oni mogą zbliżyć się na tyle, abym mógł wciągnąć go na trap i do samolotu.Motor nie powinien się za bardzo zamoczyć.Zresztą mogę oczy­ścić go z soli i wody, kiedy tylko wystartujemy.- Nie możesz po prostu zdobyć innego motocykla? - indagowała.- A po co? Ten nie jest zły.- Ale czy to nie duży kłopot.To znaczy, czyścić go, wciągać na pokład? Nie lepiej.- Miałaś swoje ulubione przedmioty codziennego użytku, kiedy jeszcze istniały? Pióra, zapalniczki, takie rzeczy?- Tak, chyba tak - odparła, tonem jakby nieco obron­nym.- No to miałaś szczęście.Ja nie miałem.- Rourke nie dodał nic nadto.Dwusilnikowy samolot-amfibia podpły­nął już na fali do brzegu.John ruszył Harleyem w dół pia­szczystego zbocza na jego spotkanie.ROZDZIAŁ XX- W Miami Beach mieszkało tak wielu kapitalistów.Uczyniłem właściwie, konfiskując najładniejsze budynki wzdłuż plaży i czyniąc z nich kwatery dla Armii Ludowej.Natalia uśmiechnęła się, śledząc tłustą, nieco spoconą twarz Diego Santiago.Pamiętała jego akta.Diego - zga­dzało się, ale Santiago było nazwiskiem przybranym od czasu, gdy wspiął się na prominenckie stanowisko w hie­rarchii kubańskich komunistów.- Generał Santiago? - zapytała.- Si, major Tiemerowna - odparł.Uśmiechnęła się doń ponownie, po czym spojrzała przez werandę i ponad plażą ku atramentowej czerni, oka­lanej białą pianą przyboju.- Czy to wszystko pana nie rozprasza? Przyznam, że mnie by rozpraszało - oświadczyła i uśmiechnęła się nie­znacznie.- Pani mogłaby mnie rozpraszać, seniorita.Korzystam z tego domu, ponieważ jest centralnie położony; spełnia moje oczekiwania.Poza tym lubię pływać.To jedyny sport, na jaki mi pozwala mój napięty harmonogram za­jęć.Być może będąc tu u nas, pani i pułkownik Miklow również wybierzecie się popływać.To świetny relaks.Przynajmniej dla mnie.- Uśmiechnął się znowu, po czym patrząc na jej kieliszek zapytał: - Jeszcze wina?- Może odrobinę.ale tylko odrobinę, towarzyszu ge­nerale.- Jest pani zbyt oficjalna, seniorita.Piękna kobieta nie potrzebuje nigdy być oficjalną.Proszę nazywać mnie: Diego.Nalegam.Może to pani przyjąć jako rozkaz, jeśli wola, od wyższego oficera zaprzyjaźnionej armii.Z uśmiechem uścisnęła wyciągniętą prawą dłoń, czując jej lekką wilgoć.Patrzyła, jak wzrok generała wędruje za jej dekolt.Cofnęła się do oparcia fotela, wyślizgując rękę z uści­sku i opierając ją na białym obrusie.Obserwowała swą dłoń, wiedząc, że Santiago obserwuje ją.Przybyła tu z Miklowem, nie spodziewając się spotkania z generałem aż do rana.Odczuła wewnętrzną pustkę po wyznaniu swe­go wuja.Czuła się zmęczona i zakłopotana, kiedy adiutant generała Santiago przywitał ich na lotnisku obwieszcze­niem, iż za dwie godziny ma być wydana oficjalna kolacja.Spojrzała na zegarek marki Rolex.Teraz dochodziła już dwudziesta trzecia.Adiutant przywiózł ją wraz z Miklowem do domu ge­nerała na plaży - kolejna niespodzianka.Zabrała ze sobą wizytowy strój - zawsze to robiła przy tego typu zlece­niach - i kiedy Miklow zmieniał ubranie, wzięła prysznic, umyła włosy, wysuszyła i ubrała się.Zanim zeszła na po­siłek, zatrzymała się przed lustrem wielkości człowieka i zrobiła dwie rzeczy: wsunęła maleńki, cienki nóż do fute­rału przy podwiązce po wewnętrznej stronie lewego uda i sprawdziła swą prezencję.Miała na sobie czarną suknię wieczorową, niezbyt wiele biżuterii, czarne pantofle i ma­łą torebkę w tymże kolorze - w środku był ukryty niewiel­ki pistolet.Nie martwiła się, że ktoś może to odkryć.Gdy­by Santiago miał powody podejrzewać ją o współpracę z KGB, bez broni podejrzewałby ją tym bardziej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl