[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zdążyła, gałąź zahaczyła o chustkę na jej głowie.- Cholera! - mruknęła ze złością.Bili obejrzał się, dała mu znak, że wszystko w porządku.Przed Nocą Wojny nie pozwoliłaby sobie na używanie tego rodzaju słów.Ale sytuacja nauczyła ją kląć.Szła dalej, obser­wując Billa, ścieżkę przed sobą i głębokie cienie, których nie rozpraszało słabe światło gwiazd.Nagle usłyszała szmer.Wzmagający się szelest zaniepokoił ją.Obróciła się i wtedy to coś wpadło na nią, przewracając ją na ziemię.Zaczęła szukać napastnika.Jak leśny duch raptem wyrosła przed nią jakaś postać.- Sarah! - odezwał się cichy, ochrypły głos.- Sarah, to ja.Zabezpieczyła broń.Po chwili oparła głowę o pierś męż­czyzny.Nie przypuszczała, że będzie aż tak szczęśliwa, wi­dząc przywódcę Ruchu Oporu, Pete’a Critchfielda.- Pete - wyszeptała cichutko.Wreszcie znalazła kogoś, kto wiedział, co robić.Rozdział XXIIKrzyż palił się z trzaskiem i Cole czuł się teraz bezpiecz­niej.Obserwował dzikusów.Oni też patrzyli na niego, zasko­czeni, że przeciwnik również odważył się wznieść i podpalić krzyż.- Kiedy, do diabła, coś zacznie się dziać, kapitanie? - spytał Kelsoe.Armitage siedział na ziemi pod sosną, do której przy­kuty był Teal.- Niedługo, Kelsoe.Teraz już niedługo.- Niedługo zejdą tutaj i posiekają nas na kawałki.- Może.- Cole spojrzał na obsadzone przez dzikusów wzgó­rze.- Choć, skoro dotychczas tego nie zrobili.Może mają.- Cole! - zawołał Teal.Cole odwrócił się twarzą do niego, rozprostowując zdrę­twiałe nogi.- Czego?- Cóż to za potęgę masz zamiar zaoferować tym wariatom? Cole wstał.- No cóż, myślę, że można by to nazwać najwyższą potęgą.Potęgą słońca.Niszczycielską siłą.- Chce im pan podarować rakietę?Cole wzruszył ramionami i odwrócił się.Na pagórku zapa­nowało poruszenie, szeregi dzikusów rozstąpiły się, pojawiła się nowa grupa ludzi.Robili wrażenie lepiej uzbrojonych, o ile Cole mógł to właściwie ocenić w blasku ognisk i niesionych przez nich pochodni.- Rzućcie broń! - dobiegł Cole’a donośny, potężny głos.- Nie! - odkrzyknął.- Przybyłem, by obdarzyć was potęgą, a nie po to, by dać się zabić! - Grał ryzykownie i wiedział o tym.- Rzućcie broń! - Głos rozległ się ponownie, jak gdyby wołający wcale go nie słyszał.- Daję wam najwyższą władzę! Władzę, o jakiej nie śnił żaden z was.Z szeregu wystąpił mężczyzna okryty płaszczem ze skóry.Nie niósł pochodni ani żadnej broni.Był otyły i znacznie niższy od otaczających go dzikusów.To nie on wołał do Cole’a, żeby złożył broń.- Proszę, cóż za tupet! - Wódz wydawał się ubawiony.– Nas są setki, a was zaledwie czterech, z czego jeden jest najwyraźniej waszym więźniem.Ofiarowujesz mi władzę, po­tęgę o jakiej nie śniłem? Lubię ludzi z poczuciem humoru.Obawiam się jednak, że moi wyznawcy nie znają się na żar­tach.Powiedz mi więc, cóż to za nieskończona potęga, którą chcesz mi dać?Cole zrobił efektowną pauzę, zanim odkrzyknął:- Osiemdziesięciomegatonową głowica termojądrowa, zainstalowana na międzykontynentalnej rakiecie balistycznej, którą potrafię uzbroić i wystrzelić.Człowiek na wzgórzu milczał przez chwilę.Zastanawiał się.- Nazywam się Otis.Kto wie, może zostaniemy dobrymi przyjaciółmi?Rozdział XXIIILudzie Critchfielda zabrali panią Mulliner i dzieci głębiej w las.Sarah siedziała w ciemności pod rozłożystym dębem.Obok usadowił się Bill, a naprzeciw nich siedział ze skrzyżo­wanymi nogami Pete Critchfield, przysłaniając dłonią jedno ze swych śmierdzących cygar.Sarah wiedziała, że maskuje w ten sposób żarzący się czubek.Zadawała sobie pytanie, czy Pete’owi kiedykolwiek przyszło do głowy, że wróg może go na­mierzyć, kierując się wyłącznie zapachem.- Teraz, kiedy David jest w niewoli albo już nie żyje, nie musimy czekać, aż ktoś przyjdzie i obejmie dowództwo.- Niech Bóg ma Davida w swojej opiece - szepnęła Sarah.- Amen - dokończył Bill.- Taaak, amen, ale skoro go wyeliminowali, my musimy działać - mówił Critchfield.- Niedaleko Nashville są wielkie składy zapasów.Czerwoni gromadzą je tam już od paru dni.Jest tego więcej niż.- Po co? - przerwał Bili.- Szlag mnie trafia, Bili, ale mają tam rzeczy, których nam potrzeba.Całe paki leków, a w moim oddziale jest trzech paskudnie rannych i ani ampicyliny, ani środków przeciwbólowych.Jeden z nich jest w takim stanie, że stale siedzi obok niego dwóch ludzi, żeby zatykać mu usta, kiedy zaczyna krzy­czeć, a jak jest przytomny, pompują w niego whisky.- To chyba nie rana żołądka?- Nie, proszę pani.Jest ranny w nogę.- Powinniście być ostrożni.Alkohol ma działanie uspokaja­jące, ale w połączeniu z silnym upływem krwi może dać efekty uboczne.- Dobrze, Sarah.Zdaje się, że już zacząłem mówić do pani po imieniu?- W porządku.- Dobra.Myślę, że przydałabyś się nam i to z dwóch powo­dów.Chyba, że gdzieś się wybierasz?- No cóż, właściwie byłam umówiona na kolację - roze­śmiała się.- Zaproponowałbym wam coś do zjedzenia, ale nie mamy.- Jadłam dziś rano - przerwała.- W tych magazynach mają też i żarcie.U nas mogłabyś zaopiekować się rannymi.Oprócz tego, całkiem nieźle ra­dzisz sobie z bronią.Widziałem cię w akcji.Gdybyś mogła się tym zająć razem z dzieciakami, wtedy Bili, ja i chłopcy mieli­byśmy wolne ręce i moglibyśmy uderzyć na te składy.W lesie mamy zadekowane dwie ciężarówki.Możemy skoczyć do Nashville i piorunem wrócić.- Jeżeli w ogóle wrócicie - stwierdziła bez ogródek.- No.nie będę się z tobą sprzeczał, może być różnie.Taka jest prawda.- Mogę zabawić się w siostrę miłosierdzia - powiedziała.“Czasami - pomyślała nagle - wcale nie tak dobrze być kobietą”.- Dobra.Pobawię się w pielęgniarkę - powiedziała raz jeszcze.Rozdział XXIV- Kim wy, do diabła, jesteście? - zaczął z impetem Cole.- Jesteśmy tymi, którzy mają w garści całe północne wy­brzeże Pacyfiku - odparł Otis.- Każdy obcy zostaje zabity.Kiedy trafiamy na ludzi, którzy tu zamieszkują, bierzemy ich do niewoli.Mają do wyboru: przyłączyć się, albo zginąć.Większość się przyłącza.- Nie wiem, ilu masz ludzi, Otis, ale nie widzę możliwości, żebyś mógł stawić czoła regularnej armii.- Podejrzewam, że w przyszłości może stanowić to pewien problem.Cole przyglądał się błyszczącym w blasku ogniska oczom Otisa.Były piwne.Kapitan nie przypuszczał, że ludzkie oczy mogą być aż takie jasne.- Kiedyś, być może, będziemy ze sobą walczyć, Otis, ale teraz możemy stać się sprzymierzeńcami.Rakiet jest sześć.- To już słyszałem.- Mnie potrzebne jest tylko pięć.Ty możesz wziąć szóstą.- Zastanawiam się, kapitanie, dlaczego po prostu nie zabiję was i sam nie wezmę sobie rakiet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl