[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W suterenie i na niższych piętrach miały swe redakcje i biura trzy wielkie gazety londyńskie – „Cogodzinna Depesza”, dziennik kasty wyższej, bladozielona „Gazeta Gammowska” oraz drukowane na papierze koloru khaki i złożone tylko z wyrazów jednosylabowych „Zwierciadło Delty”.Wyżej mieściły się biura propagandy: telewizyjnej, czuciofilmowej i propagandy poprzez syntetyczny śpiew i muzykę - wszystkiego dwadzieścia dwa piętra.Nad nimi znajdowały się laboratoria badawcze oraz dźwiękoszczelne pokoje, w których wykonywali swą finezyjną pracę realizatorzy ścieżki dźwiękowej i kompozytorzy muzyki syntetycznej.Górne osiemnaście pięter zajmował Instytut Inżynierii Emocyjnej.Bernard wylądował na dachu Domu Propagandy i wysiadł.- Zadzwoń na dół do pana Helmholtza Watsona - polecił portierowi, gammie-plus – i powiedz mu, że pan Bernard Marks czeka na niego na dachu.Usiadł i zapalił papierosa.Helmholtz Watson właśnie pisał, gdy dotarła do niego wiadomość.- Przekaż, że zaraz będę - powiedział i odwiesił słuchawkę.Potem zwrócił się do swej sekretarki tym samym oficjalnym i bezosobowym tonem: - Pójdę teraz załatwić swoje sprawy - i nie zwracając uwagi na jej promienny uśmiech wstał i ruszył żwawo do drzwi.Był to mężczyzna mocno zbudowany, barczysty, o szerokiej piersi, zwalisty, a jednak szybki w ruchach, sprawny i zwinny.Krągła silna kolumna szyi utrzymywała piękną głowę.Włosy miał ciemne, kędzierzawe, rysy silnie zaznaczone.Był przystojny w sposób przekonywający i podniosły, w każdym calu alfa-plus, jak niestrudzenie powtarzała jego sekretarka.Z zawodu był wykładowcą w Instytucie Inżynierii Emocyjnej (Wydział Literacki), zaś w czasie wolnym od zajęć dydaktycznych wykonywał prace inżyniera emocyjnego.Pisywał regularnie do ,Codziennej Depeszy", pisał scenariusze czuciowe i miał najlepszy zmysł do chwytliwych haseł i hipnopedycznych rymów.- Zdolny - brzmiała opinia jego przełożonych.- Może nawet - tu kiwali głowami, znacząco zniżając głos - nieco zbyt zdolny.Tak, nieco zbyt zdolny; mieli rację.Przerost umysłu wywołał u Helmholtza Watsona efekty bardzo podobne do tych, które u Bernarda Marksa były wynikiem defektu fizycznego.Zbyt drobne kości i zbyt mała tężyzna wyobcowały Bernarda spośród jego kolegów, zaś poczucie tej obcości, stanowiące w świetle panujących przekonań przerost umysłu, stało się ze swej strony przyczyną postępującej separacji.Tym, co wywoływało u Helmholtza nader niewygodną samoświadomość, były owe zdolności.Obu mężczyzn łączyło przekonanie o własnym niepowtarzalnym indywidualizmie.Jednakże o ile fizycznie niedorozwiniętego Bernarda przez całe życie dręczyła świadomość bycia odmieńcem, o tyle Helmholtz Watson dopiero niedawno uświadomił sobie swą przewagę umysłową, a na tej podstawie uświadomił sobie także swą odmienność od otaczających go ludzi.Ten champion gry w tenisa przesuwanego, ten niestrudzony kochanek (mówiono, że w ciągu czterech lat miał sześćset czterdzieści dziewcząt), ten powszechnie podziwiany działacz i najwspanialszy lew salonowy uświadomił sobie nagle, że sport, kobiety, działalność społeczna zeszły u niego na drugi plan.Tak naprawdę to zajmowało go coś innego.Ale co? To był właśnie problem, który Bernard miał z nim przedyskutować - a raczej raz jeszcze posłuchać monologu swego przyjaciela, jako że to Helmholtz zawsze mówił.Trzy urocze dziewczyny z Biura Propagandy Poprzez Syntetyczny Śpiew zastąpiły mu drogę, gdy wychodził z windy.- O, Helmholtz, kochany, pojedź z nami na piknik do Exmoor.- Spog1ądaly na niego błagalnym wzrokiem.- Nie, nie - potrząsał głową przepychając się pomiędzy nimi.- Nie zapraszamy żadnego innego mężczyzny.Ale Helmholtz pozostał niewzruszony nawet wobec tak ponętnej perspektywy.- Nie - powtórzył.- Jestem zajęty.I zdecydowanym krokiem ruszył dalej.Dziewczęta dreptały za nim.Dopiero gdy wsiadł do maszyny Bernarda i zatrzasnął drzwi, dały mu spokój.Nie bez pełnych zawodu wymówek.- Ach, te kobiety! - powiedział, gdy pojazd wznosił się w górę.- Te kobiety! – Pokiwał głową, zmarszczył brwi.- Okropne.- Bernard obłudnie przyznał mu rację, myśląc przy tym w duchu, że chciałby mieć tyle dziewcząt co Helmholtz i to tak małym wysiłkiem.Ogarnęła go nagle silna potrzeba pochwalenia się:- Zabieram Leninę Crowne do Nowego Meksyku - powiedział tonem najbardziej obojętnym, na jaki potrafił się zdobyć.- Aha - rzekł Helmholtz zupełnie nie zainteresowany.- W ciągu ostatnich dwu tygodni zrezygnowałem z wszelkiej działalności społecznej i ze wszystkich moich dziewcząt.Nie masz pojęcia, jaka się z tego zrobiła afera w Instytucie.Niemniej sądzę, że warto było.Efekty.- zawahał się na chwilę.- No więc, efekty są dziwne, bardzo dziwne.Fizyczne niezaspokojenie może spowodować rozrost aktywności umysłowej.Proces jest, jak się zdaje, odwracalny.Rozrost aktywności umysłowej może, ze względu na własny interes, wytworzyć dobrowolną ślepotę i głuchotę rozmyślnej samotności, sztuczną impotencję ascety.Resztę krótkiego lotu odbyli w milczeniu.Kiedy przybyli na miejsce i wyciągnęli się wygodnie na sprężystych kanapach w pokoju Bernarda, Helmholtz zaczął mówić dalej.- Czy miałeś kiedyś uczucie - zapytał, starannie dobierając słowa - jak gdyby coś tkwiło w twoim wnętrzu, czekając tylko, aż pozwolisz temu czemuś się wydobyć? Coś jak nadmiar mocy, którego nie wykorzystujesz., no, wiesz, jak woda, która spada swobodnie w dół, zamiast poruszać turbiny? - spojrzał pytająco na Bernarda.- Chodzi ci o przeżycie emocjonalne, które można by odczuwać w pewnych odmiennych warunkach?Helmholtz potrząsnął głową.- Niezupełnie.Myślę o dziwnym Uczuciu, jakie czasami miewam, uczuciu, że mam coś ważnego do powiedzenia i że mam dość sił na to.tyle tylko, że nie wiem, co to jest, i nie mogę tej siły użyć.Gdyby istniał jakiś inny sposób pisania.albo coś innego, o czym by można pisać.– Zamilkł na chwilę, potem mówił dalej: - Bo widzisz, dobrze mi idzie wymyślanie zdać, rozumiesz, słów, które człowieka aż podrywają, jak wtedy gdy siadasz na pinezce, wydają się takie nowe i ekscytujące, nawet gdy dotyczą czegoś hipnopedycznie oczywistego.Ale to nie wystarcza.Nie wystarcza, że zdania są dobre, dobre powinno być też to, co się z nimi robi.- Ależ, Helmholtz, ty przecież robisz dobre rzeczy.- Ach, tylko w pewnych granicach - Helmholtz wzruszył ramionami.- A te granice są takie wąskie.Nie ma tam wystarczającej istotności, tak to jakoś wygląda.Czuję, że mógłbym robić coś znacznie istotniejszego.Tak, i bardziej gorącego, bardziej namiętnego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]