[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fulk przyłączył się do protestów wszystkich, którzy poczuli, że pozbawia się ich dalszej rozrywki, ale Hunold kontynuując swój marsz jedynie pokręcił przecząco głową.Czy Fulk pójdzie za nim? Loyse już na to nie czekała.Jak da radę Fulkowi, nawet Hunoldowi? I dlaczego nagle wśród wszystkich nieszczęsnych ofiar Fulka i jego świty ta jedna skłoniła Loyse do pomocy? Choć starała się walczyć ze świadomością, że musi coś zrobić, nogi niosły ją bezwiednie, zmuszały do działania wbrew zdrowemu rozsądkowi.Pobiegła do swego pokoju, stwierdzając, że w nowym przebraniu znacznie łatwiej się poruszać niż w szatach właś­ciwych jej płci.Raz jeszcze zasunęła potrójne rygle, zrzucając płaszcz i nie zwracając uwagi na widoczne w lustrze odbicie smukłego młodzieńca w kolczudze.Zanim się spostrzegła, stała znów pod drzwiami.Za nimi była tylko ciemność.Musiała polegać jedynie na swej pamięci, na tych licznych wyprawach, które podejmowa­ła w ciągu ostatnich trzech lat, od kiedy przypadkiem odkryła nowe, ukryte Verlaine, którego istnienia nikt w twierdzy nawet nie podejrzewał.Zbiegając na dół liczyła głośno stopnie.Potem jedno przejście, w drugim gwałtowny skręt.Dotykała po drodze ścian, by się nie zgubić, starając się odnaleźć jak najkrótszą drogę do celu.Znów schody, tym razem do góry.I krąg światła na jednej ze ścian, a więc ten pokój musi być zamieszkany.Loyse wspięła się na palce, by zajrzeć do wnętrza.Tak, to jedna z gościnnych sypialni.Pan Duarte bez długiego płaszcza z futrzanym kołnierzem wyglądał na jeszcze bardziej wysuszonego i jeszcze niższego.Przeszedł właśnie obok łóżka i stanął przed kominkiem, wyciągając ręce do ognia, jego niewielkie usta poruszały się, jakby przeżuwał jakieś gorzkie słowa czy myśli, których nie mógł wypowiedzieć.Loyse poszła dalej.Następny otwór był ciemny, bez wąt­pienia to pokój Sirica.Przyspieszyła kroku, by dojść do trzeciego otworu, gdzie rysowało się złote kółko światła.Była tak pewna siebie, że nawet nie patrząc w otwór rozpoczęła poszukiwania zasuwki sekretnego wejścia.Szarpanina, odgłosy walki.Loyse samym ciężarem ciała nacisnęła ukrytą sprężynę.Sprężyna nie była jednak oliwiona, nie istniały wszak powody, by o nią dbać.Zacięła się.Loyse oparła się plecami o drzwi, położyła dłonie płasko na przeciw­ległej ścianie wąskiego przejścia i pchnęła z całej siły.Drzwi otworzyły się.Udało jej się nie upaść tylko dzięki temu, że zdążyła chwycić za framugę.Loyse obróciła się na pięcie i obnażyła miecz z szybkością kogoś, kto długie godziny poświęcił na ćwiczenia.Przerażona twarz Hunolda patrzyła na nią z łoża, do którego próbował przygwoździć swą walczącą ofiarę.Ze zwinnością zagrożone­go kota ześliznął się z łóżka, puścił kobietę i skoczył po pas z bronią wiszący na najbliższym krześle.SEKRETNE PRZEJŚCIALoyse zapomniała o swym przebraniu i że Hunold może widzieć w niej innego mężczyznę, który przyszedł, by zepsuć piu zabawę.Hunold wyciągnął pistolet, choć jego przeciwnik miał w ręku miecz.Ten odruch był wynikiem wiekowej tradycji.Wahał się jednak, czy celować do intruza, czy do leżącej na łóżku kobiety, która mimo krępujących ją więzów czołgała się w jego kierunku po skotłowanej pościeli.Loyse, wiedziona raczej instynktem niż świadomym zamia­rem, złapała płaszcz Hunolda i rzuciła przed siebie, praw­dopodobnie ratując sobie życie.Fałdy ciężkiej materii prze­szkodziły Hunoldowi dokładnie wycelować i strzałka utkwiła w oparciu łóżka, nie w piersi Loyse.Miotając przekleństwa Hunold kopnął zwinięty płaszcz i rzucił się na kobietę.Nawet nie próbowała ucieczki.Stała naprzeciwko niego zachowując dziwny spokój.Rozchyliła wargi i z ust jej wypadł owalny przedmiot, zakołysał się na krótkim łańcuszku, którego koniec kobieta ciągle jeszcze trzymała w zębach.Komendant nie poruszył się.Jedynie jego oczy pod pół-przymkniętymi powiekami śledziły powolny wahadłowy ruch matowego kamienia.Loyse była już przy nogach łoża, zatrzymawszy się, by obserwować scenę, która mogła być częścią koszmarnego snu.Kobieta obróciła się, a Hunold wpatrzony w owalny kamień na wysokości jej podbródka, poruszał się w ślad za nią.Teraz kobieta wyciągnęła do Loyse skrępowane ręce, jej ciało tworzyło przegrodę pomiędzy dziewczyną i mężczyzną.Wzrok Hunolda wędrował w lewo i w prawo, a kiedy kamień przestał się poruszać, on także znieruchomiał.Bez­wiednie otworzył usta, a na skroniach u nasady włosów pojawiły się kropelki potu.Loyse znajdowała się ciągle pod wpływem owego nakazu, który sprawiał, że działała jak pionek w czyjejś grze.Przecięła mieczem sznury krępujące nadgarstki kobiety, skóra pod węzłami była poraniona i purpurowa.Kiedy opadły ostatnie pęta, kobieta bezwładnie opuściła ręce, jakby dłużej niepo­słuszne jej woli.Hunold wreszcie się poruszył.Dłoń, w której trzymał pistolet, zatoczyła powolne koło, jakby pod ogromnym ciś­nieniem.Jego ciało lśniło od potu, pod opuszczoną dolną wargą zawisła olbrzymia kropla, opadła jak pajęcza nić na ciężko dyszącą pierś.Tylko oczy Hunolda pozostawały żywe, zdziczałe nienawiś­cią i rosnącym strachem, jednak ręka nie przestawała zataczać koła, a on sam nie mógł oderwać wzroku od matowego kamienia.Jego ramię drgnęło.Z niewielkiej odległości, jaka ich dzieliła, Loyse wyczuwała mękę jego bezowocnej walki.Już nie chciał zabijać, pragnął tylko uciec.Ale dla dostojnika Karstenu nie było ucieczki.Koniec lufy dotknął miękkiej, nie owłosionej, białej skóry torsu, w miejscu, gdzie zaczyna się szyja.Hunold cichutko jęczał, niby zwierz w pułapce, zanim trzasnął spust.Plując krwawą pianą, mężczyzna zatoczył się.Kobieta usunęła się zwinnie, pociągając za sobą Loyse.Hunold upadł na łóżko.Z kolanami na podłodze wyglądał jak pokutnik.Po raz pierwszy kobieta spojrzała na Loyse.Spróbowała podnieść obrzmiałą i straszliwie spuchniętą rękę do ust, może by potrzymać kamień.A kiedy jej się to nie udało, wciągnęła go z powrotem do ust, rozkazującym gestem głowy wskazując na otwór w ścianie.Loyse nie była już tak całkiem pewna siebie.Przez całe ży­cie wysłuchiwała historii o czarach mieszkanek Estcarpu.Ale były to tylko opowieści nie wymagające od słuchacza pełnej wiary.Kiedy ubierała się do ślubu, Bettris opowiedziała jej o tajemniczym zniknięciu floty przy brzegu.Loyse była jednak tak zaabsorbowana swoimi obawami i planami, że uznała całą historyjkę za grubą przesadę.To, czego była świadkiem, przechodziło jej wyobrażenia, wzdragała się na myśl o kontakcie z czarownicą, toteż potykając się w drodze do otworu w murze marzyła tylko o tym, żeby starczyło jej odwagi na zamknięcie drzwi i od­dzielenie się od tamtej bezpieczną przegrodą ściany.Jednak kobieta szła za nią ze zwinnością świadczącą, że mimo brutalnego traktowania, ma jeszcze niespożyte zasoby energii.Loyse nie miała ochoty zatrzymywać się przy zwłokach Hunolda.Nie była też pewna, czy Fulk, pozbawiony swej rozrywki, nie wpadnie tu lada moment [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl