[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Loyse ześlizgnęła się z łoża, podeszła do drzwi i zaczęła odsuwać stół.Głęboko w niej samej coś, co nie uległo działaniu tajemniczej siły, sprzeciwiało się narzucaniu obcej woli.Cofnęła się do nóg łoża i stanęła naprzeciw drzwi.Klucz zgrzytnął w zamku i ciężkie drzwi się otworzyły.To znowu Aldis! Przez chwilę Loyse odprężyła się.Ale potem spo­jrzała tamtej w twarz.Było to niby to samo piękne oblicze, a jednak zupełnie inne!Loyse nie potrafiła powiedzieć, co się zmieniło - wyraz twarzy pozostał bez zmian, ten sam lekko drwiący uśmiech błąkał się po wdzięcznie zarysowanych wargach.Tylko czuła, wiedziała, że nie jest to ta sama Aldis.- Boisz się - nawet głos był podobny, lecz nie iden­tyczny.- I słusznie, wasza wysokość.Nasz pan nie lubi, by krzyżowano jego plany, a ty, pani, kilkakrotnie spłatałaś mu paskudnego figla.Musi naprawdę uczynić cię swoją żoną, dobrze o tym wiesz, bo inaczej nie osiągnie zamierzo­nych celów.Nie sądzę, aby sprawił ci przyjemność sposób, a jaki będzie ubiegał się o twoje względy.Nie, nie wierzę, że znajdziesz w nim subtelnego kochanka, który postara się o uzyskanie twojej zgody w tej sprawie! Ponieważ sprawiasz mi same kłopoty, dam ci to, wasza wysokość.Mały sztylet błysnął w powietrzu i upadł na łoże tuż obok jej prawej ręki.Raczej zabawka niż broń, odmienny od tych, które kiedyś nosiła u swego boku - ale mimo wszystko broń.- To żądło dla ciebie - mówił dalej sobowtór Aldis, ściszywszy głos tak bardzo, że Loyse z trudem rozumiała słowa.Zastanawiam się, w jaki sposób zechcesz go użyć, księżno Loyse z Verlaine, przeciw sobie czy komuś innemu?Potem odeszła.Loyse patrzyła na ciężkie drewniane drzwi dziwiąc się, jak Aldis mogła zniknąć za nimi tak szybko.Jak gdyby nie miała materialnego ciała, była złudzeniem, iluzją.Iluzja! To zarówno broń, jak i sposób walki stosowany przez czarownice.Czy Aldis rzeczywiście była tu przed chwilą, czy też jakiś agent Estcarpu usiłował w ten sposób pomóc wiśniowi Yviana? Ale nie wolno jej łudzić się nadzieją.Loyse odwróciła się i spojrzała na łoże, niemal pewna, że sztylet znikł, że także był złudzeniem.Ale nie.Leżał tam, trwały i solidny w dotyku.Przygarnęła go do piersi, gładziła rękojeść w kształcie prostego krzyża i długie wąskie ostrze.A więc miała go użyć? Przeciw sobie - czy Yvinnowi? Wybór zdawał się nie mieć żadnego znaczenia dał Aldis lub jej sobowtóra.FULK I NIE FULK!Simon stał na środku schodów nasłuchując.Na dole toczyła się zacięta bitwa - żołnierze Estcarpu i ich sprzymierzeńcy oczyszczali z wrogów główny korytarz zamku.Z daleka docierały do niego bojowe okrzyki Sulkarczyków: - Sul! Sul!Wytężył słuch, bo usłyszał na górze jakiś szmer.Gdzieś na końcu tych schodów był Fulk.A przyparty do ściany pan na Yerlaine miał przewagę nad każdym, kto chciałby stanąć z nim do walki.To tam! Czy to zgrzyt metalu o kamień? Jaką niespodziankę przygotowywał Fulk swym prześladowcom? Przecież to właśnie ojca Loyse mieli pojmać, aby powiódł się planowany atak na Karsten.A czas był sprzymierzeńcem Fulka.Simon, stąpając ostrożnie, szedł do góry, przyciskając do ściany lewe ramię.Jak dotąd wszystko szło zgodnie z pla­nem.Załoga zamku od razu dostrzegła rozbity statek.Fulk kazał otworzyć bramę i wysłał na brzeg swoich ludzi.Dzięki temu atakujący niemal w całości opanowali zamek, zanim pozostawiony tam nieliczny garnizon zorientował się, co się dzieje.Ale załoga Verlaine nie poddała się - wręcz przeciwnie, walczyła jak ludzie, którzy mają odcięte wszystkie drogi odwrotu, a przed sobą bezlitosnych wrogów.Tylko przypa­dek sprawił, że w wirze walki Simon znalazł się na końcu głównego korytarza i spostrzegł uciekającego mężczyznę bez hełmu na głowie.Po długich, złocistorudych włosach rozpoznał Fulka.Pan na Verlaine zachowywał się zupełnie inaczej niż we wszystkich opowieściach, jakie o nim słyszał Simon.Nie starał się skupić wokół siebie swoich ludzi i poprowadzić do zaciętego ataku, lecz wymknął się chyłkiem i biegł co sił w nogach, aż dotarł do tych wewnętrznych schodów.Simon, nadal czując szum w uszach i zawroty głowy po ciosie, który zmusił go do wycofania się z gąszczu walki, poszedł za Fulkiem.Był pewny, że znów usłyszał zgrzyt metalu o kamień.Czy pan na Verlaine przygotowywał jakąś inną broń, znacznie bardziej skuteczną niż miecz czy topór bojowy? Schody skręcały nagle w prawo - Simon widział tylko podest, oświetlony słabym blaskiem okrągłej lampy.Światło zamigotało.Simon szybko wciągnął powietrze do płuc.Gdyby lampa miała wkrótce zgasnąć.Ale światło pulsowało regularnie, jak gdyby dopływ mocy urywał się w jednakowych odstępach czasu.Simon zrobił jeden krok, potem drugi - i zatrzymał się.Trzeci krok wyprowadziłby go na podest, a nie wiedział, co mogło czekać na drugiej kondygnacji schodów.Jeden błysk, drugi - Simon spostrzegł, że liczy migotania lampy.Nie miał wątpliwości, że każdy błysk wyczerpywał jej energię.Nigdy nie poznał tajemnicy okrągłych lamp, lecz wiedział, że można regulować ich jasność poprzez, delikatne stukanie w kamienną płytę, umieszczoną pod każdą z nich.Same lampy nigdy nie wymagały naprawy czy ładowania energią.I nikt w Estcarpie nie potrafił mu wyjaśnić, na jakiej zasadzie działały.Zapomniano o tym w ciągu stuleci, jakie upłynęły od chwili, kiedy umieszczono je w murach zamku Es.Znowu błysk.Tym razem światło było bardziej przy­ćmione.Simon jednym ruchem wskoczył na podest i oparł się o ścianę, trzymając w ręku gotowy do strzału pistolet.Spojrzał w górę.Cztery lub sześć kroków i znajdzie się w długim, wąskim korytarzu.Na końcu schodów znajdowała się barykada z mebli, pospiesznie ściągniętych z położonych na górze komnat [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl