[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obserwowałem go przez moment, a później pokiwałem głową.Nie miał nic do stracenia, a ja z tak błahego powodu nie zamierzałem narażać Mary ani siebie, nie mówiąc już o pilocie Tyłem podszedłem do przesuwanych drzwi wejścia dla pasażerów i zamknąłem je, cały czas trzymając Scarlattiego na muszce i nie spuszczając go z oka.Znów zrobił dwa kroki naprzód, wciąż wysoko unosząc lewą rękę.- A teraz pistolet.Cavell, oddaj pistolet.- Nie, Scarlatti - powiedziałem kręcąc głową.Zastanawiałem się, czy on rzeczywiście stracił rozum, czy tylko jestświetnym aktorem.- Pistoletu nie oddam i ty dobrze o tym wiesz.Przed ucieczką wszystkich nas byś pozabijał.A nieuda ci się uciec, dopóki mam pistolet.Chcesz, to rozbij fiolkę, ale ja cię kropnę, zanim zginę od wirusa.O, nie, pistoletu nie oddam.Wytrzeszczając rozognione oczy, Scarlatti ruszył naprzód i podniósł lewą rękę, jakby szykował się do rzutu.Chyba sięmyliłem, sądząc, że stracił rozum.- Pistolet! - wrzasnął.- Już!Znów przecząco pokręciłem głową.Scarlatti wykrzyknął coś piskliwym głosem, lewą rękę wyrzucając do przodu.Jegopięść strzaskała jedyną lampę, jaka paliła się na suficie, i kabinę ogarnął mrok, który na moment rozproszył błyskiżółtego światła, kiedy dwukrotnie nacisnąłem spust.Ogłuszające strzały odbiły się echem, po czym nagle zapadła cisza, którą raptownie przerwał jęk bólu krztuszącej się Mary i głos Scarlattiego.- Celuję w gardło twojej żony, Cavell.Zaraz ją zabiję.Mimo wszystko jednak nie stracił rozumu.Rzuciłem pistolet na plastykową podłogę.Uderzył w nią złoskotem.- Wygrałeś, Scarlatti - powiedziałem.- Teraz włącz główny kontakt - rzekł.- Jest z lewej stronydrzwi wejściowych.Odnalazłem go po omacku i nacisnąłem.Kabinę zalało światło kilkunastu lamp.Scarlatti podniósł się z fotela obok Mary, w który wskoczył, gdy tylko strzaskał klosz.Celował we mnie z pistoletu.Podniosłem ręce i spojrzałem na jego lewą dłoń.Fiolka wciąż była nietkniętaâ.Piekielnie ryzykował, ale nie pozostawało mu_ nic innego.Widziałem, że w lewym rękawie marynarki Scarlatti ma dziurę - niewiele brakowało, żebym go zabił.I niewiele brakowało, żebyśmy wszyscy zginęli.Gdybym go trafił, fiolka na pewno by się rozbiła.Ale z drugiej strony i tak wiedziałem, że do tego dojdzie.- Cofnij się - spokojnie powiedział Scarlatti.Mówił głosem opanowanym, jakby prowadził rozmowę towarzyską.Za dzisiejszy występ zasługiwał na Oscara i w dalszym ciągu napawał się swym aktorstwem.- Do końca kabiny.Cofnąłem się.Scarlatti podszedł do miejsca, gdzie leżał mój pistolet, podniósł go, wetknął fiolkę do kieszeni, a potem lufami obu trzymanych w rękach pistoletów wskazał mi kabinę pilota.- Teraz tam - rzekł.Ruszyłem naprzód.Kiedy mijałem Mary, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się zza woalki jasnych włosów, które opadły jej na twarz Jej zielone oczy zachodziły łzami.Ja też się do niej uśmiechnąłem.Graliśmy jak prawdziwi aktorzy i nawet Scarlatti nie mógłby zrobić tego lepiej.Nieprzytomny pilot leżał twarzą na przyrządach sterowniczych.Zrozumiałem, skąd się wziął ten dziwny odgłos, jaki doszedł mnie z kabiny, kiedy Mary krzyknęła na mój widok.Nim Scarlatti sprawdził, dlaczego to zrobiła, postarał się, by pilot mu nie przeszkadzał.Był to potężny mężczyzna o czarnych włosach.Zauważyłem, że widoczną część jego twarzy pokrywała opalenizna.Z tyłu głowy, spod włosów na potylicy sączyła mu się cienka strużka krwi.- Siadaj - rozkazał mi Scarlatti, wskazując fotel drugiego pilota.- Ocuć go.- Niby jak, u licha? - spytałem opadając na fotel pod lufami pistoletów.-- Nieźle mu przyłożyłeś.- Niezbyt mocno - powiedział.- Pośpiesz się.Robiłem, co mogłem, Nie miałem wyboru.Potrząsałem pilotem, delikatnie klepałem go po twarzy i przemawiałem doń, ale Scarlatti musiał uderzyć go mocniej, niż sądził.Ze smutkiem pomyślałem, że w takich warunkach nie miał zbyt wiele czasu na dokładne wymierzenie siły ciosu.Teraz zaczynał się niecierpliwić i denerwować jak kot – nieustannie spoglądał przez szybę w bramę hangaru, sądząc zapewne, że tam, w ciemnościach, kryje się pułk policji albo wojska.Przecież nie wiedział, jak bardzo prosiłem, wręcz błagałem Generała i Hardangera, żeby się zgodzili, abym poszedł sam.Pozwalało mi to działać niepostrzeżenie i dawało jedyną szansę uratowania Mary, a równocześnie w mniejszym stopniu mogło sprowokować Scarlattiego do użycia szatańskiego wirusa.Tylko z wielkim trudem udało mi się ich przekonać.Po pięciu minutach moich zabiegów pilot poruszył się i ocknął.Rzeczywiście okazał się tak silny, na jakiego wyglądał bo odzyskawszy przytomność, natychmiast wściekle się na mnie rzucił, a zorientował się, że zaatakował nie tego człowieka dopiero wówczas, gdy na karku poczuł brutalne uderzenie lufy pistoletu.Odwrócił głowę, poznał Scarlattiego i powiedział kilka słów, które nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że pilot urodził się po drugiej stronie Morza Irlandzkiego.Słowa te okazały się bardzo interesujące, lecz nie nadają się do druku.Pilot przerwał swą wiązankę, kiedy Scarlatti wcisnął mu lufę pistoletu w policzek.Scarlatti miał nieprzyjemny zwyczaj wciskania ludziom lufy w policzek, ale już był za stary, żeby go tego oduczyć.- Przygotuj się do startu - rozkazał pilotowi Scarlatti.- Natychmiast.- Do startu - zaprotestowałem.- Przecież on nie.Może nawet chodzić, a co dopiero prowadzić helikopter.Scarlatti znów trącił pilota lufą.- Słyszałeś, co powiedziałem.Pośpiesz się.- Nie mogę.- Pilot był równocześnie potulny i wściekły.Śmigłowiec trzeba wyholować z hangaru.Tutaj nie mogę włączyć silników Gazy spalinowe i przepisy.- Wypchaj się swoimi przepisami - przerwał mu Scarlatti.- Ten helikopter ma własny napęd i sam może stąd wyjechać.Myślisz, baranie, że nie sprawdziłem? Bierz się do roboty.Pilot nie miał wyboru i dobrze o tym wiedział.Włączył silniki.Aż się skurczyłem od ich ogłuszającego ryku, który odbijał się echem od metalowych ścian niewielkiego hangaru.Pilot chyba też nie mógł znieść tego hałasu albo wiedział, że dłuższe przebywanie w nim jest szkodliwe.W każdym razie nie tracił czasu.Włączył oba wielkie wirniki, przestawił skok łopat i zwolnił hamulce.Śmigłowiec zaczął kołować._ Pół minuty później byliśmy w powietrzu.Scarlatti, teraz już spokojniejszy, sięgnął do półki na bagaż i podał mi metalowe pudełko.Sięgnął tam ponownie i tym razem wyjął zwykłą siatkę o drobnych oczkach.- Otwórz pudełko i przełóż zawartość do siatki - powiedział bez żadnych wyjaśnień.- Radzę ci uważać.Sam zobaczysz dlaczego.Zobaczyłem i byłem bardzo ostrożny.W otwartym pudełku leżało pięć opakowanych w słomę pojemników z chromowanej stali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]