[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie godziło się pozostawiać zwierzęcia, które mogłoby służyć klanowi.Lecz obawiali się straty czasu związa­nej z okulałym wierzchowcem.- Pozostaw go tu, na wolności - polecił.- A kobieta?- Idzie z nami.Musimy jak najwięcej dowiedzieć się o tych ludziach i o tym, co tutaj robią.Posłuchaj, Córko Wilka - Travis znowu pochylił się nad nią, aby upewnić się, że dziewczyna go słu­cha.- Pójdziesz z nami w góry i nie będziesz przysparzać nam kło­potów.- Wyciągnął nóż i dla ostrzeżenia machnął ostrzem przed jej oczami.- Miałam już wcześniej zamiar iść w góry - powiedziała do nie­go zgodnie.- Rozwiąż mi ręce, dzielny wojowniku, z pewnością nie musisz obawiać się niczego ze strony kobiety.Przejechał rękami po jej ciele i z pasa pod luźnym zewnętrznym odzieniem wyciągnął nóż, tak długi i ostry, jak swój.- Teraz już nie, Córko Wilka, skoro pozbawiłem cię pazurów.Pomógł jej wstać, po czym przeciął sznur krępujący ręce dziew­czyny za pomocą jej noża, który następnie przymocował do własne­go pasa.Zawołał kojoty i wysłał je naprzód, za nimi ruszyła cała trójka, mongolska dziewczyna szła pomiędzy dwoma Apaczami.Po­zostawiony koń zarżał smętnie, a potem zaczął zjadać kępy trawy, poruszając się wolno z powodu kulawej nogi.Po pewnym czasie na niebie pokazały się dwa księżyce, a ich promienie walczyły z cieniami nocy.Travis czuł się dość pewnie, nie obawiał się ataku z ziemi; polegał na kojotach, które ostrzegą ich w razie potrzeby.Ale narzucił całej grupie równe tempo.I nie wypy­tywał więcej dziewczyny, dopóki wszyscy troje nie usiedli w kucki przy niewielkim górskim strumieniu, by skropić twarze lodowatą wodą i napić się jej, nabierając dłońmi.- Czemu uciekasz przed swoimi własnymi ludźmi, Córko Wilka?- Mam na imię Kaydessa - poprawiła go.Wybuchnął śmiechem, słysząc sztuczny ton jej głosu.- Oto Tsoay z rodu Apaczów, a ja jestem Fox.- Podał jej an­gielskie brzmienie nazwy swojego plemienia.- Apacze.- Próbowała powtórzyć słowo z tym samym akcen­tem, z jakim wymawiał je Travis.- Kim są Apacze?- Indianami - wyjaśnił.- Amerykańskimi Indianami.Ale nie od­powiedziałaś na moje pytanie, Kaydesso.Dlaczego uciekasz przed swo­imi pobratymcami?- Nie przed moimi pobratymcami - odrzekła, potrząsając stanowczo głową.-Przed tymi innymi.To tak jakby.- Och Jak ci to powiedzieć, żebyś zrozumiał właściwie?Rozpostarła przed sobą w świetle księżyca wilgotne ręce, mokre miejsca na rękawach przylepiały się do jej ramion.- Jest tutaj mój lud.Złota Orda, chociaż kiedyś byliśmy inni i pa­miętamy trochę z tego poprzedniego życia.Poza tym są tu ludzie żyją­cy na statku międzygwiezdnym i wykorzystują maszynę, dzięki której myślimy tylko to, co oni chcą, żebyśmy myśleli.Ale dlaczego - spoj­rzała uważnie na Travisa - mówię wam to wszystko? To dziwne.Po­wiedziałeś, że jesteście amerykańskimi Indianami - czy nie jesteśmy więc wrogami? Jakaś część pamięci mówi mi, że byliśmy.- Powiedzmy raczej - poprawił ją - że Apacze oraz Orda nie są wrogami tu i teraz, bez względu na to, co było wcześniej.- Travis wiedział, że to prawda.Podobno jego lud przybył z Azji podczas ginących w mrokach dziejów początków migracji ludów.Mimo ciemnorudych włosów i szarych oczu ta dziewczyna, która została bez swojej woli cofnięta w przeszłość, podobnie jak z nimi uczynił to redax, mogła być równie dobrze daleką krewną jego klanu.- Ty - palce Kaydessy spoczęły przez chwilę na przegubie jego dłoni.- Ty także zostałeś przysłany tutaj międzygwiezdnym szla­kiem.Prawda?- Owszem.- Czy są tutaj ci, którzy teraz tobą rządzą?- Nie.Jesteśmy wolni.- W jaki sposób się uwolniliście? - zapytała zapalczywie.Travis zawahał się.Nie chciał opowiadać o rozbitym statku, o tym, że jego ludzie nie mają żadnej obrony przed kolonią kontrolo­waną przez Rosjan.- Poszliśmy w góry - odrzekł wymijająco.- Czy maszyna rządząca wami zepsuła się? - zaśmiała się Kay­dessa.- Ach, ci ludzie od maszyn są tacy wielcy.Ale kiedy maszyny przestają ich słuchać, stają się mniejsi i słabsi.- Czy tak jest w twoim obozie? - delikatnie podpytywał Travis.Nie był pewien, co ma na myśli, lecz nie śmiał zadawać bardziej szczegółowych pytań, obawiając się, że zdradzi niebezpiecznie swo­ją niewiedzę.-W jakiś sposób kierują maszyną - może ona oddziaływać tylko na tych, którzy znajdują się w pewnej odległości od niej.Odkryli to w okresie pierwszego lądowania, kiedy myśliwi wyruszyli swobodnie na łowy i wielu z nich nie powróciło.Po tym wydarzeniu, kiedy wysy­łano myśliwych, by rozpoznawali teren, wyruszali wraz z nimi na lataczu z tą maszyną, żeby uniknąć dalszych ucieczek.Ale my wiedzieliś­my! - Palce Kaydessy zwinęły się w niewielkie piąstki.- Tak, wie­dzieliśmy, że jeśli uda nam się wydostać poza zasięg maszyny, czeka na nas wolność.I planowaliśmy to, wielu z nas miało taki zamiar.Na­gle, przed dziewięcioma czy dziesięcioma snami, tamci stali się strasz­nie podnieceni.Zebrali się na statku, oglądając maszyny.Coś się stało.Na chwilę wszystkie maszyny przestały działać.Jagatai, Kuchar, mój brat Hulagur, Menlik.- liczyła imiona na palcach - ukradli stado koni i uciekli.- A ty?- Ja także miałam jechać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl