[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do domu wracali podnieceni.Jarek promieniał wprost szczęś­ciem, ale Dzika Mrówka krzywił się nieco i bez przerwy mru­czał coś do siebie.- Co tam mruczysz, Mrówa? - zagadnął Jego Brat.- A, bo to człowiek zawsze musi mieć pecha - skrzywił się Marek.- Co znów takiego?- Jak to co? Jeszcze się pytasz? Ze też mnie los musiał po­karać takim bratem.Ile ja czasu tracę na tłumaczenie tobie ta­kich oczywistych rzeczy.- Ale o co chodzi?- Jeszcze nie kapujesz? Byliśmy “najważniejsi na ten dzień"?- Byliśmy.Cała klasa jednogłośnie uznała.Fakt.- No i co z tego? Czy spytał nas któryś z profesorów o coś?- Nie.Fakt.- A widzisz.A nawet była matma.I ja nic nie umiałem.Nie mógł mnie dziś Pitagoras spytać?- Po co? Przecież sam mówisz, że nie umiałeś.- Obojętnie.Ale miałem prawo do darmowej ściągi.A jak mnie jutro spyta, to będę musiał oddawać.A ściąga z matmy wiesz, jaka wartościowa.- Fakt.Ale do jutra możesz się jeszcze nauczyć.- Coś ty? Czasu nie będę miał.- A niby dlaczego? Ani meczu dziś nie ma, ani treningu, ani nawet angielskiego.- Oj, Jaro, że też ja ci muszę wszystko wyjaśniać.Przecież mamy płynąć, no nie?- Fakt.Ale co z tego?- To z tego, że trzeba się do podróży przygotować.- Już teraz? Przecież popłyniemy dopiero w czasie wakacji.Za cztery miesiące.Jeszcze dużo czasu.- Dużo czasu, dużo czasu - Dzika Mrówka spojrzał z polito­waniem na brata.- A wiesz ty, ile czasu przygotowywał się Magellan do swojej podróży.Albo Hillary do zdobycia Mount Everestu.- Nie wiem, ale my przecież nie na Mount Everest.- Z tobą to się nie można dogadać.Ja tylko tak przykładowo.Trzeba już zaczynać: żeby nas potem nie zaskoczyło.- Kiedy nie wiemy nawet dokładnie, dokąd statek pójdzie.- To tym bardziej trzeba się dokładniej przymierzyć.Żeby być przygotowanym na wszelką ewentualność.I na wszystkie klimaty.- Fakt - przytaknął Jego Brat zdziwiony, że też jemu nigdy takie oczywiste i logiczne pomysły do głowy nie przychodzą.Obiad przebiegał we względnym milczeniu, przy deserze jed­nak bracia nie wytrzymali.- Tato, to jak w końcu będzie? - zapytał Dzika Mrówka nieśmiałym głosem, ponieważ przy ojcu zawsze się czuł mniej pewnie niż zazwyczaj.Szczególnie w pierwszych dniach po pow­rocie Taty z rejsu.Potem przechodziło mu to trochę.- Z czym? - Tata celebrował jedzenie deserowej galaretki z wtopionymi przemyślnie rozmaitymi owocami i polanej białą górą bitej śmietany.- Oj, Tata dobrze wie, o co chodzi - nie wytrzymał Jarek.- Cicho bądź - Dzika Mrówka kopnął pod stołem Jego Brata.w kostkę.- Powiecie wreszcie dokładnie, o co chodzi, czy nie? - dro­czył się Tata kończąc już galaretkę.- No, o nasz wyjazd - wypalił Dzika Mrówka zdetermino­wanym głosem.- Ach tak.To nie takie proste.- Ale Tata obiecał! - zawołali obaj chłopcy razem.- Ja? - zdziwił się Tata.- Obiecałem?- Niech się Tata teraz nie wykręca - Marek był wyraźnie oburzony.- Powiedział Tata, że pojedziemy razem.A zresztą czy Tata by chciał, żeby nas w szkole wzięli na języki? Zęby powiedzieli o Taty synach, że bujają? Żeby o Tacie źle pomyś­leli?- Dlaczego? 2 jakiego powodu?- Prosta sprawa.W szkole powiedzieliśmy, że Tata obiecał zabrać nas w rejs.Latem.I że jedziemy.I byliśmy obaj dzisiaj “najważniejsi na ten dzień".A jak Tata się wycofa, to my le­żymy i będziemy musieli zmienić chyba szkołę.- No, no, nie przesadzaj.Nie trzeba było od razu trąbić, jak nic pewnego, to nie musielibyście teraz się bać.- Łatwo Tacie tak mówić.A Mama zawsze nam powtarzała, że jak Tata coś powie to święte.Mur-beton.- Tak Mama mówiła? - Tata spojrzał znad pustego już ta­lerzyka po deserze na Mamę, która - nie wiadomo dlaczego - zaczerwieniła się nagle.- Oczywiście, Tato! - wrzasnęli obaj bracia uradowanymi głosami.- Zawsze nam to powtarza.Codziennie.Rano i wie­czór.- No, no, nie przesadzajcie - roześmiał się Tata.- Mało rano i wieczór, Tato.Jeszcze i w czasie każdego obiadu.- Dziękuję ci, Miciu.Mama czerwona była teraz aż do włosów, które zresztą też nabrały nagle bardziej czerwonego odcienia, tak jakby Mama zaczerwieniła się aż po ich koniuszki.Z jednej strony było jej bardzo przyjemnie i wzruszona była zarówno słowami synów, jak i podziękowaniami męża, z drugiej - gdzieś tam na samym dnie duszy - walczyła sama ze sobą i wahała się, czy wypada nie zareagować przy tak oczywistej przesadzie Marka.W końcu jednak dała spokój.Ostatecznie, to nic złego - rozgrzeszyła się w myślach - trochę przesady w przyjemnych rzeczach nie zaszkodzi.- No, Miciu - Tata mrugnął do Mamy niby to potajemnie, ale tak, że obaj chłopcy doskonale mrugnięcie zauważyli i z ko­lei mrugnęli nawzajem do siebie na temat: “dobra nasza!" - jak tak sprawy stoją, to nie ma innej rady, jak załatwić.- Hura! Niech żyje Tata! - wrzasnęli obaj.- I Mama! - dodał Dzika Mrówka.- Jedziemy do Afryki!! - krzyknęli obaj zgodnie, a radość ich była tak wielka, że poderwali się od nie dokończonego dese­ru, co to: “buzi dać i palce lizać".- Dobrze, dobrze - próbował ich uspokoić Tata - powiedzia­łem, że będę starał się załatwić, ale wiecie, że to nie ode mnie zależy.Tyle tych papierkowych spraw, tyle formalności.- Tata wszystko załatwi, jak chce.Tata jest wielki jak słoń.Tata jest największy - zawyrokował Marek.- Ale zanim pojedziecie - wtrąciła Mama - to musicie so­bie zasłużyć na wyjazd.- Ależ oczywiście, Miciu - zgodził się Tata.- O czym Mama mówi? - Dzika Mrówka spojrzał podejrzli­wie na Mamę.Usiadł z powrotem przy stole i kończył powoli deser.- Po pierwsze - zaczęła Mama rozkładając szeroko palce lewej ręki - muszą być dobre wyniki w nauce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl