[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zwyciężymy, bo po naszej stronie stoi Wielki Mag poprawiła go surowoMotyl. Coś wam powiem! krzyknął Rincewind. Wolałbym raczej zaufaćsobie niż historii! Niech to demony, naprawdę to powiedziałem? A zatem pomożesz Trzem Zaprzężonym Wołom stwierdziła Motyl. Proszę! zawołała Kwiat Lotosu.Rincewind spojrzał na nią, na łzy w kącikach jej oczu, na bandę zasłuchanychdzieci i nastolatków, którzy naprawdę wierzyli, że śpiewając porywające pieśni,można pokonać armię.Jeśli się dobrze zastanowić, miał tylko jedno wyjście.112Musi na razie udawać, że się zgadza, a potem wynieść się jak najszybcieji przy pierwszej okazji.Gniew Motyl był grozny, ale hak to hak.Oczywiście,przez jakiś czas potem będzie się czuł paskudnie, ale o to właśnie chodzi.Będziesię czuł paskudnie, ale nie będzie czuł haka.Zwiat miał zbyt wielu bohaterów i na pewno nie potrzebuje następnego.Miałza to tylko jednego Rincewinda, więc Rincewind był światu winien utrzymywanietego jedynego przy życiu jak najdłużej.* * *Przy drodze stała gospoda.Miała dziedziniec.I zagrodę dla Bagaży.Stały tam wielkie kufry podróżne mogące pomieścić dwutygodniowe wyposa-żenie dla całej rodziny ze służbą.Były kupieckie walizki próbek, zwykłe kwadra-towe skrzynki na prymitywnych nogach.Były eleganckie torby na krótkie trasy.Szurały i przesuwały się w zagrodzie.Od czasu do czasu brzęknął uchwyt,skrzypnął zawias, raz czy dwa stuknęło wieko i zatupały kufry próbujące usunąćsię z drogi.Trzy z nich były duże i kryte nabijaną ćwiekami skórą.Wyglądały na takiekwipunek podróżny, który włóczy się w pobliżu tanich hoteli i rzuca nieprzyzwo-ite uwagi damskim torebkom.Obiektem ich uwagi stała się niezbyt duża walizkaz inkrustowanym wiekiem i na drobnych stopach.Wycofała się w sam kąt.Największy z kufrów podchodził do niej coraz bliżej, a jego ciężkie, nabijanewieko kilka razy otworzyło się ze zgrzytem.Mniejsza walizka cofała się tak, żejej tylne nogi usiłowały już wdrapywać się na ogrodzenie.Nagle zza muru dziedzińca rozległ się tupot nóżek.Rozbrzmiewał coraz gło-śniej, aż ucichł nagle.Coś brzęknęło, jakby ciężki obiekt wylądował na naciągnię-tym dachu powozu.Na tle wschodzącego księżyca pojawiła się sylwetka czegośkoziołkującego wolno w powietrzu.To coś wylądowało przed trzema wielkimi kuframi, podskoczyło i ruszyło doataku.W końcu podróżni wybiegli z gospody w noc, ale wtedy części odzieży leża-ły już rozrzucone i zdeptane na całym dziedzińcu.Trzy czarne kufry, podrapanei poobijane, znaleziono na dachu.Każdy skrobał nogami dachówki i odpychałpozostałe, próbując znalezć się jak najwyżej.Inne Bagaże wpadły w panikę, wy-łamały ogrodzenie i rozbiegły się po okolicy.W końcu znaleziono wszystkie, prócz jednego.113* * *Ordyńcy byli z siebie dumni, kiedy siadali razem do kolacji.Zachowywali się,zdaniem Saveloya, jak gromada chłopców, którzy właśnie dostali swoją pierwsząparę długich spodni.Co zresztą właśnie się stało.Każdy miał na sobie workowate spodnie i długąszarą szatę. Robiliśmy zakupy oznajmił z dumą Caleb. Płaciliśmy za wszystkopieniędzmi.Jesteśmy ubrani jak ludzie cywilizowani. Istotnie zgodził się pobłażliwie Saveloy.Miał nadzieję, że doprowadzą misję do końca, zanim odkryją, jakich cywi-lizowanych ludzi noszą kostiumy.Kłopotliwe okazały się brody.Ludzie, którzynosili takie ubrania w Zakazanym Mieście, zwykle nie mieli bród.Ich brak bródbył wręcz przysłowiowy.Właściwie w ścisłym sensie przysłowiowy był ich brakinnych ważnych fragmentów, a w konsekwencji również zarostu.Cohen przesunął się na krześle. Drapie stwierdził. To są spodnie, tak? Nigdy jeszcze takich nie nosi-łem.Koszuli też.Po co komu koszula, która nie jest kolczugą? Ale poszło nam świetnie powiedział Caleb.Poszedł nawet się ogolić, zmuszając cyrulika, by po raz pierwszy w swej ka-rierze użył dłuta.Teraz co chwila gładził swój nagi, różowy podbródek. No, rzeczywiście byliśmy cywilizowani uznał Vincent. Z wyjątkiem tego kawałka, kiedy podpaliłeś sprzedawcę wtrącił MałyWillie. No, ale podpaliłem go tylko trochę. Co? Ucz! Słucham, Dżyngis. Dlaczego powiedziałeś sprzedawcy fajerwerków, że wszyscy, których zna-łeś, zginęli gwałtowną śmiercią?Saveloy stopą trącał pod stołem dużą paczkę stojącą obok pięknego nowegokociołka. %7łeby nie nabrał podejrzeń co do naszych zakupów. Pięć tysięcy fajerwerków? Co? Opowiadałem wam kiedyś powiedział Saveloy że gdy skończyłemuczyć geografii w Gildii Skrytobójców i Gildii Hydraulików, przez parę lat pra-cowałem w Gildii Alchemików? Alchemicy? Wariaci, co do jednego ocenił Truckle.114 Ale bardzo pilni w geografii.Pewnie chcą wiedzieć, gdzie spadli.Jedzcie,panowie.Przed nami długa noc. Co to takiego? zainteresował się Truckle, nabijając coś na pałeczkę. Eee.potrawka. No tak.Ale co to jest? Jakiś.tego, no.pies.Orda spojrzała na niego nieruchomo. Nie ma w tym nic złego zapewnił ze szczerością człowieka, kory dlasiebie zamówił pędy bambusa i mleczko sojowe. Jadłem już wszystko oświadczył Truckle. Ale nie będę jadł psa.Miałem kiedyś psa.Aazika. Pamiętam odezwał się Cohen. Tego w obroży z kolcami? Tego, któryzjadał ludzi? Mówcie sobie, co chcecie, ale dla mnie był przyjacielem. Truckle od-garnął mięso na bok. A krwawą śmiercią dla wszystkich innych.Ja zjem twoją porcję.Zamówmu kurczaka, Ucz. Raz żem zjadł człowieka wymamrotał Wściekły Hamish. W oblęże-niu to było. Zjadłeś kogoś? zdziwił się Saveloy i skinął na kelnera. Tylko nogę. To okropne! Nie z musztardą.A już sądziłem, że ich znam, pomyślał Saveloy.Sięgnął po kieliszek.Ordyńcy także sięgnęli po swoje, obserwując go pilnie. Toast, panowie powiedział. I pamiętajcie, co mówiłem o żłopaniu.Od żłopania ma się wilgotne uszy.Tylko sączymy.Za cywilizację!Ordyńcy dołączyli do niego, każdy z własnym toastem. Pchan kov!22 Kłaść się na podłodze, a nikomu nie stanie się krzywda! Obyś żył w ciekawych spodniach! Jakie jest magiczne słówko? Dawaj! Zmierć prawie wszystkim tyranom! Co?22Niech twoje stopy zostaną odcięte i pochowane parę sążni od twojego ciała, żeby twój duchnie chodził po świecie.115* * * Mury Zakazanego Miasta mają czterdzieści stóp wysokości poinformo-wała Motyl. Bramy wykute są z mosiądzu, a strzegą ich setki gwardzistów.Aleoczywiście mamy Wielkiego Maga. Kogo? Ciebie. Przepraszam, stale zapominam. Owszem. Motyl obrzuciła Rincewinda długim, badawczym spojrze-niem.Pamiętał, że tak patrzyli na niego nauczyciele, kiedy uzyskał wysoką ocenęw jakimś teście, zwyczajnie zgadując odpowiedzi.Szybko spuścił wzrok.Cohen by wiedział, co robić, myślał.Wyrąbałby sobie drogę mieczem.Nawetnie przyszłoby mu do głowy, żeby się bać albo martwić.On jest człowiekiem,jakiego wam trzeba w takiej chwili. Na pewno znasz zaklęcia, którymi zburzysz mur powiedziała KwiatLotosu.Rincewind zastanowił się, co mu zrobią, kiedy się okaże, że nie zna.Niewiele,uznał, jeśli będzie już uciekał.Pewnie, mogą przekląć pamięć o nim i określaćnajgorszymi słowami, ale do tego był przyzwyczajony.Kamienie i kije przetrącąmi szyję, myślał.Niejasno zdawał sobie sprawę, że jest też druga część tego po-wiedzenia, ale nie przejmował się nią, gdyż zawsze ta pierwsza zajmowała całąjego uwagę.Nawet Bagaż go opuścił.Owszem, to niewielki jaśniejszy punkt w całej sytu-acji, ale Rincewindowi brakowało tupotu małych nóżek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]