[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Collie używał dość często tej ścieżki, więc pamiętał, że rosną tam jeżyny i inne kłujące chaszcze.- Dzięki - powiedział, ubierając się, podczas gdy Doktor prowadził ich w odległy koniec piwnicy, za stary stół pingponga.- Nie ma za co - rzekł Billingsley i pociągnął za sznurek włączający świetlówki.- Nawet nie wiem, skąd ją mam.Nigdy nie kibicowałem Brownsom.W kącie za stołem leżało w nieładzie trochę sprzętu wędkarskiego, kilka pomarańczowych kamizelek myśliwskich oraz łuk bez cięciwy.Stary Doktor przykucnął, krzywiąc się z wysiłku, po czym odsunął kamizelki, spod których wyjrzała zwinięta w rulon i obwiązana sznurkiem patchworkowa kołdra.W rulonie znajdowały się cztery karabiny, ale dwa z nich zostały rozłożone na części.- Powinny się nadać - rzekł Billingsley, dźwigając te poskładane.Collie wziął karabin kaliber trzydzieści, który w lesie na pewno bardziej się przyda niż jego służbowy pistolet (i w razie gdyby kogoś postrzelił, nie sprowokuje tylu pytań).Amesowi pozostał mniejszy, mossberg.- Ma komorę tylko na dwudziestkidwójki - rzekł przepraszającym tonem Doktor, wyciągając pudełka z nabojami z szafki obok licznika prądu i kładąc je na stole pingpongowym - ale to świetna broń, naprawdę.Dziewięć kul w magazynku.Co ty na to?Ames wyszczerzył zęby w takim uśmiechu, że Collie nie mógł nie poczuć do niego sympatii.- Ja na to aj waj, mocna sprawa - rzekł Steve, biorąc broń.Billingsley parsknął zgrzytliwym śmiechem starego człowieka i poprowadził ich na górę.Cynthia podłożyła Marielle poduszkę pod głowę, ale ranna kobieta nadal leżała na podłodze salonu (pod portretem Daisy, psa ze smykałką do matematyki).Nikt nie miał odwagi jej przenieść; Billingsley obawiał się, że szwy mogłyby puścić.Żyła jeszcze, to był plus; ale pozostawała wciąż nieprzytomna, a to drugi plus, biorąc pod uwagę, co się jej przydarzyło.Oddychała jednak nieregularnie, wielkimi haustami powietrza.Zdaniem Colliego nie wyglądało to najlepiej.Wyglądało tak, jakby każdy oddech mógł być ostatnim.Jej mąż, uroczy Gary, siedział na krześle kuchennym, które ustawił tak, by móc przynajmniej patrzeć na żonę w trakcie picia.Collie zauważył, że znaleziona przezeń butelka zawierała „Wyborne sherry kuchenne Matki DeLucca” i zrobiło mu się niedobrze.Gary pochwycił jego spojrzenie (czy może poczuł) i odwzajemnił je.Oczy miał czerwone i podpuchnięte.Podrażnione.Znękane nieszczęściem.Collie poszperał w swym wnętrzu i odnalazł tam odrobinę współczucia dla tego człowieka.Nie za wiele jednak.- Straciaa ręche, psiakeew - poinformował go Gary stłumionym, konfidencjonalnym głosem.- Ziicie eoo lekarza.Collie po chwili namysłu przetłumaczył to z pijackiego na angielski jako: „Wezwijcie tego lekarza” albo „Zabijcie tego lekarza”.- Tak, tak - odparł.- Sprowadzimy pomoc.- Juszszu pinna byś.Straciaa, kuuwa, ręche.Jess kuwaa w lodyfse!- Wiem.- Pan jest weterynarzem, prawda, panie Billingsley? - przyłączyła się do nich Cynthia.Doktor skinął głową.- Tak myślałam.Może pan tam podejść i spojrzeć na coś za drzwiami wejściowymi?- Myślisz, że to niczym nie grozi?- Na razie chyba nie.Jest tam coś.najlepiej jakby pan sam.- zerknęła na pozostałych mężczyzn -.panowie sami spojrzeli.Podprowadziła Billingsleya przez pokój do drzwi wychodzących na ulicę.Collie spojrzał na Steve’a, ten wzruszył ramionami.Entragian przypuszczał, że dziewczyna chce pokazać Doktorowi, jak zmieniły się domy po drugiej stronie, nie wiedział jednak, co to miało wspólnego z wiedzą weterynarza.Podeszli obaj do drzwi.- Ale jaja - zwrócił się zdumiony Collie do Steve’a.- Z powrotem są normalne! Czy po prostu przedtem nam się przywidziało, że się zmieniły?Patrzył akurat na posesję Gellerów.Dziesięć minut temu, kiedy wraz z hipisem i sklepową wyglądali tymi samymi drzwiami, przysiągłby, że dom Gellerów był w stylu adobe, z suszonej na słońcu gliny, jak na ilustracjach z Nowego Meksyku i Arizony, gdy były jeszcze terytoriami indiańskimi.Teraz znów okazywał się typowym, obłożonym aluminiową okładziną domkiem z Ohio.- Nie przewidziało nam się i nic nie jest normalne - oznajmił Steve.- W każdym razie niecałkiem.Spójrz na tamten.Wzrok Colliego powędrował za wyciągniętym palcem hipisa ku domowi Reedów.Belki zniknęły i wróciło nowoczesne wykończenie, dach był znów pokryty równymi, eternitowymi dachówkami zamiast tego, czym go obłożono przedtem (chyba darnią), a nieduży talerz satelitarny wrócił na swoje miejsce nad wiatą garażową.Jednak w miejscu ceglanej podmurówki widniały teraz bale tarcicy, wszystkie zaś okna pozasłaniano okiennicami o wyciętych otworach.Można by pomyśleć, że mieszkańcy tego domu do swych codziennych problemów zaliczali plądrujących okolicę Indian oraz wizyty Świadków Jehowy i wędrownych agentów ubezpieczeniowych.Collie nie był do końca pewien, ale nie wydawało mu się, by domek Reedów miał przedtem okiennice, a co dopiero takie z otworami strzelniczymi.- Aha.- Billingsley powiedział to jak ktoś, kto się właśnie zorientował, że bierze udział w „Ukrytej kamerze”.- Czy to poręcz dla koni, tam przed domem Audrey? Poręcz, prawda? Co to ma być?- Nieważne - odparła Cynthia.Ujęła twarz starszego pana w dłonie i przekręciła jego głowę niczym kamerę na statywie, by spojrzał na zwłoki żony Jacksona.- O mój Boże - rzekł Collie.Na obnażonym udzie martwej kobiety usadowił się wielki ptak, zatapiając żółtawe szpony w jej skórze.Wydziobał już większość z tego, co zostało z jej twarzy, i teraz dobierał się do ciała pod brodą.Pamięć podsunęła na chwilę Colliemu nie chciane zupełnie wspomnienie: jak w kinie samochodowym w Zachodnim Columbus próbował dobierać się do Kellie Eberhart dokładnie w tym samym miejscu, a ona powtarzała, że jeśli jej zrobi znaczki, jej tata na pewno zastrzeli ich oboje.Zdał sobie sprawę, że podniósł trzydziestkę do strzału dopiero, gdy dłoń Steve’a popchnęła lufę strzelby w dół.- Nie, stary.Nie radzę.Lepiej może nie róbmy hałasu.Miał rację, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]