[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Położyłem się spać z postanowieniem, że nie pozwolę się dłużejoszukiwać Konsyliarzowi i nie będę oszukiwał się sam.Podjąłem także niezłomnepostanowienie, iż będę się uczył Mocy, bez względu na to jak bolesna ani jaktrudna będzie ta nauka.219I tak w ciemnościach następnego ranka powróciłem do poprzedniej rutyny.Uważałem na każde słowo Konsyliarza, starałem się jak najlepiej wypełniać każ-de ćwiczenie, fizyczne czy umysłowe.Minął trudny tydzień, potem miesiąc, a jaczułem się jak pies, któremu ktoś odsuwa miskę tuż poza zasięg pyska.Z innymicoś się najwyrazniej działo.Powstawała między nimi siatka myśli, komunikatydocierały do nich, zanim przemówili, dzięki czemu mogli wykonywać ćwiczeniafizyczne jak jeden mąż.Flegmatycznie, niechętnie partnerowali mi po kolei, leczja nie wyczuwałem od nich nic, a oni wzdrygali się i odsuwali, skarżąc się Konsy-liarzowi, że siła mojego dotknięcia raz była słaba niczym najcichszy szept, a razznowu podobna do nacierającego tarana.Obserwowałem, nieledwie zrozpaczony, jak tańczyli w parach, ale na odle-głość, wykonując te same ruchy w tym samym niesłyszalnym rytmie, albo jakjedno spacerowało z zasłoniętymi oczyma przez kamienny labirynt, prowadzo-ne myślami partnera.Czasami wiedziałem, że mam Moc.Czułem, jak we mnienarasta, jak się rozwija niczym kiełkujące ziarno; niestety nie potrafiłem nad tymzjawiskiem zapanować ani z niego skorzystać.W jednej chwili było ono we mnie,atakując niczym wzburzone fale przypływu na skalisty brzeg, a w następnej zni-kało i zostawał tylko suchy pustynny piach.Kiedy było, mogłem nakazać Dostoj-nemu usiąść, schylić się, chodzić.W następnej chwili stał bez ruchu, patrzył namnie i wzywał, bym w ogóle nawiązał z nim kontakt.A przy tym nikt nie mógł dosięgnąć mnie. Odsłoń się, zburz te mury rozkazywał mi Konsyliarz gniewnie, na próż-no próbując przekazać mi najprostszy rozkaz lub sugestię.Czułem tylko leciutkiemuśnięcie jego Mocy.Nie potrafiłem go już wpuścić do swojego umysłu, tak jaknie mógłbym stać spokojnie, podczas gdy ktoś wbijałby mi miecz pod żebra.Z ca-łych sił próbowałem się przymusić, a jednak odruchowo chroniłem się przed jegodotykiem, a kontaktu z moimi towarzyszami nauki nie czułem w ogóle.Oni robili systematyczne postępy, podczas gdy ja walczyłem, by opanowaćchociaż podstawy.Przyszedł dzień, gdy Dostojny patrzył na stronicę, a jego part-ner, stojący na drugim końcu dawnego ogrodu, czytał ją na głos, podczas gdy dwieinne pary grały w szachy, przy czym ci, którzy decydowali o ruchach, nie widzieliszachownicy.Konsyliarz zadowolony był z postępów wszystkich uczniów, próczmnie.Każdego dnia odprawiał nas po dotknięciu Mocą, dotknięciu, którego pra-wie nie czułem.I każdego dnia odchodziłem jako ostatni, a on zimno przypominałmi, że traci czas na bękarta tylko dlatego, iż musi być posłuszny rozkazom króla.Zbliżała się wiosna.Kowal wyrósł na pięknego psa.Sadza się ozrebiła.Razspotkałem się z Sikorką, spacerowaliśmy po targu.Prawie nie rozmawialiśmy.Po-jawił się nowy stragan, stał za nim czerstwy mężczyzna i sprzedawał ptaki orazzwierzęta, które sam schwytał do klatek.Miał kruki i wróble, jedną jaskółkę orazmłodego lisa tak zarobaczonego, że ledwie stał.Zmierć uwolniłaby go od cierpieńszybciej niż jakikolwiek kupujący.Nawet gdybym miał pieniądze, to i tak zwie-220rzę osiągnęło już stan, w którym lekarstwo przeciw robakom zatrułoby je równieskutecznie jak pasożyty.Przyprawiło mnie to o mdłości i stałem tak, wsączającw mózgi ptaków informację, że dziobnięcie pewnego błyszczącego kawałka me-talu może otworzyć drzwi klatki.Sikorka sądziła widocznie, że przyglądam sięz zadowoleniem męce biednych stworzeń, bo poczułem, jak ogarnia ją chłód i jaksię ode mnie odsuwa.Kiedy odprowadziliśmy ją do domu, Kowal zaskamlał, byprzyciągnąć jej uwagę, i zanim odeszliśmy, został przytulony i obdarzony piesz-czotą.Zazdrościłem mu, że potrafił tak ładnie skamleć.Moje skamlenie przeszłonie usłyszane.Wraz z powiewem wiosny wszystko w porcie zaczęło się zbroić, gdyż wkrótcemiała nastać pogoda sprzyjająca napaściom.Jadałem teraz co wieczór z żołnierza-mi i uważnie słuchałem wszystkich pogłosek.Nieszczęśnicy dotknięci kuznicąnapadali i rabowali na drogach, a historie o ich grabieżach były teraz głównymtematem rozmów w tawernach.Niczym drapieżniki, pozbawieni byli litości.Aa-two przychodziło zapomnieć, że kiedyś byli ludzmi, i nienawidzić ich z ogromnągwałtownością.Proporcjonalnie wzrastał strach przed zakażeniem kuznicą.Na targu oferowa-no matkom cukierki zaprawione trucizną, które można było dać dziecku w przy-padku, gdyby rodzina została schwytana przez najezdzców.Plotka niosła, żemieszkańcy niektórych nadbrzeżnych miast spakowali cały dobytek na powozyi wyruszyli w głąb lądu, porzucając tradycyjne zajęcia na morzu i w handlu, byprzedzierzgnąć się w rolników i myśliwych, daleko od zagrożenia, jakie niosło zesobą wybrzeże.W miastach przybyło żebraków.Jeden dotknięty kuznicą pojawiłsię nawet w stolicy i chodził po ulicach równie nietykalny jak człowiek szalony,ze straganów na targu brał sobie, co chciał.Zniknął gdzieś, nim minął drugi dzień,a ponure szepty głosiły, że jego ciała należało szukać na plaży.Inne wieści głosiły o wybraniu żony dla księcia Szczerego pośród ludu z gór.Wedle jednych po to, by zapewnić nam swobodne przejścia przez góry, zdanieminnych dlatego, że lepiej zawczasu obłaskawić potencjalnego wroga za plecami,gdy na całym wybrzeżu trzeba się obawiać najezdzców ze szkarłatnych okrętów.A były jeszcze i inne plotki, właściwie najcichsze szepty, zbyt ulotne i fragmenta-ryczne, by je uznać za plotki, że z księciem Szczerym nie wszystko było tak, jakbyć powinno.Jedni mówili, że jest zmęczony i chory, inni chichotali nieprzyzwo-icie, że jest bardzo nerwowym i znużonym narzeczonym.Niektórzy szydzili, żezaczął pić, a widywany jest tylko w dzień, kiedy najbardziej boli go głowa.Byłem głęboko zatroskany ostatnimi plotkami.Nikt z rodu królewskiego ni-gdy nie zwracał na mnie szczególnej uwagi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]