[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gorączkowo rozmyślał nad jej propozycją, warcząc gardłowo.A potem, jak grzeczne, acz wyrachowane dziecko, powiedział:- Proszę.To słowo było dla niej wszystkim.Cisnęła kostką prosto w okno całą siłą swoich drżących ramion.Skrzynka poszybowała ponad głową Franka, roztrzaskała szybę i zniknęła z widoku.- Nie! - wrzasnął i w ułamku sekundy był przy oknie.- Nie! Nie! Nie!Pośpieszyła do drzwi.Każdym krokiem ryzykowała, że poślizgnie się na resztkach porozwalanych po podłodze.Wydostała się na korytarz.Niemal potoczyłaby się po schodach, ale jakoś przebiegła aż do sieni bez upadku.Na górze odezwała się bestia.Wołał ją znowu.Ale tym razem nie da się pochwycić.Przebiegła przez korytarz do drzwi.Otwarła je i wydostała się z koszmarnego królestwa bestii.Na dworze w tym czasie rozjaśniło się.Słońce, krótko przed zajściem, świeciło pełnym blaskiem.Zasłaniając oczy, Kirsty biegła w dół do ulicy.Pod stopami usłyszała chrzęst tłuczonego szkła.Spostrzegła też swoją broń.Podniosła kostkę, dzięki której uratowała życie, i zaczęła biec.Kiedy dotarła do ulicy, zaczęły nachodzić ją słowa - beznadziejne mamrotanie, gaworzenie, bełkot idioty.Fragmenty słów i zdań, nazwy tego, co widziała i czuła.Ale na Lodovico Street nie było żywej duszy.Zaczęła biec z całych sił, aż nabrała przekonania, że jest dostatecznie oddalona od zabandażowanej bestii.W końcu, błąkającą się po nieznajomej ulicy, ktoś ją zaczepił i zapytał, czy nie potrzebuje pomocy.Odrobina uprzejmości pokonała ją.Nie była w stanie wydobyć z siebie jakiejkolwiek składnej odpowiedzi.Jej wyczerpany umysł stracił jasność widzenia.ROZDZIAŁ DZIESIĄTYKirsty obudziła się we mgle.Przynajmniej takie było jej pierwsze wrażenie.Ponad sobą widziała doskonale czystą biel: śnieg na śniegu.Była zasypana śniegiem, otulona śniegiem.Zdawało się, że pustka przepełnia jej gardło i oczy.Uniosła ręce.Zbliżyła je do twarzy.Pachniały jakimś nie znanym mydłem o ostrym zapachu.Teraz zaczęła widzieć.Ściany, prześcieradła, lekarstwa obok łóżka.Jest w szpitalu.Zawołała o pomoc.W kilka godzin, a może minut później - nie była pewna - ktoś podobny do pielęgniarki przyszedł i powiedział:- Obudziła się pani - i poszedł poinformować swoich przełożonych.Nic im nie powie.Zdecydowała w czasie między zniknięciem pielęgniarki a przyjściem lekarzy, że nie jest to opowieść, którą można komuś przekazać.Może jutro spróbuje znaleźć słowa, które mogłyby przekonać ich, co widziała.Ale dzisiaj? Jeśli spróbowałaby coś tłumaczyć, zmarszczyliby brwi i kazali przestać opowiadać bzdury.Spróbowaliby jej wmówić, że miała halucynacje.A jeśli upierałaby się, na pewno daliby jej środki odurzające, co jeszcze pogorszyłoby sprawę.Potrzebowała czasu do namysłu.Przemyślała to wszystko, zanim przyszli.Jeśli zapytają, miała już gotowe kłamstwo pod ręką.Powie im, że wszystko pamięta jak przez mgłę.Nawet nie za bardzo pamięta, jak się nazywa.Lekarze kupili kłamstwa i stwierdzili, że pamięć wróci z czasem.A ona na to, że ma nadzieję.Kazali jej spać.Ona im powiedziała, że tylko o tym marzy.Ziewnęła.Wyszli.- Aha - powiedział jeden z nich, kiedy zbierali się do odejścia - byłbym zapomniał.Lekarz miał w ręku kostkę Franka.- Trzymała to pani w ręku, kiedy panią znaleziono.Mieliśmy cholerny problem, żeby to pani wydrzeć z ręki.Czy to się pani z czymś kojarzy?Powiedziała, że z niczym.- Policja to obejrzała.Na kostce była krew.Może pani, może nie.Zbliżył się do niej:- Czy pani chce ją? - zapytał i dodał: - Została umyta.- Tak - odparła.- Proszę.- Może to pozwoli pani odzyskać pamięć -powiedział i postawił kostkę na podłodze obok stolika.Co teraz zrobimy? - zapytała Julia po raz setny.Człowiek siedzący w kącie nie odpowiedział.Jego zniszczona twarz nie wyrażała żadnego uczucia.- Czego ty właściwie od niej chciałeś? - zapytała, - Wszystko zepsułeś.- Zepsułem? - zapytał potwór.Nie wiesz chyba, co to słowo znaczy.Przełknęła gniew.Jego pouczanie denerwowało ją.- Frank, musimy stąd zniknąć - powiedziała miękkim głosem.Rzucił jej lodowate spojrzenie.- Przyjdą szukać - powiedziała.- Ona im powie wszystko.- Może.Nic cię to nie obchodzi?Kupa bandaży wzruszyła ramionami:- Obchodzi - powiedział.- Oczywiście.Ale nie możemy stąd teraz wyjechać, kochanie.Kochanie! Słowo uderzyło ich oboje.Jak oddech sentymentu i czułości w pokoju, który znał tylko ból.- Nie mogę się tak nigdzie pokazać - wskazał na swoją twarz.- Powiedz sama! - rzekł, patrząc na Julię wyczekująco.- Po prostu spójrz na mnie.Spojrzała.- I co, mogę?- Nie.- Nie - wrócił do kontemplowania podłogi.-Julio! Ja potrzebuję skóry.- Skóry?- Więc może.może pójdziemy razem potańczyć.Czy nie tego chcesz?Mówił o tańcu i o śmierci z taką samą nonszalancją, jakby obie te rzeczy nie miały dla niego prawie żadnej wartości.Słuchając, Julia uspokajała się.- Jak? - zapytała w końcu.Znaczyło to: jak możemy ukraść skórę i jak wytrwać przy zdrowych zmysłach?- Są sposoby - powiedziała rozmyta twarz i posłała jej całusa.* * *Gdyby ściany nie były tak przerażająco białe, nigdy by nie podniosła kostki.Gdyby był jakiś obraz, na którym mogłaby zatrzymać wzrok - wazon ze słonecznikami, widok na piramidy - cokolwiek, co urozmaiciłoby monotonię pokoju.Kirsty byłaby naprawdę zadowolona, gdyby miała coś, na co mogłaby się gapić.Miała już dość pustki, więc sięgnęła pod stolik i podniosła kostkę.Była nieco cięższa niż ją zapamiętała.Musiała usiąść i dokładnie ją zbadać.Nie było wiele do oglądania.Nie było dziurki na kluczyk.Nie było też zawiasów.Bez względu na to, czy oglądała ją tysiąc razy, czy jeden raz - nie potrafiła jej otworzyć.Była pewna, że kostka nie jest wykonana z jednej części.Musiał istnieć sposób, by ją otworzyć.Jaki?Trzaskała nią o stolik, potrząsała, ciągnęła, naciskała.Wszystko bez rezultatu.Dopiero kiedy obróciła się na bok, w jasnym świetle lampy zobaczyła drobne szczegóły konstrukcji.Na ścianie kostki były mikroskopijnej wielkości przerwy, gdzie jeden kawałek łamigłówki zachodził na inny.Byłyby całkiem niewidoczne, ale zostały tam drobinki krwi, zdradzając skomplikowane połączenia części.Pracując systematycznie, rozpoznawała konstrukcję, metodą prób i błędów naciskała i popychała części.Po liniach zorientowała się w ogólnej geografii zabawki.Bez nich mogłaby się nią bawić bez rezultatu do końca.Możliwości manewru były jednak znacznie ograniczone dzięki odkrytym krawędziom elementów składowych zabawki.Przez jakiś czas usiłowała rozpracować układankę, aż w końcu jej cierpliwość została nagrodzona.Delikatny trzask i nagle oczom jej ukazały się polakierowane, lśniące ścianki wewnętrzne.W środku była po prostu piękna.Wypolerowane powierzchnie, jak najszlachetniejsza perła, ukazywały kolorowe cienie.Zdawało się, że poruszają się w świetle.Dała się też słyszeć muzyka.Prosta melodyjka, dobywała się z wnętrza elementów kryjących mechanizm pozytywki.Zachęcona sukcesem, pracowała nad zabawką dalej.Mimo że udało jej się usunąć jedną część, reszta ani drgnęła.Każdy segment stawiał wobec jej umysłu i palców nowe zadania.Każde zwycięstwo nagradzane było kolejną frazą melodii.Zdejmowała już czwarty element, kiedy usłyszała bicie dzwonu.Przestała się bawić i spojrzała w górę.Coś było nie tak.Albo jej zmęczone oczy myliły ją, albo mglisto białe ściany poruszyły się nieco.Odłożyła kostkę, wstała z łóżka i podeszła do okna.Dzwon wciąż dzwonił jednostajnym biciem.Odsunęła nieco zasłony.Była noc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]