[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— I co?— I nic.Sprawę przejęła Komenda Stołeczna.— No to co?— No to muszę złapać tego jednego, który tutaj był, tego młodszego, bo go znam osobiście, więc może mu się coś wyrwie.Dam mu do zrozumienia, że coś wiem, i może sam z siebie przyleci ze mną rozmawiać.— A co wiesz?— Nie powiem, bo się nie będę wyrażać.Ale mogę zełgać, nie? Albo wymyślę, że coś mi przyszło do i głowy, to przecież zawsze jest możliwe, że nawet głupiej gropie coś przyjdzie do głowy.— Kiedy?— Co kiedy?— Kiedy ci przyjdzie?— Jak tylko znajdę chwilę czasu.— A co robisz?— Gówno.— Miałaś się nie wyrażać!— Wcale się nie wyrażam, uczciwie mówię, co robię, gówno w kotle od bielizny.Muszę iść po skrzyp, bo pokrzywy już przywiozłam, a rumianek mam w ogródku.Zaraz pójdę i urwę.Martusia z drugiej strony robiła wrażenie nieco oszołomionej.— I naprawdę wyjdzie ci z tego gówno w koszu od bielizny.?— Wyjdzie we wszystkim, ale kocioł od bielizny najlepszy — pouczyłam ją.— Nie ma na świecie doskonalszego nawozu, skrzyp i pokrzywy pół na pół, a do tego odrobina rumianku.— Słuchaj, czy to ma być jakiś przepis kulinarny.?— Do jedzenia się nie nadaje.Zalać wodą i poczekać parę tygodni, śmierdzi nieziemsko.Muszę się z tym pośpieszyć, żeby dojrzało przed zimą.— Czekaj, ogłuszyłaś mnie.Myślałam, że jesteś zajęta pracą!— Nie, w tej chwili jestem zajęta poszukiwaniem tajnego numeru do karty kredytowej.Schowałam go tak starannie, że teraz nijak nie mogę znaleźć.Straszna katorga, dam spokój i pójdę po ten skrzyp.— No dobrze, ale zaraz, bo ja ci chciałam powiedzieć, że przyjeżdżam znowu, w poniedziałek.Wytrzymasz?— Bez problemu.Może wreszcie złapiemy tego kota.Rozłączyła się.Powiedziałam jej świętą prawdę, poszukiwanie tajnego numeru wykończyło mnie doszczętnie, z prawdziwą przyjemnością oderwałam się od obrzydliwego zajęcia i poszłam po niezbędny mi skrzyp.W przeciwieństwie do pokrzyw, po które musiałam jechać trzy kilometry w jedną stronę, na skrzypy w okolicy był urodzaj.Najwspanialsze rosły tuż pod ogrodzeniem sąsiada, trzeciego z kolei, licząc ode mnie, cała kępa, w zupełności wystarczająca na moje potrzeby.Jeszcze niedawno dom sąsiada nie był zasiedlony, trwały tam roboty wykończeniowe i właściciele pojawiali się rzadko, teraz nagle okazało się, że już mieszkają.Wyrywałam sobie spokojnie ich skrzypy, kiedy sąsiadka wyszła na zewnątrz.— Dzień dobry — powiedziała.— Pani chyba mieszka tam dalej, w trzecim domu?Potwierdziłam i czym prędzej, z wielką skruchą, przeprosiłam za panoszenie się pod ich ogrodzeniem.Myślałam, że ich jeszcze nie ma.— O, nic nie szkodzi — odparła życzliwie.— Na co mi to zielsko, pełno tego wszędzie.Tu i tak zresztą samochodami wszystko niszczą, niech pani popatrzy, to przecież ironia losu, chciałam mieć te iglaczki od zewnątrz, taki wąski paseczek za bramą, specjalnie posadziłam na jesieni i proszę! Skrzypy nietknięte, a iglaczki mi jakaś idiotka przejechała.Zła jestem na nią okropnie, o, widzi pani?Popatrzyłam.Rzeczywiście, rząd małych krzaczków był w połowie zgnieciony, widniał na nim ślad opony samochodowej.Podwójny, jakby ktoś zawracał, niezręcznie cofając.— Dziw, że nie wjechała pani w siatkę — zauważyłam potępiająco.— Zakręcała akurat w najwęższym miejscu, już nie miała gdzie.Skąd pani wie, że to była baba? Budowlańcy też rozjeżdżają tę drogę.— Widziałam.Przypadkiem tu byłam, przywiozłam rzeczy, ma pani rację, o włos ominęła siatkę.Jeszcze cofnęła i przygniotła obok.Firankę właśnie wieszałam i nie mogłam tak skakać z drabiny, bo bym jej powiedziała parę słów, a jak zeszłam z okna, to już jej nie było, odjechała w pani stronę.Nabrałam obaw, że posądzi o dewastację zieleni kogoś z moich gości, więc pośpiesznie zapewniłam ją, że żadne idiotki ostatnio nie składały mi wizyty, co było prawdą.Na wszelki wypadek spytałam, kiedy to nastąpiło.— Przedwczoraj.Nie, wcześniej.Trzy dni temu.Przedwczoraj porządkowałam garderobę i nie mogłam nic widzieć przez żadne okno.Bo my właściwie mieszkamy tu dopiero od wczoraj.— A, to dlatego sądziłam, że jeszcze państwa nie ma.Pocieszyłam ją, że iglaki odżyją, pożegnałyśmy się przyjacielsko, z pękiem zielska w dłoniach uczyniłam cztery kroki i zatrzymałam się, rażona odkrywczą myślą.Zaraz.Idiotka rozjechała jej iglaczki.Przedwczoraj.Jakaś baba w samochodzie.Nieboszczkę pod mój śmietnik ktoś przywiózł.A jeśli baba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]