[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili zaczęła odwracać głowę z powrotem w stronę krzesła pod drzwiami, powoli, znowu tak jakby śledziła czyjeś niewidzialne kroki za ścianą, i znowu zastygła bez ruchu, z szyją wykręconą.Potem spojrzała prosto przed siebie i Tommy zobaczył, jak ona z pończochy na udzie wyciąga maleńki zegareczek i patrzy, która godzina.Znad zegarka w ręku podniosła głowę i popatrzyła na Tommy'ego oczami spokojnymi i pustymi jak dwie dziury.Po chwili jeszcze raz spojrzała na zegarek i wetknęła go z powrotem za pończochę.Zeszła z łóżka, zdjęła płaszcz i stanęła - nieruchoma, strzelista w kusej, wąskiej sukience, z głową pochyloną, ze splecionymi rękami.Usiadła na łóżku.Usiadła zsuwając nogi, głowę miała nadal pochyloną.Nagle podniosła głowę i rozejrzała się po pokoju.Tommy słyszał głosy dolatujące z ciemnego ganku.Znów zabrzmiały donośniej, ale zaraz przycichły i już były tylko miarowym szmerem.Tempie zerwała się z łóżka.Rozpięła sukienkę, wyciągając łukowato w górę szczupłe ręce na tle cienia, który przedrzeźniał jej ruchy.Szybkim ruchem, w lekkim przysiadzie zaczęła sukienkę zdejmować, cienka w skąpej bieliźnie jak zapałka.Wysunęła z sukienki głowę, zwrócona w stronę krzesła pod drzwiami.Rzuciła sukienkę na podłogę i sięgnęła po płaszcz.Namacała go i narzuciła na siebie, wbiła ręce w rękawy.Potem już w płaszczu, przytrzymując poły na piersiach, zakręciła się i spojrzała prosto w oczy Tommy'ego, i znów się zakręciła, i podbiegła do drzwi, i gwałtownie usiadła na krześle.- Cholera ich! - szepnął Tommy.- Cholera ich! - Słyszał te głosy dolatujące z frontowego ganku i znów się skręcał, znów mu było jakoś boleśnie i nieswojo.- Cholera ich!Gdy znów zajrzał przez okno, Tempie, przytrzymując na sobie poły płaszcza, szła ku niemu.Zdjęła z gwoździa płaszcz nieprzemakalny, włożyła na swój płaszcz i zapięła.Wzięła manierkę i wróciła do łóżka.Położyła manierkę na łóżku, podniosła z podłogi sukienkę, otrzepała, złożyła starannie i też położyła na łóżku.Odchyliła kołdrę, pod którą ukazał się niczym nie osłonięty siennik.Nie było prześcieradła, nie było poduszki; dotknęła siennika i słabo, cicho zachrzęściły w nim rozkruszone kaczany kukurydzy, którymi był wypchany.Zdjęła pantofle, postawiła je na łóżku i wsunęła się pod kołdrę.Tommy słyszał, jak siennik skrzypi.Nie położyła się od razu.Siedziała wyprostowana, nieruchoma, w tym przekrzywionym kapeluszu zawadiacko zsuniętym na tył głowy.Po chwili przeniosła manierkę, sukienkę i pantofle na wezgłowie łóżka, obciągnęła płaszcz nieprzemakalny na nogach i położyła się podciągając kołdrę, ale znów usiadła, zdjęła kapelusz, potrząsnęła włosami i umieściła kapelusz przy tamtych rzeczach, gotowa położyć się z powrotem.Ale jeszcze się nie położyła.Rozpięła płaszcz nieprzemakalny, wyciągnęła skądś puderniczkę i przeglądając się w maleńkim lusterku przyczesała palcami i napuszyła włosy, upudrowała twarz.Schowała puderniczkę, znów sprawdziła na maleńkim zegarku, która jest godzina, po czym zapięła płaszcz nieprzemakalny.Wsunęła swoje rzeczy jedną po drugiej pod kołdrę i położyła się okrywając kołdrą po sam podbródek.Głosy ucichły na chwilę i Tommy słyszał tyl-.ko słaby, miarowy chrzęst siennika, na którym ona leżała z rękami skrzyżowanymi na piersiach, z nogami wyprostowanymi, zwartymi przyzwoicie, jak rze- źba na starożytnym grobowcu.Głosy ucichły; zupełnie o nich zapomniał, dopókinie usłyszał, jak Goodwin mówi: „Dość tego! Dość!" Trzasnęło krzesło; usłyszał lekkie, dudniące kroki Goodwina; krzesło przełoskotało po ganku, jakby kopnięte na bok, i skulony już w przysiadzie, z łokciami trochę wysuniętymi, czujny jak niedźwiedź, usłyszał suche, ciche odgłosy podobne do stukania kuł bilardowych.- Tommy! - zawołał Goodwin.Gdy było trzeba, Tommy poruszał się z ową błyskawiczną, chociaż niezdarną chyżością borsuków czy szopów.Przybiegł zza domu na frontowy ganek w samą porę, żeby zobaczyć, jak Gowan uderza o ścianę, osuwa się i niczym kłoda spada z ganku między zielsko i jak Wytrzeszcz w drzwiach patrzy wyciągając szyję.- Chwyć go tam! - polecił Goodwin.Susem w bok Tommy doskoczył do Wytrzeszcza.- Ale dostałem.ha! - powiedział, gdy Wytrzeszcz zaciekle walnął go po twarzy.- Bo jak się odmachnę?! Stać, no!Wytrzeszcz opuścił rękę.- Rany boskie! Pozwalasz im tu siedzieć przez cały wieczór i żłopać to cholerne świństwo.Przecież ci mówiłem.Rany boskie!Goodwin i Van tworzyli jeden cień, spoisty, przyćmiony i rozszalały.- Puść! - wrzeszczał Van.- Zabiję.Tommy doskoczył do nich.Z Goodwinem przycisnął Vana do ściany i unieruchomił.- Trzymasz? - zapytał Goodwin.- Aha! Trzymam.Stój no, ty! Dałeś mu w kość.- Jak Boga mego, za.- No, no.na co chcesz go zabić? Przecież nie na żarcie dla siebie, bo jak? Chcesz, żeby pan Wytrzeszcz zaczął nas wszystkich siekać tym swoim autemuty-cznym?Po czym to się skończyło, przeszło jak rozszalała czarna trąba powietrzna i została spokojna pustka, w której poruszali się cicho, podnosząc Gowana z ziel-ska, przyjaźnie, zniżonymi głosami udzielając sobie wskazówek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]