[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Panno Baudu.Stał naprzeciwko niej z ojcowskim uśmiechem na ustach.Długie, siwe wąsy i włosyprzystrzyżone najeża nadawały mu wygląd starego, solidnego żołnierza.Podana naprzód pierśpyszniła się czerwoną wstążeczką orderu. O co chodzi, panie Jouve?  spytała zaniepokojona Denise. Widziałem panią dzisiaj znowu rozmawiającą na górze za dywanami.Pani wie, że tegozabrania regulamin, i gdybym złożył raport.Czy pani przyjaciółka Paulina bardzo panią145 kocha?Wąsy zaczęły się ruszać, a wielki nos, zapadnięty u nasady i garbaty, nieomylna cechaognistego temperamentu, rozgorzał purpurą. Czemu wy się tak kochacie z Pauliną?Denise znowu poczuła się nieswojo, nie rozumiała jednak sensu słów inspektora.Podszedłdo niej bardzo blisko. To prawda, panie Jouve, rozmawiałyśmy chwilę dziś rano  wybełkotała dziewczyna ale to przecież nie jest nic złego.Dziękuję panu za dobroć. Nie powinienem być dobry  powiedział inspektor. Znam tylko sprawiedliwość.Alejeśli ktoś jest taki milutki jak pani.Podszedł jeszcze bliżej.Wówczas Denise zlękła się nie na żarty.Przypomniała sobie słowaPauliny i historie, które opowiadano o ekspedientkach terroryzowanych przez inspektora,zmuszanych do opłacania jego życzliwości.Zresztą w magazynie Jouve zadowalał sięniewinnymi z pozoru poufałościami, głaskał po twarzy grubymi paluchami policzki uległychpanien, ujmował je za ręce i nie wypuszczał ze swoich dłoni niby przez nieuwagę.Towszystko mieściło się jeszcze w granicach ojcowskich sentymentów, zwierzęce instynktywyzwalały się w nim dopiero poza magazynem, gdy ofiara zgodziła się przyjąć zaproszeniena tartynki do jego mieszkania przy ulicy Wróblej. Proszę, niech mnie pan zostawi  wyszeptała cofając się Denise. No, no  powiedział  nie będzie się chyba pani boczyć na przyjaciela, który paniązawsze ochrania.Niech pani będzie grzeczna i przyjdzie do mnie dziś wieczorem natartynkę i szklankę herbaty.Zapraszam panią z dobrego serca.Teraz Denise zaczęła się bronić. Nie! Nie!Jadalnia była pusta, sprzątający chłopiec nie pokazywał się.Jouve nasłuchując, czy nieodezwą się czyjeś kroki, obrzucił szybkim spojrzeniem całą salę; był bardzo podniecony,zapomniał zupełnie o zachowaniu własnej godności i nadużywając swej ojcowskiejpoufałości objął Denise i chciał ją pocałować w szyję. Ty mała złośnico, małe dzikie zwierzątko.Gdy się ma takie włosy, czy można być takąniemądrą? Niechże pani przyjdzie dziś wieczór, tak dla zabawy.Na widok tej rozpalonej twarzy, owiana gorącym oddechem mężczyzny, Denise straciłagłowę w odruchu przerażenia i buntu.Nagle odepchnęła go tak silnie, że zachwiał się i o małonie upadł na stół.Na całe szczęście udało mu się oprzeć o krzesło; silnie trącona karafka zwinem przewróciła się, czerwone krople opryskały biały krawat inspektora i zmoczyły146 czerwoną wstążeczkę.Stał tak przez chwilę nie próbując nawet obetrzeć ubrania i dławił się zwściekłości, zaskoczony tym gwałtownym oporem.Jak to! Wtedy, kiedy się niczego niespodziewał, kiedy nie był przygotowany na podobny atak i jedynie dał się powodować swoimdobrym sercem! Ach, odpokutuje pani za to, daję pani słowo!Denise uciekła.Właśnie rozległ się dzwonek.Zmieszana, cała drżąca, zapomniała oRobineau i wróciła do konfekcji.Potem nie śmiała już schodzić.Po południu słońcenagrzewało fasadę gmachu od strony placu Gaillon, więc w działach pierwszego piętraduszono się z gorąca pomimo zapuszczonych stor.Przyszło kilka klientek.Nic nie kupiły, aleobsługujące panny spociły się przy nich.Wszystkie ziewały na oczach pani Aurelii, któratakże walczyła z ogarniającym ją snem.Wreszcie koło trzeciej po południu Denise widząc, żekierowniczka drzemie, wymknęła się cicho i rozpoczęła swą wędrówkę po magazynie, nibyczegoś szukając.Aby wprowadzić w błąd ciekawych, którzy mogli ją szpiegować, nie poszławprost do działu jedwabi; udawała, że ma interes w dziale koronek, podeszła do Deloche a,zapytała go o jakiś drobiazg; potem na parterze minęła norymberszczyznę i wchodziławłaśnie do działu krawatów, gdy nagle stanęła jak wryta.Miała przed sobą Janka. Jak to? To ty?  powiedziała cicho, blada z przerażenia.Janek nie miał czasu zmienićswej roboczej bluzy, był bez czapki, jasne, kędzierzawe włosy spadały w nieładzie nadziecięcą, delikatną twarz.Stał koło gablotki z czarnymi krawatami i rozmyślał nad czymśpoważnie. Co tu robisz?  zapytała siostra. Mój Boże!  powiedział  czekam na ciebie.Nie pozwalasz mi przychodzić.Mimo towszedłem, ale nikomu nie powiedziałem po co.Możesz być zupełnie spokojna.Jeśli chcesz, to udawaj, że mnie nie znasz.Subiekci przyglądali się im ze zdziwieniem.Janek zniżył głos. Wiesz, chciała przyjść tu ze mną.Tak, jest tu.na placu przed fontanną.Daj mi prędkopiętnaście franków albo jesteśmy zgubieni, jak amen w pacierzu!Dziewczynę ogarnęło przerażenie.Wokoło nich rozległy się śmiechy, najwidoczniejprzysłuchiwano się całej awanturze.Tuż za działem krawatów znajdowały się schodyprowadzące do suteren.Denise popchnęła tam brata i kazała mu zejść.Na dole opowiedziałjej całą historię, zakłopotany, dobierając argumentów w obawie, że mówi nie dośćprzekonywająco. Te pieniądze nie są dla niej.Jest na to zbyt dystyngowana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl