[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie je­steśmy zwierzętami.- A oni.- My to nie oni.Rozmawialiśmy do późna w noc, nie mogliśmy się z sobą rozstać.Tolek, tak jak ja, uszedł zagładzie w getcie, znał Umschlagplatz, ulice obrócone w pogorzeliska i ścieki, w któ­rych topili się najsłabsi.Był w Majdanku.Został sam na świecie i również postanowił się zemścić.Tak samo jak ja chciał wkroczyć do Berlina.Spotkaliśmy się znów w kilka dni później.Razem z Wład-kiem, partyzantem z lubelskich lasów, który również przeżył getto, staliśmy się wkrótce zespoleni i zwarci jak zaciśnięta pięść.Władek, Tolek i Mietek, wszyscy trzej z getta, w mundu­rach z zielonymi wyłogami, kontynuowaliśmy walkę w imieniu naszego narodu.Wkrótce potem wyruszyliśmy ciężarówkami z biegiem Wi­sły, na północ.Jechaliśmy śliskimi drogami, którymi podąża­ły do Warszawy sanitarki i chłopskie furmanki.Niekiedy zjeż­dżaliśmy na bok, by przepuścić czołgi i ciężarówki wiozące katiusze.Przejechałem w ten sposób szmat Polski, której zu­pełnie nie znałem, dostrzegając wszędzie spustoszenie, ruiny, małe dzieci błąkające się w poszukiwaniu rodziców.W służ­bowym budynku przyjmowałem partyzantów, uciekinierów, nielicznych Żydów, którym udało się przeżyć.Dowiedziałem się o nowych okropnościach, wieszaniu i torturach.Usiłowa­łem znaleźć winnych.Zrozumiałem, że zemsta może przero­dzić się w szaleństwo.Nasz konwój zatrzymał się na jakimś polu, przy drodze, koło grupy jeńców, esesmanów.Wychudzeni, dumni, stali zasłaniając twarze od uderzeń, które się na nich sypały.Ota­czali Ich rozkrzyczani żołnierze radzieccy.Przyglądałem się zwyciężonym i zwycięzcom.W przydrożnym rowie tkwił na pół przewrócony autobus.Nadbiegł jakiś żołnierz, wołając do swoich towarzyszy coś, czego nie zrozumiałem; natychmiast kopniakami i kolbami karabinów żołnierze zaczęli popędzać jeńców w stronę autobusu.Widziałem, z jakim przerażeniem spoglądają na siebie esesmani.Mnie też ogarnął strach, nie­pokój, jakby ktoś zaciskał mi palcami krtań.Mogłem kazać naszemu kierowcy odjechać, żeby nie widzieć, co się stanie.Ale chciałem patrzeć, zobaczyć, jak daleko człowiek może się posunąć, do jakiego stopnia wojna deprawuje ludzi, odczuć pasję, która miotała tymi młodymi żołnierzami.Zmusili esesmanów, żeby wczołgali się do autobusu.Kilku, którzy odmówili - zabito, a zwłoki wepchnięto do zardzewiałe­go wehikułu.Szosą jechały dalej czołgi, ciężkie działa.Byli­śmy blisko linii frontu, należało się spodziewać, że napotkamy opór.Jeden z esesmanów usiłował zwrócić się do żołnierzy po rosyjsku, drugi coś krzyczał.Większość czekała stłoczona nie­ruchomo w autobusie.Starałem się myśleć o dołach, o getcie, o Umschlagplatzu - to przecież oni tam są, ci oprawcy, którzy za chwilę zginą.To przecież bestie.Ale gdy jeden z żołnierzy oblał autobus benzyną, gdy błysnęły błękitne i żółte płomienie i jeńcy zaczęli wyć, napierając na wiążące ich blaszane ściany, a jasnowłosi żołnierze w milczeniu patrzyli na konanie tych ludzi, rzuciłem się naprzód.Gestykulując gwałtownie zaczą­łem potrząsać kolejno jakby zahipnotyzowanymi młodymi Ro­sjanami, skażonymi już wojną i zagrożonymi przedzierzgnię­ciem się w bestie o ludzkich twarzach, jak ci esesmani.Było już za późno.Ogień i dym spowijały autobus.Żołnierze nie opierali mi się, ale zaczęli strzelać w płomienie.Gdy odchodzi­liśmy, autobus dopalał się jeszcze.Gorzka jest zemsta.Wieczorem weszliśmy do Niemiec.Mijaliśmy spustoszone wsie i miasteczka, gdzie wśród płomieni i przepalonych belek wałęsali się starcy i psy.Nasza ciężarówka stanęła przed szczątkami budynku, który musiał być dawniej siedzibą bur­mistrza.Na kamieniu, z głową wspartą na dłoniach, siedziała stara kobieta.Gdy tylko zeskoczyliśmy, wyprostowała się i podniosła w górę ręce.- Hitler kaput - powiedziała.Pomyślałem o staruszkach z getta; one też podnosiły ręce na widok esesmanów.- Proszę spuścić ręce - rzekłem.Ale ona potrząsnęła głową i nie usłuchała mnie.- Chłopcy nie są pobłażliwi - powiedział nasz kierowca.- Za dużo widzieli okropności.Od dawna szykują się na Niemcy.Ja też szykowałem się na Niemcy, ale nie na ojczyznę sta­rych matek, lecz na państwo ludobójców, które przyszedłem zniszczyć.Posuwaliśmy się w głąb pokonanego kraju.Rasa panów nie była bynajmniej dumna.Wszyscy wokoło wołali: „Hitler kapuł"! Co by zrobili, co by powiedzieli, gdybyśmy zamknęli ich w getcie? Zaakceptowaliby wszystko, wyparliby się wszystkiego?Zaraz po przybyciu do Dramburga zacząłem szukać ja­kiejś drukarni.Tolek szedł obok mnie po zasypanych gruzem ulicach.- Co chcesz zrobić, Mietek?Wchodziłem do sklepów.Wszystkie drzwi były wyważone, wnętrza obrabowane.W pomieszczeniu, w którym kiedyś za­pewne znajdowała się mała wytwórnia perfum, wśród potłu­czonych butelek leżało nieruchomo trzech radzieckich żołnie­rzy z twarzami zanurzonymi w zbiorniku z płynem, którego resztki sączyły się na podłogę.Gdy potrząsnąłem nimi, prze­konałem się, że nie żyją; zmarli, wypiwszy przygotowany do produkcji spirytus przemysłowy, zapili się na śmierć, a po­tem utopili się w alkoholu.Podniosłem jeden z pojemników, napełniłem go spirytusem i podałem Tolkowi.- Zrobimy z tego wódkę dla naszej kantyny.Chciałem być sam.Spoglądałem na tych trzech żołnierzy, którzy zmarli tak głupio, ale też z winy katów, zmarli tu, przyszedłszy z tak daleka.Na jakiejś małej uliczce znalazłem wreszcie drukarza, który schował się w głębi swojego warsz­tatu.- Czy możesz wydrukować dla mnie plakaty? Potrząsnął głową, wskazując na swe maszyny.- Muszę je mieć na jutro rano.Sam je porozlepiasz.Cała ludność musi je przeczytać.Pisz.Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował, wziął kawałek pa­pieru i zacząłem mu dyktować.Skąd brały się te zdania, nad którymi nie zastanawiałem się, a które napływały, jak gdy­bym obmyślał je od czasów getta? „Rozkazuje się wszystkim obywatelom rasy niemieckiej powyżej lat szesnastu, aby cho­dząc po mieście nosili na prawym ramieniu opaskę ze swa­styką.Opaska ta jest obowiązkowa".Drukarz popatrzył na mnie.- Duże, białe plakaty, na jutro.Podpisz: „Władze radziec­kie".Potem odszedłem.Tolek zmieszał alkohol z wodą, co dało białawy, wyglądający jak mleko płyn, który palił gardło i żo­łądek niczym najgorsza wódka.Przyszło kilku kolegów i pili­śmy nie chowając flaszki u stóp, lecz postawiwszy ją otwarcie na stole, mimo że regulamin Armii Czerwonej zakazywał spo­żywania alkoholu.Ale nasz alkohol wyglądał jak mleko.Pili­śmy i paliliśmy, aż zaczęliśmy zataczać się na siebie.Nazajutrz przyszedł zbudzić mnie jakiś żołnierz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl