[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Georgie chował się za jej plecami,nadal roztrzęsiony.Suknia Evelyn dodawała Marcie otuchy.Czuła się w niej pewniejsza siebie.- Te zęby wyglądają na bardzo mocne - odezwał się panMac Donald, jakby przepraszając za żonę.Był niedużym,jowialnym panem o mrugających oczkach i potężniewywoskowanych wąsach, spiczasto zakończonych po obustronach.Mówił bardzo niewiele, głównie dlatego, żerozmowę z reguły dominowała pani MacDonald - wysoka,chuda kobieta z opadającymi na oczy powiekami, ponurymwyrazem twarzy i władczym sposobem bycia.Dom przy Spellow Lane był duży, z obszernymipokojami, chociaż gabinet, w którym siedzieli, przeładowanotyloma ciemnymi meblami, że trudno się w nim byłoporuszać.Zasłony z brązowego aksamitu tak ściślezaciągnięto, że prawie żaden promień światła nie mógł sięprzez nie przedostać.Na ciemno wytapetowanych ścianachwisiało kilka obrazów, przedstawiających raczej smutnezwierzęta leśne, wyglądające na wyjątkowo żałosne alboledwie żywe.Marta naprawdę wolałaby już być na King's Court - tamprzynajmniej było dzienne światło.Co gorsza, w pokoju czułosię jakiś niehigieniczny zapaszek, jakby rury się zatkały.ajuż piski i pokrzykiwania pani MacDonald przyprawiały ją oból głowy.- Joyce mi mówiła, że pani małżonek jest kontrolerem wtramwajach - huczała ta baba - i dlatego nie mógł dziś do nasprzyjść, bo musi pracować w większość niedziel.- To prawda.- Marta zerknęła na córkę.Mogła ją chociażostrzec, jakie kłamstwo zafundowała rodzinie Edwarda.Pani MacDonald znowu wrzasnęła:- Ależ to okropne!!! Och, ja chyba umarłabym zrozpaczy, gdyby mój biedny Reginald musiał pracować wniedziele.- Wyglądała na zadowoloną z siebie.- Toostatecznie dzień odpoczynku.- Niestety, nie dla każdego - rzuciła Marta elegancko.-Niektórzy muszą przecież pracować w szpitalach, hotelach i.- Jej mózg w tym momencie zastrajkował.- Na promach - dopomogła jej Lily - i w pociągach, i wrestauracjach.- Gliniarze pracują w niedziele i muszą nawet łapaćtramwaje - dodał Georgie, usiłując ukryć swoje zęby.- A niektórzy muszą łapać tramwaje, żeby pojechać nanabożeństwo, mój drogi - podkreślił pan MacDonaldprzyjaznie, niestety tylko po to, żeby napotkać pogardliwespojrzenie małżonki, wyraznie niezadowolonej, że straciłaokazję włączenia się do rozmowy.Cała ta wizyta zaczynała się robić coraz mniej przyjemna.Marta postanowiła, że od tego momentu będzie się zgadzać zewszystkim, co powie pani MacDonald, nieważne co - imodliła się, by reszta popołudnia przebiegła bardziej gładko.Nic z tego.Pani MacDonald oznajmiła, że wkrótce podwieczorekbędzie gotowy.- Spodziewam się, że wszyscy lubią flaki i cebulę.Cały pokój ogarnęła jakby drętwota, po czym nagleGeorgie zaczął krzyczeć - o wiele głośniej, dłużej i mocniej,niż pani domu.Zrobił się czerwony i rzucił się w ramiona Marty,wrzeszcząc, że chce już iść do domu.- W porządku, kochanie - uspokajała go Marta.- Dobrze,zaraz pójdziemy.Ma atak - wyjaśniła gospodarzom.- A może mały chłopczyk pójdzie na chwilę na górę i siępołoży? - uprzejmie zaproponował pan MacDonald. - Nie, dzięki.Lepiej pójdziemy do domu.Chodz, synku.-Marta starała się podnieść małego, ale był za ciężki.Zaczął jąciągnąć do drzwi.- Chcę już iść, mamo!- Często miewa takie ataki, jak ten? - chciała wiedziećpani MacDonald.- Nie, nieczęsto.- Marta przeprosiła serdecznie za kłopot iwyszła.Lily pomagała jej prowadzić chłopca.Kiedy tylko znalezli się za rogiem i dom państwaMacDonaldów zniknął im z oczu, Georgie przestał krzyczeć.- Nie mógłbym jeść flaków, mamo - płakał - za żadneskarby!- Ani ja bym nie mogła.- Lily położyła rękę na sercu.-Wolałabym umrzeć, niż jeść flaki.Sprytny jesteś, Georgie, żeudałeś ten atak.Mogli sobie być biedni, mogli być bardzo głodni - ale niktz rodziny Rossich nie zamierzał jeść flaków.- Dziwaczna rzecz, podawać coś takiego na podwieczorek- powiedziała Marta ze złością - flaki z cebulą! Dawniej, kiedymyśmy zapraszali na podwieczorek, podawałam zawszekanapki z szynką i bułeczki z masłem.* * *- Byliście zaproszeni na podwieczorek z kolacją, a nie nazwykły podwieczorek - wściekała się Joyce, kiedy wpadła donich tego wieczoru, twierdząc, że rodzina zrobiła z niejwidowisko, mimo że Marta wyjaśniła, dlaczego musieli wyjśćtak szybko.- Podwieczorek z kolacją to coś zupełnie innego,niż zwykły popołudniowy podwieczorek.Zawsze się wtedypodaje mięso albo rybę.- Wybacz, kochanie, ale nie miałam pojęcia, że jest jakaśróżnica - uspokajała ją Marta.- W każdym razie, od kiedy tojadasz flaki? I co to za opowiadanie, że niby tata pracuje wtramwajach? - W tym momencie spokój ją opuścił i zaczęłasię denerwować.- A w ogóle co ta kobieta sobie myśli, żegdzie my żyjemy? Któregoś dnia się okaże, że uważa King'sCourt za pałac Buckingham!- Ona myśli, że mieszkamy na Gerard Street.- Joyceupadła na kanapę.- Zobaczysz, że sobie kiedyś napytasz biedy przez tetwoje wszystkie kłamstwa, Joyce.- Wiem, mamo - westchnęła córka.- Ale przecież niemogłam jej powiedzieć prawdy, nie uważasz? Zaczynamżałować, że nie powiedziałam Edwardowi, iż jestem sierotą.- Co takiego? Wyrzekłabyś się własnej mamy i całejrodziny? Joyce, kochanie - zaczęła Marta ostrożnie - jeżeli niemożesz powiedzieć chłopakowi prawdy o sobie, to najlepiejprzestań się z nim w ogóle widywać.Joyce zaczęła płakać.- Nie mogę, mamo! Ja go kocham.Marta pogładziła córkę po kędzierzawej głowie.- W takim razie będzie się musiał pogodzić z tym, że twójtata jest taki, jaki jest, tak jak ty musisz się pogodzić zcharakterem jego mamy.To nie jest miła kobieta, skarbie.Otwarcie mówiąc, nie chciałabym, żeby mnie z niąporównywano i żebym wypadała gorzej od niej.- Och, mamo, ty gorsza niż pani MacDonald? Nigdy!Tamta to prawdziwa stara krowa! - Joyce chlipnęła i wytarłanos.- Czego to ludzie nie robią dla miłości, mamo.-westchnęła.- Nie masz o tym pojęcia nawet w połowie, córeczko.Rozdział 8Jacquetcie udało się namówić Mistera do wyjazdu naurlop na wyspę Man
[ Pobierz całość w formacie PDF ]