[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szerokiej równinie centralnej było tylko kilka dopływów, ale teraz znaleźli się w okolicy, gdzie wiele rzek i strumieni zasilało Matkę z północy.Później w ciągu dnia doszli do jeszcze jednego dużego dopływu i zamoczyli nogi przy przejściu na drugą stronę.Nie było to jednak jak letnie przekraczanie rzek, kiedy trochę wilgoci nie miało znaczenia.Nocami temperatura opadała poniżej punktu zamarzania.Lodowata woda zmroziła ich i postanowili rozbić obóz na brzegu, żeby się wysuszyć i rozgrzać.Posuwali się dalej na zachód.Po przejściu terenu podgórza znowu dotarli do niziny, podmokłego, trawiastego terenu, który jednak zupełnie nie przypominał moczarów w dolnym biegu rzeki.Tu były kwaśne gleby, bardziej bagienne, z dużymi prze­strzeniami pokrytego mchem torfowca, który miejscami zbijał się w torf.Pewnego dnia, kiedy przypadkiem zbudowali paleni­sko na suchym spłachetku torfu, odkryli, że torf nadawał się na opał.Następnego dnia zebrali go trochę do ogniska.Kiedy doszli do dużego, wartkiego dopływu, który w miejscu zetknięcia się z Matką rozlewał się wachlarzowe w szeroką del­tę, postanowili iść kawałek w górę jego biegu, żeby znaleźć miejsce, gdzie łatwiej się będzie przeprawić na drugą stronę.Dotarli do rozwidlenia i ruszyli wzdłuż prawego odgałęzienia, aż natknęli się na kolejne.Konie z łatwością przeszły przez mniejszą rzekę.Środkowe koryto, choć szersze, też nie było zbyt trudne do pokonania.Między środkowym i lewym korytem utworzyła się bagnista nizina, porośnięta torfowcem, po której z trudem się poruszali.Ostatnie odgałęzienie rzeki było głębokie i nie można było go przejść bez zamoczenia się, ale po drugiej stronie wypłoszyli megacerosa i postanowili na niego zapolować.Olbrzymi jeleń o długich nogach z łatwością uciekł przysadzistym koniom, cho­ciaż Zawodnik i Whinney zdrowo go pogoniły.Whinney, ciąg­nąca drągi, nie mogła dotrzymać im kroku, ale wysiłek dobrze zrobił wszystkim.Kiedy Jondalar zawrócił, miał zrzuconą kapuzę, a twarz za­rumienioną i osmaganą wiatrem.Uśmiechał się.Na jego widok Ayla poczuła niewytłumaczalny przypływ miłości i tęsknoty.Za­puścił brodę, jak to zwykle robił zimą, żeby utrzymać ciepło twarzy, a ona zawsze lubiła go z zarostem.Często mówił, że jest piękna, ale jej zdaniem to on był urodziwy.- To zwierzę z pewnością umie biegać! - powiedział.- A wi­działaś to wspaniałe poroże? Jeden z jego rogów musi być dwu­krotnie większy ode mnie!Również Ayla się uśmiechała.- Był wspaniały i piękny, i jestem zadowolona, żeśmy go nie zabili.I tak był dla nas za duży.Nie moglibyśmy zabrać całego mięsa, a szkoda byłoby go zabijać, skoro nie musimy.Pojechali z powrotem do Matki i chociaż ubranie podeschło już nieco na nich, z przyjemnością przebrali się po rozbiciu obozu.Wilgotne okrycia powiesili blisko ogniska, żeby całkiem wyschły.Następnego dnia wyruszyli dalej na zachód; niebawem jednak rzeka wykręciła nieco na północ.W oddali zobaczyli kolejny wysoki grzbiet górski.Góry, które dochodziły aż do Wielkiej Matki Rzeki, były najdalszym, północno-zachodnim pasmem i już ostatnim, jakie mieli zobaczyć z wielkiego łańcucha gór­skiego, który towarzyszył im niemal od początku.Wtedy góry znajdowały się od nich na zachód, przeszli wokół ich szerokiego, południowego krańca, idąc wzdłuż dolnego biegu Wielkiej Matki Rzeki.Białe szczyty górskie maszerowały razem z nimi na wschód w wielkim, zakręcającym łuku, kiedy jechali centralną równiną obok wijącej się rzeki w jej środkowym biegu.Teraz, kierując się na zachód wzdłuż górnego biegu Matki, mieli przed sobą ich ostatnie grzbiety.Żadne dopływy nie przecinały ich drogi aż do samego pasma górskiego.Ayla z Jondalarem zdali sobie sprawę z tego, że zno­wu musieli podróżować między ramionami rzeki.Rzeka płynąca ze wschodu u podstawy kamienistego wzgórza była drugim koń­cem północnego kanału Matki.Odtąd rzeka podążała między grzbietem gór a wysokim wzgórzem po drugiej stronie nurtu, było tam jednak dość miejsca na płaskim brzegu, żeby na koniach objechać podnóże wysokiego, skalistego szczytu.Przeprawili się przez kolejny duży dopływ zaraz po drugiej stronie górskiego masywu.Przez rzekę, która oddzielała dwie grupy pasm górskich.Wysokie wzgórza na zachodzie były naj­dalszym, wschodnim przyczółkiem olbrzymiego zachodniego łań­cucha.Kiedy grzbiety górskie zostały za nim, Wielka Matka Rzeka znowu rozdzieliła się na trzy odnogi.Poszli zewnętrznym brzegiem północnego strumienia przez stepy mniejszej, północ­nej niecki, stanowiącej przedłużenie centralnej równiny.W czasach, kiedy centralna niecka była wielkim morzem, sze­roka dolina trawiastych stepów oraz bagna i moczary przybrzeż­nych podmokłych terenów na północ od niej były trasami do­pływów do tego starodawnego, śródlądowego zbiornika wody.Po wewnętrznej stronie łuku wschodniego łańcucha górskiego twarda skorupa ziemska zawierała szereg słabych punktów, które stały się miejscami erupcji wielkich potoków materiałów wulka­nicznych.Te materiały, wraz z osadami starodawnego morza i przywianym przez wiatr lessem, złożyły się na bogatą i żyzną glebę.Jedynym tego dowodem był teraz tylko ogołocony przez zimę las.Kościste palce i martwe członki kilku brzóz nieopodal rzeki grzechotały w powiewach drapieżnego, północnego wiatru.Su­che krzewy, trzciny i martwe paprocie obramowywały brzegi, przy których zaczynała się formować warstewka lodu.Lód zgru­bieje i stworzy wyszczerbione groble; prapoczątek wiosennej kry lodowej.Na północnych stronach i na wyższych terenach wzgórz wiatr czesał rytmicznymi ruchami wzburzone pola szarej, stoją­cej trawy, podczas gdy ciemne, wiecznie zielone gałęzie świer­ków i sosen kołysały się i dygotały w kapryśnych porywach, które znalazły drogę do osłoniętych, południowych stron.W po­wietrzu kręciły się drobinki suchego śniegu i osiadały na ziemi.Zdecydowanie się ochłodziło, ale śnieg nie stanowił problemu.Konie, wilk, a nawet ludzie byli przyzwyczajeni do północnych, lessowych stepów z ich suchym zimnem i lekkimi zimowymi śniegami.Tylko przy ciężkich opadach śniegu, w którym konie grzęzły i męczyły się i pod którym trudno byłoby dostać się do paszy, Ayla zaczęłaby się martwić.Chwilowo miała inne zmar­twienie.Zobaczyła w oddali konie i zauważyły je także Whinney i Zawodnik.Jondalar spojrzał przypadkiem do tyłu i zdawało mu się, że widzi dym, unoszący się z wysokiego wzgórza za rzeką, z ostat­niego grzbietu, który okrążyli wcześniej.Zastanawiał się, czy w pobliżu są ludzie, ale nie zobaczył więcej dymu, mimo że wielekroć odwracał się i sprawdzał.Późnym popołudniem szli w górę małego dopływu przez teren rzadko rosnących, ogołoconych z liści wierzb i brzóz ku sosno­wemu zagajnikowi.Mroźne noce pokryły nieruchomy stawek w pobliżu przezroczystą warstewką lodu i zamroziły brzegi ma­łego strumyczka, w którym woda nadal płynęła swobodnie środ­kiem.Rozbili obóz tuż obok.Suchy śnieg przykurzył na biało północne zbocza.Whinney była podniecona od czasu, kiedy w oddali zobaczyli konie, co bardzo niepokoiło Aylę.Postanowiła założyć jej wie­czorem uzdę i przywiązała ją do solidnej sosny.Jondalar uwią­zał Zawodnika do drzewa obok.Zebrali chrust, oberwali kilka uschłych gałęzi, które nadal trzymały się pni drzewnych, ukryte pod żywymi gałęziami; ludzie Jondalara zawsze nazywali je “drewnem kobiet" [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl