[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko, czy to musisz tak zaraz…? Ale…! I w nocy cię przecież nie było, to gdzieś ty się podziewał?Tadzio nie odpowiedział od razu, nadstawił ucha, wyjrzał za drzwi, zgarnął swoje torby z podestu i wniósł do sypialni.Tak czy inaczej, tędy właśnie zamierzał wychodzić.— Nie chcę, żeby kto widział — mruknął.— Nie było mnie, owszem, u znajomych nocowałem, właśnie po to…— A Bożenka pół nocy czekała, taka zmartwiona… — wyrwało się pani Halusi.— Aaaa…! I to od niej wszyscy wiedza, że mnie nie było, co? Mamo, sama widzisz! Wolę w więzieniu siedzieć niż z ta rosiczką jeden dzień jeszcze spędzić!— Z jaką rosiczką?— Jak to, nie wiesz? Roślinka taka.Co złapie, to zeżera.— Bożenka tak znowu dużo nie jada — zauważyła pani Halusia z lekkim roztargnieniem, bezskutecznie usiłując rozważyć sytuację na poczekaniu.Tadzio zwątpił, czy się z matką dogada.Przeniósł swoje bagaże pod okno z drabina.— No i w każdym razie do pracy będę miał bliżej — oznajmił stanowczo.— Wpadnę tu czasem, ale mamo, przedtem zadzwonię i ty mi powiesz uczciwie, kiedy jej nie będzie.Nie chcę żadnych awantur, nie lubię.— To po ojcu masz — westchnęła pani Halusia.— I po mnie.Ja też nie lubię.Zważywszy ilość osób płci męskiej, jakie dostały od niej niegdyś po mordzie, można by uznać, iż działała wbrew własnym skłonnościom i upodobaniom.Tadzia przy tym nie było, nie zaprzeczył zatem.— Że ona kota dostała, nie moja wina — podkreślił z naciskiem.— I nic się nie martw, ja się już nie zdemoralizuję, dorosły się zrobiłem ostatnio.I w ogóle całkiem wcale nie chciałem na ten temat gadać, bo głupio trochę, ostatecznie normalna rzecz, że dorosły gość na swoje idzie, a nie matce na karku siedzi, ale jak masz jakieś bzdety podejrzewać, no to ci mówię.I najlepiej nikomu nie powtarzaj, żeby nie było niepotrzebnych zadrażnień.Do pracy mam bliżej, darmo mieszkam i cześć.Wciąż niepewna, jak się odnieść do sprawy, w gruncie rzeczy nie bardzo wstrząśnięta, pani Halusia pogodziła się z decyzją syna.Podała mu nawet torby przez okno.żeby je zniósł po drabinie.Mignęła jej wprawdzie myśl o schodach i drzwiach wyjściowych, jako naturalnym sposobie opuszczania domu.a także coś tam o złodziejach, którym drabina pokazuje drogę, ale tyle tematów naraz to było dla niej za wiele.W dodatku Tadzio drabinę zabrał i od razu ułożył pod ogrodzeniem, usuwając jeden problem z ludzkich oczu.Pomachała mu ręką na pożegnanie.Z dołu dobiegło wezwanie, zabrała zatem pigułki na trawienie, po które tu przyszła, i wróciła w rodzinne grono.Cała ta pogawędka matki z synem potrwała ładne parę minut.Przedtem co najmniej pól godziny Tadzio spędził na pakowaniu.Razem wziąwszy, zajęło to cały czas kolacji.Bez żadnych przeczuć Bożenka wyszła przed dom od strony ulicy, tak jak wychodziła już w dniu dzisiejszym Bóg wie ile razy.niecierpliwie wyglądając powrotu Tadzia, który od przedwczorajszego wieczoru znikł jej z oczu.Był już najwyższy czas, żeby wrócił, usprawiedliwił się i wysłuchał, co ona o tym myśli.Zatrzymała się przy furtce i popatrzyła w obie strony.W tym samym momencie Tadzio z torbami w rękach wychylił się zza węgła domu i ujrzał niebezpieczeństwo.Pomyślał, co prawda, że przecież tu, na ulicy, publicznie, wśród ludzi, ona karczemnej awantury robić nie będzie, ale wolał nie ryzykować.Cofnął się czym prędzej.Mógł właściwie wyjść z ogrodu każdą stroną, przez któregokolwiek z sąsiadów, wszystkie ogrodzenia od dzieciństwa były mu doskonale znane i świetnie wiedział, jak je forsować, ale tym razem przeszkadzały mu trochę torby, wielkie i ciężkie.Miał w nich cały swój osobisty dobytek, z wyjątkiem kożuszka, butów narciarskich i nart.Zastanawiał się przez chwilę, co zrobić, bagażu młoda megiera nie miała prawa zobaczyć, zdolna była do tego, żeby go poszarpać na strzępy… W ułamku sekundy oczyma duszy ujrzał się w ocalałych szczątkach mienia, w tym co ma na sobie oraz w kożuszku i z pełnym oprzyrządowaniem narciarskim.Teraz, w lipcu, wśród willi i ogrodów, ale jednak na miejskiej ulicy…Ukryć to zatem przed nią.Najlepiej ukryć także i siebie…Bożenka wyszła przed furtkę i wolnym krokiem ruszyła w prawo, tam.skąd Tadzio powinien był przyjechać.Gdyby w tym momencie odwróciła głowę, ujrzałaby go, przytulonego do ściany budynku, z pewnością doskonale widocznego przez rzadki żywopłocik.Nie odwróciła jednak, zniknęła za srebrnym świerkiem sąsiada.Tadzio przeskoczył trawnik z chodniczkiem pośrodku i wbił swoje torby w krzaki porzeczek pod samą siatką.Po czym, uwolniony od ciężaru, skoczył kawałek dalej i skrył się za kępą bzu.Uczynił to w ostatniej chwili, Bożenka właśnie wracała i tym razem spojrzała w głąb ogrodu.Nic nie zwróciło jej uwagi, zatrzymała się znów przy furtce przodem do ulicy.Od strony domu dobiegły Tadzia głosy młodszego rodzeństwa.Wepchnął się głębiej w kępę bzu, w pełni świadom, iż jego obecność dzieci rozgłoszą radośnie i gromko, dzięki czemu wszystkie podchody pójdą na marne.Zastanowił się, czy będzie musiał tak przesiedzieć cała noc…O wpół do jedenastej nie tylko dzieci, ale także ich rodzice poszli spać, w ogrodzie zapanował spokój i tylko jedna Bożenka uparcie trwała na posterunku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]