[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Mówiłem, że tak jakby.Zwracam ci uwagę, że on ma osiemdziesiąt lat i przeżyłdwie wojny.%7ładnych nadziei mu nie robią.Ale nie o to chodzi, tylko o tendepozyt u postronnej osoby.Postronna osoba mianowicie w ogóle nie zdawała sobiesprawy z tego, co dostała, depozyt to depozyt, ma leżeć i tyle.Paczuszka byłaniewielka i mało kłopotliwa.U postronnej osoby jednakże bywali goście, wśródtych gości zaś znalazły się jednostki moralnie upadłe, które połapały się wsytuacji i depozyt rąbnęły.Być może, właśnie w celu rąbnięcia zaczęły u tejosoby bywać.Nagle zaczęłam pojmować uczucia Marcina.Nie tylko pojmować, aletakże podzielać.Omal mnie nie zatchnęło.- O rany boskie, i co?! Chcesz przezto powiedzieć, że nie da się odzyskać?! - Właśnie.Raczej się nie da.Bo wątpię,czy puści w komis w filatelistycznym sklepie.- No pewnie, że nie puści!Wywiezie za granicę! Na litość boską, zróbże coś! - Kiedy rzecz w tym, że niewiem co.Możliwe, że już wywiózł.Milczałam, zdegustowana, oszołomiona iwstrząśnięta, wściekła na tę jakąś jołopę, która nie potrafiła dopilnowaćtakiego skarbu.Następne dobra narodowe diabli nam wzięli.Na domiar złego możesię jeszcze okazać, że to jakiś cep, który nie ma pojęcia o filatelistyce,liczył na przykład na złoto, obejrzy, poczuje się rozczarowany i całą kolekcjęzniszczy.Nie daj Boże, na samą taką myśl może człowieka szlag trafić.! - Niepowiedziałem ci jeszcze, że sytuacja postronnej osoby jest okropnie śmieszna -ciągnął Marcin jadowicie.- W tym testamencie zostało wyraznie napisane, że wrazie braku muzeum legat przechodzi na prywatną jednostkę.Prywatna jednostka tojest właśnie ta postronna osoba.Czyli w razie wykrycia kradzieży po śmiercitestatora, nie ma siły, podejrzenia padną na alternatywnego spadkobiercę.%7łeniby pośpieszył się trochę, nie czekał na rozwikłanie kwestii spadku, tylko odrazu zagarnął mienie.Nie żeby ukradł, Boże broń, wykombinował sobie, że mu sięprawnie należy.A w każdym razie każdy będzie uważał, że on uważał, że tak sięmoże tłumaczyć.%7łe uważał, że z muzeum wyjdą nici, więc to należy do niego itylko zużytkował nieco wcześniej.Dociera do ciebie? Docierało, aczkolwiekbrzmiało trochę mętnie.Owszem tę dziwną kombinację myślową, którą przedstawiłMarcin, można było uznać za prawie pewną.Komplikowała się wprawdzie nieco przezwątpliwości w kwestii morale spadkobiercy, bo jeśli uczciwy, to istotnie mógłnie wierzyć w muzeum, jeśli zaś złodziej, to właśnie wierzył i dlatego rąbnął,niemniej jednak musiała się zarysować.Spadkobierca był pierwszym podejrzanym.-Zaraz - powiedziałam, usiłując zebrać myśli.- To wszystko razem jest w ogóleokropne.Kto to jest, ten męt społeczny, który to rąbnął? Co ty masz z tymwspólnego? Dlaczego zatruli tym życie akurat tobie? Kiedy to było? Marcin miałdziwny wyraz twarzy.- Miły żarcik miał miejsce trzy tygodnie temu.A co domnie, to jak ci się zdaje? - Nic mi się nie zdaje, na litość boską, nie denerwujmnie! Odpowiadaj wprost! - Dobra, mówiąc wprost, to tak się składa, że tapostronna osoba, ten spadkobierca, ta ofiara filatelistyki to właśnie ja.Możeszmi powiedzieć, co mam teraz robić? Zgroza mnie ogarnęła.Patrzyłam na niego zniedowierzaniem, zbyt wstrząśnięta, żeby zrozumieć treść pytania, zresztązapewne retorycznego.- Czyś oszalał?! - krzyknęłam we wzburzeniu.- Pozwoliłeśsobie ukraść te znaczki.?! Nie wiedziałeś, co masz.?!!! - Nie denerwuj mnie!- warknął Marcin.- Zciśle biorąc, w ogóle nie miałem pojęcia, co to jest,położyłem na półce z książkami i nie zwracałem uwagi.Ludzie u mnie bywali,robiłem brydża parę razy, nie miałem powodów, żeby się zamykać w twierdzy.Jakdotąd nikt u mnie niczego nie ukradł.Ten raz był pierwszy.- Boże wielki! -powiedziałam i zamilkłam na długo.Po pewnym czasie zażądałam uzupełnieniarelacji szczegółami.Ze szczegółów wynikło, że zasadniczą przyczyną całegonieszczęścia jestem ja sama, do spółki z kanadyjskim sztandarem.- Wyłączyłaś się z towarzystwa i zaniechałaś podejmowania przyjaciół, to comiałem robić? - rzekł Marcin z rozgoryczeniem.- Gdzieś w tego brydża trzebabyło pograć, nie? Zdenerwował mnie tym jeszcze bardziej.Okazało się, żeostatnio składały mu wizyty jakieś obce osoby, zaproszone do udziału wrozrywkach.O depozycie była mowa.Ktoś tam spytał, co to jest to coś, co leżyna książkach i Marcin wyznał, że sam nie wie, bo ma to na przechowaniu.Jeśliktokolwiek interesował się zbiorami, łatwo mógł sobie skojarzyć, bo Marcinutrzymywał z facetem jawne kontakty.Bywał u niego w mieszkaniu, miał klucz,donosił mu do szpitala rozmaite rzeczy.Za którymś kolejnym razem dostał odniego specyfikację znaczków.Był to spis wszystkich walorów, z dokładnympodaniem wartości, koloru, rysunku, numerów katalogowych i innych cech, tyle żebez aktualnej ceny.Facet początkowo trzymał ten spis przy sobie w szpitalu, pojakimś czasie uznał za słuszne przekazać go Marcinowi, Marcin dość długo nosiłkartkę w kieszeni, po czym schował go do szuflady.Obejrzał ją dokładnie iskonfrontował z katalogami dopiero po zaginięciu depozytu.- Nie wiem, co maszteraz zrobić - powiedziałam posępnie.- Kto to w ogóle jest, ten jakiś, corąbnął? - Kanciarz - odparł Marcin zjadliwie.- To znaczy jeden z trzechkanciarzy, którzy zaszczycali mój dom swoją obecnością.Nie jestem pewien,który.- Skąd ich wytrzasnąłeś, do diabła, nie masz co robić, tylko zapraszaćkanciarzy? - Zostali doprowadzeni.Przez różnych wspólnych znajomych.Przybrydżu bywa, że brakuje czwartego.A czasem nawet dwóch czwartych.Nieważne.Powiedz mi lepiej, co to się robi z takimi znaczkami i jak się je sprzedaje, bochyba nie na ciuchach? - Nie, raczej nie.Zależy, czy złodziej orientował się wich wartości, czy nie.- Przyjmijmy, że tak.- To będzie chciał dostać dobrącenę.Przede wszystkim musi zrobić ekspertyzy, bez ekspertyz nikt od niego niekupi, za drogie rzeczy.Potem sprzeda albo bezpośrednio zbieraczowi, albo nalicytacji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]