[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz obaj chwycili łopaty.Kopali za­jadle, wyrzucany z grobów piasek szeleścił.- Coś jest.! - krzyknął nagle przylizany zdu­szonym głosem.Janeczka i Pawełek pod swoim krzakiem aż podskoczyli.Rudy Sprężynowiec wyprysnął z gro­bu jak wyrzucony z katapulty.Wpadł na przyliza­nego, obaj zaczęli rozgrzebywać rękami ziemię.Chaber zerwał się, zakręcił i usiadł, odwracając ner­wowo łeb to w stronę cmentarza,to gdzieś do tyłu.Węszył, niepokoił się coraz bardziej.- Głupi jesteś - powiedział gniewnie Rudy Sprężynowiec, podnosząc się w grobie przylizane­go.- Korzeń.Tu pełno korzeni, omiń i kop dalej.Znów podjęli pracę.Janeczka i Pawełek, na czworakach, zafascynowanym wzrokiem przywarli do machających łopat.Przylizany przerwał kopa­nie, schylił się w grobie, cały skrył się pod płytą.Podniósł się po chwili i zaczai wyłazić.- Dokopałem się do nieboszczyka - powia­domił Rudego Sprężynowca.- Bierzemy następną?Rudy Sprężynowiec bez słowa wylazł z grobu.Szczeknęły żelastwa, zaterkotało, kolejna płyta ze zgrzytem i trzaskiem zaczęła się przesuwać.Przyli­zany stękał, Rudy Sprężynowiec sapał niczym miech kowalski.Hałasu robili tyle, że Janeczka i Pawełek mogli już nie dbać o ciszę.Brzęki, terkoty, szurania i zgrzyty zagłuszały wszystko.- Co jest.? - szeptał śmiertelnie oburzony Pawełek.- Miały być krótkie wypady! Jeden grób i w nogi.Co za granda.?!- Może im się coś odmieniło - mamrotała mniej zaniepokojona Janeczka.- Może postanowili wszystkie siedemnaście.- Ty, to oni znajdą.!- No znajdą.Jak wszystkie, to znajdą.Chaber denerwował się coraz bardziej i bardziej.Nie leżał już, podnosił sięi przysiadał, uwagę miał wyraźnie rozproszoną.Janeczka doznała wra­żenia, że coś się dzieje gdzieś za nimi, coś jest nie w porządku, ale absolutnie nie była w stanie intere­sować się teraz czymkolwiek innym poza tym nie­szczęściem na cmentarzu.Przylizany rozkopywał już trzeci grób, Rudy Sprężynowiec przymierzał się do czwartego, drągi leżały oparte o piąty.Jeśli w tym tempie będą dalej szukać, lada chwila znajdą swój łup.Pawełek czuł istną otchłań rozpaczy.Właśnie uprzytomnił sobie, że miejsce zasadzki wybrali fa­talnie, złoczyńcy odgradzają ich od drogi, cały plan wali się w gruzy! Należało zaczaić się po drugiej stronie cmentarza.- Ty, ja nie zdążę przed nimi! - szeptał gorą­czkowo i rozpaczliwie.- Jak znajdą i zabiorą, po­lecą od razu na dół.Przecież nie polecę za nimi, muszę naokoło.- Trzeba ich wypłoszyć - szeptała Janeczka.- Niech przestaną! Zróbmy coś!Chaber obok nich zdenerwowany był już do sza­leństwa.Coś odwracało jego uwagęod cmentarza, coś kazało mu ostrzegać, alarmować swoich pań­stwa.Państwo ogłuchli i oślepli, nie rozumieli nic, porozumiewali się histerycznymi szeptami, zajęci wyłącznie kotłowaninąprzy grobach.- Rzucę czymś.- szeptał Pawełek.- Głupiś, Chaber skoczy.- O, jak rany, poszczuję ich!- Następny! - warknął gniewnie Rudy Sprę­żynowiec.||Pawełek stracił głowę.To “następny" podziałało na niego jak ryk bojowej trąby.- Chaber, bierz.! - syknął zduszonym gło­sem.I wówczas nastąpiło coś okropnego.Do ostate­czności wyprowadzony z równowagi Chaber, któ­remu już dawno inna, prawdziwsza zwierzyna prze­słoniła wszelkie scenyna cmentarzu, który czuł się kompletnie zdezorientowany, rozdarty pomiędzy emocjami państwa a swoim odwiecznym instyn­ktem psa myśliwskiego, cichy, milczący, bezgłośny Chaber, uczynił coś, co mu się nigdy w takich oko­licznościach nie zdarzało.Szczeknął.Szczeknął krótko, ostro, gniewnie, z irytacją.W jednym mgnieniu oka rozpętało się trzęsienie ziemi i koniec świata.Zaroślatuż za rozłożystym krzewem fuknęły wściekle, coś runęło ze straszli­wym łomotem i chrapliwym pochrząkiwaniem, zie­mia zagrzmiała tętentem i trzaskiem, aż echo poszło po lesie.- Dziki!!! - wrzasnął z grobu przylizany.Podrywając się w bezprzytomnej panice, Jane­czka zdążyła jeszcze dostrzec rzecz straszną.Chaber rwał przez las, przez wąwozy i góry, przez to najgor­sze bezdroże, sadząc ogromnymi susami, migając w świetle księżyca jak ruda strzała, za nim zaś z groźnym pofukiwaniem, ze straszliwą szybkością pędziły trzy czarne, przysadziste bryły.Ziemia dud­niła pod racicami potworów mknących przez nierówności terenu niczym po gładkiej autostradzie.Łomot i trzaski rozlegały się w krzakach dookoła cmentarza, las grzmiał tętentem na wszystkie strony.Jakim sposobem i kiedy Janeczka znalazła się na jakiejś alei, nie miała najmniejszego pojęcia.Biegła nią i biegła bez tchu, z rozpaczą i śmiertel­nym przerażeniem w duszy,z absolutnym przeko­naniem, że jeżeli Chaber tak uciekał, to musiała nastąpić potworność.Wszyscy muszą uciekać! Nie; można zrobić nic innego, tylko uciekać, uciekać, uciekać!Przestała biec, kiedy całkowicie zabrakło jej oddechu.Serce waliło jak oszalałe.Ciężko dysząc, oparła się o jakiś pień, ciągle pełna rozpaczy i prze­rażenia.Dziki goniły Chabra,nie wiadomo, udało mu się uciec.Nigdy w życiu nie widziała, żeby jakikolwiek pies tak pędził! Przepadł gdzieś Pawełek, pewnie też uciekł.Niewątpliwie uciekli także złoczyńcy.To, że przede wszystkim uciekła cała reszta sta­da dzików, nie przyszło jej do głowy.Niepokój o psa zaczynał brać górę.Rozejrzała się, nie miała pojęcia, gdzie się znajduje,ale wydało jej się, że zbytnio zbliżyła się ku morzu.Księżyc świecił jasno.Postanowiła skręcićw stronę Zalewu i dotrzeć do drogi na dole.Odzyskała oddech i ruszyła aleją przez czarno-srebrny las, a pamięć usłużnie podsuwała jej wszystko to, przed czym się wzajemniez Pawełkiem ostrzegali.Nie pętać się samotnie po lesie.Nie narażać się na śmierć z ręki rozszyfrowanych złoczyńców.Unikać granicy.A przede wszystkim to podstawowe, nie ruszać się nigdzie bez psa!Psa nie było.Pawełka nie było.Byli złoczyńcy i dziki.Resztki zimnej krwi i siły ducha opuszczały ją w szalonym tempie.Poszczekując zębami, mężnie szła dalej.Alejka zeszła na dół, Janeczka spojrzała przed siebie, żeby ocenić wzniesienie i kierunek, i nagle wrosła w ziemię.Przed nią, na samym środku jej drogi, w niewiel­kiej odległości stał dzik.W świetle księżyca widziała go wyraźnie.Stał nieruchomo, zwrócony ku niej długim ryjem, pa­trzył i czekał.Czekał.Na co czekał? Czekał, aż ona się zbliży.?Przez całą wieczność, albo nawet przez kilka wieczności, stały naprzeciwko siebiena wąskiej alei dwie żywe istoty, chwilowo zamienione w kamień.Janeczka i dzik.Potem Janeczka odwróciła się i ru­nęła przed siebie, nie bacząc na doły i wzniesienia, i nie zważającna kierunek.Za sobą usłyszała łomot.Tego, że ów dzik, niczym gromem rażony, zawrócił i runął w przeciwną stronę, uciekając w nie mniej­szym przerażeniu, doprawdy nie mogła wiedzieć.Dzik zatrzymał się dość szybko.Janeczka za­trzymała się dopiero wtedy, kiedy, półżywai bez tchu, wpadła na jakąś pionową przeszkodę, która nagle stanęła na jej drodze i na którejsię teraz opar­ła, oplótłszy ją ramionami.Po bardzo długim czasie, kiedy udało się jej wreszcie jako tako normalnie odetchnąć, zorientowała się, że opiera się nie o drzewo, tylko o jakiś słupek.Podniosła głowę.W blasku księżyca ujrzała przybitą na słupku tablicę, przeczy­tała napisna tablicy i zdrętwiała do reszty.Oplatała ramionami słup graniczny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl