[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. To jest prawda.Ja tego pani męża rzeczywiście92widziałem, ale wolałem nic nie mówić, bo najpierw nie miałem stu procent pew-ności, że to on, a potem myślałem, że pani wie, a jak pani wie i nic nie mówi, toco się miałem wygłupiać.To on odjechał samochodem.I tak było, jak pani zga-dła, sam koniec oglądałem, jak już się wszyscy prawie porozchodzili.Możliwe,że właśnie pani mąż wiedział najwięcej.Zamyśliłam się.Wiedział, niewątpliwie, teraz już byłam tego pewna.Słowaz siebie jednego nie wydusił, bo od razu poszliśmy na noże, ale natychmiast porozwodzie ze mną ożenił się ponownie.Może powiedział coś następnej żonie.?Może powinnam złapać Anię, tę przyjaciółkę, która mnie zawiadomiła o jegośmierci, może i rzeczywiście było w tym coś podejrzanego? Wysuwała takie de-likatne przypuszczenia i znała chyba ową żonę.? A co do Frania podjęłam nagle urwany wątek to on żyje i coś mi sięwidzi, że robi za wielkiego człowieka interesów.Nie pcha się specjalnie ludziomna oczy, a jeśli nawet pcha, to innym, nie tym tutejszym.Co pan o nim myśli?Waldemar się zastanowił. Trudno powiedzieć.Nie za dobrze go pamiętam, tyle lat.Pewno bym gow ogóle nie poznał. Ale coś pan przecież myśli? No myślę, z ludzkiego gadania tak wynika, z tego co sam sobie przypomi-nam.%7łe on mógł się przy tym kręcić.Jeśli już ktoś, to on.I wygląda na to, żeuciekł, nie? Skoro nie został zabity i znikł, to chyba uciekł.Ma pan rację, bez powoduby nie uciekał.Chyba że bał się dochodzenia, maglowania, pytań. Znaczy, musiał wiedzieć, że będzie śledztwo, nie? Toteż właśnie.Ciekawa jestem, co o tym wszystkim wie Baltazar, bo onido dziś dnia ze sobą współpracują.Ja już zgadłam, wymienili się wtedy, Franio sięzmył, a Baltazar wszedł na jego miejsce.Nie wiem tylko, kto kim rządzi, FranioBaltazarem czy Baltazar Franiem, ale w gruncie rzeczy wszystko mi jedno.Wy-mordować się mogą wzajemnie, jeśli im to przyjemność sprawi, ja bym wolała,żeby ten bursztyn się znalazł.I niech pan sam zobaczy, jak oni wszyscy zanie-mieli, wygląda na to, że cała wycieczka tam podglądała tę zbrodnię i nikt nic niemówi.Przez tyle lat Franio milczy, Baltazar milczy, mój mąż milczy.no, terazjuż trudno się temu dziwić, ale milczał za życia.A Terliczak dopiero w tym rokuzaczyna robić głupie uwagi. Baltazar, pani myśli, że też.? Grosza bym za niego nie dała.Trzeba było widzieć, jak patrzył na tenbursztyn na plaży.Na nogę mu wlazłam i nawet tego nie zauważył.Nie uwierzę,że ich potem nie obstawiał, powinien był się ich trzymać jak rzep psiego ogona.Mówi pan, że pomagał pan im to nosić, nie widział go pan gdzieś blisko? Nie zwracałem uwagi, ale ludzie się plątali.Mógł być. Upieram się, że był.93Upierać się nikt mi nie zabraniał, ale korzyści to żadnej nie przynosiło.Złabyłam trochę na siebie samą, zmarnowałam wszystkie okazje sprzed lat, mogłamprzydusić chociaż słodkiego pieska, to nie, poddałam się uczuciowym turbulen-cjom nie wiadomo po co.Wymarzeniec też.Uległam mu najgłupiej w świe-cie, należało zaprzeć się zadnimi łapami i towarzyszyć mu do tych glin, śledztwoprzecież ruszyło po znalezieniu zwłok! I ten Florian.uznali w końcu, że samsię utopił, żeby sobie nie paskudzić statystyki.Tym bardziej postanowiłam teraz już nie popuścić.Czort bierz Frania, dopad-nę Orzesznika, to on miał w ręku bursztyn ze złotą muchą! Pazurami z gardłamu wydrę informację, skąd go wziął, urządzę konfrontację z Henryczkiem, złapięAnię, znajdę tę drugą żonę słodkiego pieska.!Niewiele brakowało, a wróciłabym natychmiast do Warszawy.Powstrzymałmnie wiatr.Obudziłam się o szóstej rano i od razu stwierdziłam jakąś zmianę w atmos-ferze.Nie wyło.Słuchałam przez chwilę i upewniłam się, że to nie złudzenie,północny wiatr ucichł.Kiedy wiał potężnie, na strychu od strony morza wyło jakstado wilków, zatem albo zdechł, albo zmienił kierunek.Wstałam i wyjrzałamprzez okno, słońce już wzeszło i wszystko było widać.Bezlistne jeszcze drzewa wcale się nie ruszały.Podejrzliwie przyjrzałam sięjakiejś szmacie, wiszącej na sztachecie parkanu.Nie powiewała.Nie wytrzyma-łam, na palcach, delikatnie, zakradłam się do pokoju Mieszka, bo tylko z jegookna widać było mały samolocik na wysokiej żerdzi, wskazujący kierunek wia-tru.Mieszko spał twardo, do czego jeszcze miał prawo, dopiero na ósmą jechał doszkoły.Popatrzyłam na samolocik.Odwrócił się, i to jak! Najwyrazniej w świeciewiatr, jeśli w ogóle wiał, to z południowego wschodu.Po takim sztormie idealnykierunek na bursztyn!Jeszcze nie byłam pewna, udałam się do łazienki, otworzyłam okno i wysta-wiłam głowę.Morza nie było słychać.Jezus Mario, w takim tempie usiadło.?!Na dole usłyszałam ruch.Najwyrazniej Waldemar wychodził, nie na Zalewchyba, bo jeszcze wzburzony, zresztą przy południowym wietrze nieprędko sięuspokoi, wobec tego nad morze.Siatki będzie stawiał czy też myśli to samo coja.?Wigoru dostałam takiego, że w dziesięć minut byłam ubrana.Herbaty napiłamsię z termosu.Na dole zawahałam się, lecieć na durch przez las czy jechać dobarki?Zatopiona przy brzegu barka widoczna była przy bardzo niskiej i spokojnejwodzie, a znajdowała się akurat tam, gdzie przed laty razem ze słodkim pieskiemodkryliśmy ten najlepszy przejazd ku wydmom, w połowie drogi między Pia-skami a Leśniczówką.Tu miałam do plaży pięć minut ostrego marszu, tam trzy94minuty jazdy i minutę przez wydmy, razem cztery, to mniej.O, do licha, siat-ka.!W czasie ostatnich dziesięciu lat moja siatka gdzieś zginęła i została mi tylkosiatka wymarzeńca, na długim drągu, który nie mieścił się w samochodzie.Mo-głam niby wystawić ją przez okno, ale niewygodnie jak diabli i wolniej trzebajechać.Machnęłam ręką na samochód i poleciałam piechotą, bo siatka wydawałami się niezbędna.Morze jeszcze niezle chlupało, ale bursztynowe śmieci już się kotłowały.Niegromadziły się i nie leżały spokojnie, tylko kłębiły się w wodzie, podrywane i roz-praszane falą.Na piasku kształtowała się czarna linia, w której nie miałam czegoszukać, ktoś bowiem przeleciał tę trasę przede mną.Zatem tylko te z morza.Omal się nie pochorowałam, wyraznie widząc kawałki bursztynu, błyskającew tych ciemnych, potwornie ruchliwych chmurach.Urodzaj szalał prawie przysamym przejściu, z pięćdziesiąt metrów ku zachodowi.Wlazłam do wody powy-żej kolan, w mgnieniu oka miałam kurtkę mokrą do pasa i mokre rękawy.Patki nakieszeniach trochę je ochroniły, ale do długich gumiaków już mi się nalało.Zim-na ta woda była przerazliwie, na szczęście tylko w pierwszej chwili, po dwóchminutach ruch rozgrzewał i robiła się cieplejsza, przestałam zatem zwracać na touwagę.Wyłowiłam parę drobnostek, te większe nie dawały się złapać.Dzgałamsiatką na ślepo, ledwo zipiąc i cofając się przed nadpływającą falą.Dalej, na więk-szej głębi, dawały się zauważyć cięższe śmieci, bardziej skupione, mniej miotanei rozpraszane, ale dotarcie do nich przekraczało moje możliwości.Od wschodu nadleciał Waldemar na motorze, zatrzymał się przy mnie. Koło południa się uspokoi! wrzasnął pocieszająco.Zaniechałam nachwilę machania, odwróciłam się ku niemu i wsparłam na siatce. Tam leżą takie, do których nie dojdę oznajmiłam, pokazując palcem.No, leżą jak leżą, pętają się.Ale pan może sięgnie.Ze szlachetności to mówię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]