[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Prawda, Marku? Zawsze tak lubiłeś Josie. Owszem, lubiłem ją! Uważałem ją za dobrego towarzysza. Czysty przypadek, że sprowadziła tę małą. Josie jest niegłupią dziewczyną, moja droga. Tak, ale przecież nie mogła przewidzieć& Oczywiście, że nie mogła.Przyznaje.Toteż nie twierdze, żeby sobie wymyśliła całyten plan, aby usidlić starszego pana przy pomocy Ruby.Ale nie wątpię, że zorientowa-ła się dawno, co się święci, zanim my zauważyliśmy cokolwiek, i nie ostrzegła nas anisłówkiem.Adelajda westchnęła. Z tego też nie można jej czynić zarzutu. Nikomu nie można niczego zarzucić. Czy Ruby Keene była ładna? zapytała pani Bantry.71Mark spojrzał na nią pytająco. Myślałem, że ją pani&Pani Bantry odparła szybko: Owszem, widziałam zwłoki.Ale uduszono ją przecież i wtedy nie widać& Wzdrygnęła się.Mark cedził z namysłem: Moim zdaniem w ogóle nie była ładna.Bez makijażu byłaby prawie brzydka.Chu-da, drobna twarz, o wiele za krótka broda, maleńkie, krzywe, mysie ząbki, nos nieokre-ślony& Ależ to brzmi odrażająco! zdziwiła się pani Bantry. Nie, odrażająca nie była.Jak już powiedziałem, gdy się odpowiednio umalowała,wyglądała wcale nie najgorzej.Prawda, Addie? Owszem, taka biało-różowa uroda z reklam mydła toaletowego. O niewinnym spojrzeniu.Rzęsy czerniła tuszem, aby spotęgować jeszcze błękitoczu.Włosy, oczywiście, rozjaśniała.Gdy się tak zastanawiam, to w kolorycie był toco prawda koloryt sztuczny ale bądz co bądz kolorytem przypominała moją żonęRosamundę.Myślę, że przede wszystkim dzięki temu zwróciła na siebie uwagę starsze-go pana.Westchnął. Tak, tak, okropna historia.Najgorsze to, że Addie i ja nie możemy się zaprzećuczucia ulgi z powodu jej śmierci& Nie dopuścił do sprzeciwu szwagierki. Szko-da twoich słów, Addie, wiem, co czujesz.Ja czuję to samo.I nie chcę udawać.Ale równo-cześnie rozumieją mnie, państwo, chyba boleję nad tą sprawą z powodu starszegopana.To był prawdziwy cios dla niego.Ja&Mark urwał i wpatrzył się w drzwi wiodące z holu na taras. Widzisz, kto idzie? Addie, czy ty masz sumienie?Pani Jefferson spojrzała przez ramię, po czym krzyknęła lekko i wstała zarumienio-na.Szybko przeszła przez taras i zatrzymała się przy wysokim człowieku w średnimwieku, który rozglądał się zmieszany po tarasie.Pani Bantry zapytała: Czy to nie Hugo McLean?Gaskell przytaknął: Tak jest. Bardzo wierny, prawda? szepnęła pani Bantry. Oddany Addie jak pies.Wystarczy, że kiwnie palcem, a Hugo przybiegnie choć-by z drugiego końca świata.Ciągle nie traci nadziei, że Addie wyjdzie kiedyś za niego.I mam wrażenie, że w końcu naprawdę wyjdzie za niego.Panna Marple przyglądała się rozpromieniona.72 Rozumiem! Romans! I to w dodatku całkiem staroświecki zapewnił Mark. To się ciągnie od lat.Addie jest już taka.Przypuszczalnie telefonowała dziś rano po niego.Ale nic mi o tymnie wspomniała.Edwards ukazał się na tarasie.Zatrzymał się przy Marku. Przepraszam, pan Jefferson prosi pana. W tej chwili. Mark zerwał się.Skinął głową zebranym, mówiąc: Do widze-nia tymczasem! i wyszedł.Sir Henry przechylił się ku pannie Marple: No i co pani sądzi o nich? Oni dzięki zbrodni dużo zyskali.Panna Marple przyglądała się w zamyśleniu Adelajdzie rozmawiającej ze starymprzyjacielem. Myślę, że jest bardzo czułą matką. To prawda przyznała pani Bantry. Ubóstwia małego Piotra. Należy do tych kobiet mówiła panna Marple dalej które są lubiane przezwszystkich.Kobieta, która może bez końca wychodzić za mąż.To nie znaczy, że to jesttyp kobietki bynajmniej. Rozumiem panią, rzekł sir Henry. A ja rozumiem, o co wam obojgu chodzi zawołała pani Bantry. Adelajda poprostu umie słuchać.Sir Henry roześmiał się. A Mark Gaskell? O, to ciemny charakter orzekła panna Marple. Proszę o typ analogiczny z wiejskiej kroniki. Budowniczy, pan Cargill.Nakłonił wielu ludzi, żeby przerobili swoje domy tak, jaknigdy nie zamierzali.A jakie im potem wystawiał rachunki! Ale umiał im wmówić, żejego żądania są słuszne.Ciemny charakter.Ożenił się dla pieniędzy.Tak jak zresztą Ga-skell, o ile mi wiadomo. Nie podoba się pani? Owszem, podoba mi się.Musi mieć powodzenie u kobiet.Ale ja nie jestem naiw-na.Jest bardzo miły, ale trochę nierozsądnie z jego strony, że tak dużo mówi. Nierozsądnie oto trafne określenie uznał sir Henry. Mark narobi sobiejeszcze przykrości, jeśli nie będzie pilnował języka.W tej chwili ukazał się na tarasie smukły młodzieniec w białym flanelowym ubraniu.Przystanął chwilę, ujrzawszy Adelajdę Jefferson z panem McLeanem. A to jest niewiadoma rzekł sir Henry znacząco którą musimy również wcią-gnąć w krąg naszych zainteresowań.To trener tenisowy i fordanser, Raymond Starr,partner Ruby Keene.73Panna Marple przyglądała mu się z zaciekawieniem. Bardzo przystojny. Mnie się też tak zdaje. Niechże pan nie mówi głupstw, sir Henry wybuchnęła pani Bantry. Tu niema żadnego mnie się też tak zdaje ! Po prostu piękny.Panna Marple zapytała szeptem: Pani Jefferson brała lekcje tenisa, jeśli się nie mylę, prawda? Co ty masz na myśli, Jane?Ale panna Marple już nie miała sposobności odpowiedzieć na to niespodziewanepytanie, gdyż zbliżał się mały Piotr Carmody.Zwrócił się do Clitheringa: Przepraszam pana, czy pan też jest detektywem? Widziałem, jak pan mówił z su-perintendentem.Ten grubas to superintendent, prawda? Tak jest, chłopcze. Ktoś powiedział, że pan jest okropnie ważnym detektywem z Londynu.Pierw-szym w Scotland Yardzie. Pierwszy detektyw Scotland Yardu jest zwykle matołkiem w powieściach krymi-nalnych. O nie, obecnie już nie.Ośmieszanie policji jest niemodne.Czy pan już wie, ktojest mordercą? Nie, niestety, jeszcze nie. Ciebie to bardzo bawi, Piotrusiu? zapytała pani Bantry. O tak, bardzo.Chociaż raz jakaś odmiana.Szukałem śladów, ale nie powiodło misię.Bądz co bądz znalazłem pamiątkę.Mama chciała, żebym ją wyrzucił.Rodzice zupeł-nie nie znają się na rzeczy.Wyjął z kieszeni pudełko zapałek i otworzył je, ukazując jego cenną zawartość. Widzi pan to paznokieć! Je j paznokieć! Napisze na pudełku: paznokieć za-mordowanej i zabiorę do szkoły.Aadna pamiątka prawda? Zliczna! A skąd ją masz? zapytała panna Marple. To rzeczywiście szczęśliwy zbieg okoliczności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]