[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaskoczeni nagłym ruchem pilnujący go bandyci wahali się bardzo krótko, jednak wystarczyło to Maxowi, by pchnąć Tąjlandczyka do tyłu, wprost na stół z narzędziami.W chwili gdy paczki z heroiną oraz płonący wciąż palnik upadły na podłogę i płomienie rzuciły na ściany migotliwą sieć cieni, Blackburn ujrzał, że strażnik po jego lewej stronie ruszył do ataku.Po­czekał, aż mężczyzna wystarczająco się zbliży, po czym obrócił się błyskawicznie i trafił go w brzuch uniesionymi nogami krzesła.Bandzior zawył z bólu i padł na kolana.Max odetchnął głęboko i wyprostował się.Z przeciwnej stro­ny dobiegł go odgłos kroków.Potężny cień, który zbliżał się ku niemu po podłodze, mógłby go przerazić, gdyby nie zdawał sobie sprawy, że należy do nacierającego nań Xianga.Poza tym ograniczone przez krzesło ruchy i chwiejna równowaga nie pozwoliłyby mu uniknąć ataku.Przegram bez względu na to, co zrobię, pomyślał.Niech przynajmniej zakosztują części mojego bólu.Odwrócił się w stronę wielkoluda i pochyliwszy nisko gło­wę, rzucił się na niego.Kiedy z całej siły uderzył w klatkę piersiową Xianga, wydało mu się, że trafił w marmurową kolumnę.Mimo to Ibanin sapnął głośno, zaskoczony i rozzłosz­czony, i wypuścił sztylet.Nie unosząc głowy, Blackburn raz jeszcze uderzył w twardą jak marmur pierś bandyty.Potężny wyspiarz zatoczył się do tyłu, lecz nie upadł.Rozwścieczony, zapomniał o utraconym sztylecie i rozłożywszy szeroko gigan­tyczne ramiona, ruszył chwiejnie do przodu niczym zraniony niedźwiedź.Potężne bicepsy napinały się i prężyły pod skórą.Warcząc wściekle, zamknął ramiona Maxa w stalowym uchwy­cie i podniósł go.W chwili, gdy jego stopy oderwały się od podłogi, Blackburn poczuł ogromny ból.Choć ważył dobre sto osiemdziesiąt fun­tów, Xiang uniósł go bez zauważalnego wysiłku.Wyraz atawistycznego okrucieństwa, jaki malował się na obliczu pirata, sprawił, że Max natychmiast zastygł z przera­żenia.Olbrzym nie myślał już o informacji, którą on i jego kompani jeszcze przed chwilą chcieli z niego wydobyć.Nie myślał o tym, czego oczekuje od niego szef.Chwilowo w ogóle nie myślał.Jego furia była niczym cyklon, który wciągnął go do swego centrum i obdarzył potężną mszczącą energią.Nie liczył się z nikim i z niczym.W pewnym sensie Max był w takim samym stanie.Xiang potrząsnął nim z furią, wciąż trzymając na takiej wysokości nad podłogą, że niemal mogliby patrzeć sobie w oczy.Max zacharczał.Siła, jaką jeszcze przed chwilą zebrał, gwał­townie go opuszczała.Jego ciało było zbyt poranione w wyni­ku tortur, by spełnić to, czego od niego żądał.Wiedział, co się za chwilę stanie.Zbliżało się tak nieuchronnie, że słyszał nie­mal, jak w jego głowie zatrzaskują się jakieś drzwi.Zdawał sobie sprawę, że w tym wypadku nie będzie ucieczki w ostat­nim momencie, jak te, które zdarzają się w powieściach albo w filmach.Że nie będzie żadnych fanfar na cześć bohatera, któ­ry nadludzkim wysiłkiem uratowałby się w ostatniej chwili z wielkiej opresji.Ta świadomość bolała, owszem, Max wiedział jednak, że prawdziwe życie było czasami właśnie takie - dobie­gało końca nagle, znienacka, akurat w chwili, gdy człowiek ze wszystkich sił pragnął, by trwało jak najdłużej.Doszedł do wnios­ku, że najlepsze, co może zrobić, to wyrazić swoje zdanie o tym w sposób, który pokona wszystkie bariery języka.Napełniwszy usta ślina, splunął w twarz Xiangowi.Ten ryknął, naprawdę ryknął, gdy krwawa plwocina zalśni­ła na jego policzku.Postąpił wielki krok naprzód, później jesz­cze jeden i rzucił Maxa na ścianę.A potem - z przerażającą siłą wybrzuszających się mięśni ramion i barków - przycisnął go do swojej klatki piersiowej.Następnie odsunął od siebie i trzasnął nim o ścianę.Kilkakrotnie miażdżył go tak w uścis­ku i rzucał o ścianę, wkładając w to cały ogrom swej nadludz­kiej siły.Max szarpał bezskutecznie kajdanki i wił się, jak mógł, tocząc z ust krwawą pianę, podczas gdy rzucane przez Xianga krzesło, do którego wciąż był przykuty, rozpadało się w drzazgi.Pogrążony w otępieniu, Blackburn poczuł trzaśniecie w szyi.Towarzyszyła mu przez moment jaskrawa iskra bólu.Niemal natychmiast jednak mgła przed jego oczami stała się ciem­niejsza i gęstsza.Jakby z wielkiej odległości dotarł do niego głos Tajlandczyka, który krzyczał coś ostrzegawczo w języku, którego Max nie rozumiał.Wydawało mu się, że pada, jednak nie poczuł uderzenia.Był niczym kamień, który przebiwszy taflę wody, powoli pogrąża się w niej, opadając coraz głębiej i głębiej, aż dotrze na samo dno.Po chwili nie czuł już nic.- Dosyć! - zawołał Luan.Podbiegł do Xianga i chwycił go za rękę.- Dosyć, ty szaleńcze!Olbrzym spojrzał na niego i po chwili jego twarz zmieniła się: zniknął z niej wyraz furii i szaleństwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl