[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na jej twardości nie można było polegać.Wiedziała, że pod ich stopami, w głębi ziemi biegły długie szczeliny, które mogły się rozewrzeć każdej chwili, jak to miało miejsce w Santa Barbara i Los Angeles, na całej długości Zachodniego Wybrzeża, pochłaniając wszystko i wszystkich.By odegnać te troski, sama pochłaniała, co mogła; był to rodzaj magii współczulnej.Była gruba, ponieważ skorupa ziemska była tak cienka; taka argumentacja obżarstwa była nie do obalenia.Arleen rzuciła na Grubą przelotne spojrzenie.Matka pouczała ją, że towarzystwo niezbyt atrakcyjnych koleżanek może okazać się przydatne.Chociaż Kate Farrell, niegdysiejsza gwiazda filmowa, nie żyła już w blasku reflektorów, jednak w dalszym ciągu otaczała się zaniedbanymi kobietami.których towarzystwo podkreślało blask jej urody.Ale Arleen uważała to za zbyt wygórowaną cenę, zwłaszcza w dni takie jak dziś.Chociaż dzięki koleżankom była piękniejsza, w gruncie rzeczy ich nie lubiła.Kiedyś uważała je za bliskie przyjaciółki.Teraz były żywym wspomnieniem życia, od którego pragnęła uciec jak najprędzej.Ale jak inaczej mogłaby zabijać czas, zanim zostanie zwolniona z aresztu? Nawet radość, którą odczuwała, patrząc na siebie w lustrze, powszedniała po pewnym czasie.Im szybciej się stąd wyrwę, myślała, tym szybciej będę szczęśliwa.Gdyby Joyce potrafiła czytać w myślach Arleen, tylko przyklasnęłaby jej pośpiechowi.Ale teraz łamała sobie głowę, jak by tu sprytnie zaaranżować przypadkowe spotkanie z Randym.Gdyby zadała kilka niewinnych pytań na temat jego rozkładu dnia, Arleen domyśliłaby się, o co Joyce chodzi, i mogłaby okazać się na tyle samolubną, by pokrzyżować Joyce szyki, chociaż chłopak nic Jej nie obchodził.Joyce nieźle znała się na ludziach i wiedziała, że Arleen byłaby zdolna do podobnej przewrotności.Ale kim ona była, by potępiać przewrotność u innych? Uganiała się za mężczyzną, który trzykrotnie okazał jej zupełną obojętność w sposób nie budzący wątpliwości.Dlaczego nie potrafiła o nim zapomnieć, oszczędzić sobie bólu odrzucenia?Bo miłość jest właśnie taka.Każe przeczyć wszelkim, najbardziej przekonywającym dowodom.Westchnęła głośno.- Coś nie tak? - zainteresowała się Carolyn.- Po prostu.jest mi gorąco.- Kiedy go widzisz? Czy go znamy? - zapytała Trudi.Zanim Joyce zdobyła się na odpowiednio ciętą odpowiedź, zobaczyła, że między drzewami coś migoce.- Woda.Carolyn także ją zauważyła.Zmrużyła oczy od migotliwego blasku.- Wody, ile dusza zapragnie - powiedziała.- Nie wiedziałam, że tu jest jezioro - zauważyła Joyce, zwracając się do Trudi.- Bo przedtem go nie było.W każdym razie, nie przypominam sobie.- Ale teraz jest - podsumowała Carolyn; ruszyła przed siebie, przedzierając się przez gąszcz.Nie próbowała znaleźć łatwiejszego przejścia.Szła na oślep, torując drogę pozostałym dziewczętom.- Chyba jednak będziemy mogły się ochłodzić - stwierdziła Trudi i ruszyła biegiem w ślad za Carolyn.Było to rzeczywiście jezioro, szerokie na jakieś 50 stóp; spokojne lustro wody niepokoiły na wpół zatopione drzewa i wysepki krzewów.- Woda burzowa - powiedziała Carolyn.- Jesteśmy w najniższej partii Wzgórza.To deszczówka, która zebrała się tu po burzy.- Ależ to mnóstwo wody - powiedziała Joyce.- To wszystko spadło dziś w nocy?- Jeśli nie, to skąd się tu wzięła? - odparowała Carolyn.- Co za różnica - wtrąciła Trudi.- Pewnie jest chłodna.Wyminęła Carolyn i zeszła nad samą wodę.Z każdym krokiem teren stawał się bardziej grząski, sandały zapadały jej się w błocie.Ale gdy dobrnęła do wody, nie zawiodła się: woda była chłodna i świeża.Przykucnęła, nabrała Jej w dłoń i opłukała sobie twarz.- Lepiej tego nie rób - ostrzegała Carolyn.Jest w niej pewnie mnóstwo chemikaliów.- To zwykła deszczówka - odparła Trudi.- Czy może być coś czystszego niż taka woda?Carolyn wzruszyła ramionami:- Jak uważasz.- Ciekawe, jak tu jest głęboko - zastanawiała się Joyce.- Dość głęboko, by pływać, jak myślicie?- Wątpię - powiedziała Carolyn.- Żeby się dowiedzieć, trzeba spróbować - rzuciła Trudi i ruszyła przed siebie.Brnęła przez trawę i kwiaty, które teraz tonęły w wodzie.Ziemia była miękka; jej kroki wzniecały obłoki mułu, ale brnęła dalej w jezioro, aż fala sięgnęła skraju jej szortów.Woda była zimna.Trudi pokryła się gęsią skórką.Wolała to od potu, który przyklejał jej bluzkę do piersi i pleców.Obejrzała się w stronę brzegu.- Świetna woda - powiedziała.- Idę dalej.- W ubraniu? - spytała Arleen.- Jasne, że nie - Trudi zawróciła w stronę trójki dziewcząt; po drodze ściągała bluzkę i szorty.Idący od wody chłód przyjemnie łaskotał jej skórę.Pod spodem nic nie miała i w innych warunkach zachowywałaby się skromniej, nawet wobec swoich przyjaciółek, ale teraz spieszyła się - zew jeziora był przemożny.- Kto idzie ze mną? - zapytała, gdy dołączyła do pozostałych.- Ja - powiedziała Joyce, rozsznurowując swoje sportowe buty.- Chyba lepiej nie zdejmować butów - powiedziała Trudi.- Nie wiadomo, na co się wejdzie.- Tam jest tylko trawa - Joyce usiadła, by rozsupłać sznurówki; uśmiechała się szeroko.- Jak cudownie - powiedziała.Arleen z pogardą obserwowała jej uniesienie.- Nie idziecie z nami? - spytała Trudi.- Nie - odpowiedziała Arleen
[ Pobierz całość w formacie PDF ]