[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Później poprowadzę dalsze przesłuchanie.- Ty cholerny głupcze! - wykrzyknął Kasdeya z wściekłością.- Dotknąłeś go w czułe miejsce, mówiąc o złotych bestiach.Czy naprawdę sądziłeś, że on to zniesie?- Teraz jeszcze nie, ale niedługo tak - odparł Wildheit.- Na początek trzeba, by trochę zmiękł.Strażnicy z powrotem założyli Wildheitowi jarzmo na ramiona i zabrali go do przyległego pomieszczenia.Tam powieszono jarzmo na uchwytach i skrępowano jeńcowi stopy.Jeden z Ra, o wyglądzie fachowca wysokiej klasy, zaczął do czerwoności rozgrzewać w palenisku drugie metalowe szpile.Potem odwrócił się do bezbronnej ofiary i z uwagą obejrzał udo i ramię.- Inspektorze, radzę ci, abyś już teraz zaczął błagać o litość- powiedział Kasdeya.- Wtedy, być może, skończy się na minimalnym bólu.- Tłumacz dalej - powiedział Wildheit.- Nie zrozumiesz tego, ale wszystko idzie po mojej myśli.- O anioły przestrzeni! Chyba wiesz, co on z tobą zrobi?!- Wiem, ale on nie wie, co ja mam dla niego w zanadrzu.Oprawca zacisnął uchwyt na rozżarzonych szpilach, podniósł w górę jedną z nich i przybliżył do oczu inspektora.- Zobaczymy, złota bestio, ile wytrzymasz, zanim się ugniesz.Większość wytrzymuje tylko trzy, cztery.Widzisz, sztuką jest wiedzieć, gdzie to przyłożyć, aby uzyskać najlepszy rezultat.- Nie radziłbym ci próbować - powiedział chłodno Wildheit.- Inspektorze, zaklinam cię na wszystkie demony przestrzeni! - Kasdeya, pełen desperacji spojrzał na Różdżkę oczekując wsparcia, lecz twarz jej jak zwykle wyrażała jedynie spokój.Ra cofnął stygnącą igłę, by ponownie rozgrzać ją do odpowiedniej temperatury.Następnie wybrał miejsce na udzie Wildheita i wbił szpilę precyzyjnie i z premedytacją.Rozszedł się swąd przypalanego ciała, zabrzmiał jęk bólu, ale to Ra był tym, który się zatoczył, gdy szpila w całości wbiła się w jego własne ramię.Przez ułamek sekundy gapił się na nią ogłupiały, a jego mózg odmawiał pojmowania tego, co zmysły odebrały jako przeraźliwą prawdę - że to, co przeszył igłą to jego własna ręka.Gdy ostatecznie fakt ten dotarł do jego świadomości, zawył z przerażenia.Może właśnie wtedy mignęła mu sylwetka brzydkiego, ulotnego bóstwa, które żyło na ramieniu Wildheita.Trudno odgadnąć, czy zrozumiał to, co zobaczył, w każdym razie wykrzyknął z siebie coś w dialekcie, którego nie znał nawet Kasdeya i uciekł.- Dzięki ci, Coul - odetchnął z ulgą Wildheit.- Zrobiłeś dobrą robotę.- Obiecałem ci przecież specjalną dyspensę, skoro wkrótce mam cię opuścić.Myślę jednak, że jeszcze będziesz mnie potrzebował.Niebawem zjawiło się trzech strażników Ra, a wśród nich niedoszły oprawca Wildheita z rozpylonym na ręce opatrunkiem chirurgicznym.Wszyscy trzej wdali się w namiętną dyskusję.Wreszcie dwóch podeszło do skutego inspektora a trzeci, pełen obaw, pozostał z tyłu.- Dyskutują na temat możliwości.że siedzi na tobie.- Sam Kasdeya nie rozumiał jeszcze istoty zaistniałego zdarzenia.Dwaj strażnicy dokładnie obejrzeli szyję i ramiona Wildheita.Niczego oczywiście nie znaleźli, chociaż Coul pozostawał nadal ulotnie obecny.Pierwszego strażnika zachęcano do dalszego torturowania jeńca, lecz odmówił, tłumacząc, że nie jest w stanie pracować z powodu odniesionych obrażeń.Wobec tego jeden z pozostałych wyciągnął szpilę z paleniska i z groźnym narzędziem w dłoni pospieszył w stronę Wildheita.Zraniony strażnik cofnął się natychmiast przekonany że, zobaczył przycupnięte, złowrogie wcielenie bóstwa.Krzykiem przestrzegł swojego kolegę ze szpilą, który to zlekceważył.Wildheit poczuł gwałtownie wzmagający się ból ramienia.Wstąpiła w niego odwaga.Czekał na niespodziewane wypadkiGdzieś w oddali dał się słyszeć podobny do grzmotu odgłos.Mężczyzna z rozżarzoną igłą zatrzymał się i potrząsnął głową, jakby podejrzewał, że dźwięk ma swoje źródło we wnętrzu jego własnej czaszki.Następny grzmot był bardziej donośny i bliższy.Metalowe ściany komory zareagowały silną wibracją.Jeden ze strażników, sądząc, że wszystko to dzieje się gdzieś na statku, wybiegł by ustalić przyczynę.Mężczyzna ze szpilą nie zatrzymał się.Potem uderzył piorun.Coś czarnego, co jakby eksplodowało na środku pomieszczenia, wymierzało dookoła miękkie, ale obezwładniające ciosy.Palenisko natychmiast wygasło, a szpila, którą strażnik trzymał w dłoni, wbiła mu się głęboko w rękę.Czarna trąba powietrzna, czy coś w tym rodzaju, oplotła wnętrze swymi skręconymi, niewidocznymi mackami.Jakieś osobliwe siły unosiły w górę wszystkie nieumocowane przedmioty, które obijały się z łoskotem i brzękiem o metalowe ściany.Następnie spirala podmuchu zacisnęła się jeszcze mocniej, usypując wszystko w jeden stos na środku pomieszczenia.Znalazły się tu także ciała dwóch strażników.Ich twarze były szare jak popiół, a przyczyna śmierci niewyjaśniona.Strażnik, który opuścił pomieszczenie, aby sprawdzić, skąd biorą się grzmoty, wrócił teraz do drzwi.Stanął jak wryty.Ogarnął spojrzeniem obraz śmierci i zniszczenia, i chwycił broń, by zabić tego, którego uznał za winowajcę - inspektora.Głos z zewnątrz, który był głosem Zecola, wydał gwałtowny zakaz.Uzbrojony mężczyzna potrząsnął głową na znak sprzeciwu i strzelił.Broń wypaliła mu w twarz i runął jak długi obryzgując krwią.Pojawił się w nich Zecol i zamarł, bojąc się przekroczyć próg.W jego oczach malowała się głęboka powaga, kiedy usiłował zrozumieć, co zaszło.- Jak na człowieka skrępowanego posiadasz, inspektorze, nadzwyczajnie niszczącą moc.- Kasdeya musiał przezwyciężyć osłupienie, by móc przetłumaczyć słowa Zecola.- No cóż - powiedział Wildheit.- Powinieneś zobaczyć, jakie szkody potrafię wyrządzać, kiedy mam wolne ręce!Jakby na dowód jego mocy, jarzmo rozleciało się nagle na kawałki, a klamry spinające ramiona utworzyły coś w rodzaju naramienników.Żelaza, do których przytwierdzone były jego stopy oderwały się tak gwałtownie, że poszczególne kawałki rozleciały się daleko po wszystkich kątach pomieszczenia.Na dodatek ogniwa łańcucha krępującego mu kostki, pospadały na pokład oddzielnie, nietknięte.A Nad-inspektor nie poruszył nawet jednym mięśniem.- Czy to wystarczy? - spytał Zecola.- A może mam zademonstrować ci coś więcej?- Myślę, że już swoje udowodniłeś, inspektorze, co z ciebie za stwór? - gniewne spojrzenie komandora zwiastowało burzę.- Jak już powiedziałem, uosabiam, komandorze, zarówno twoich przodków, jak i następców.Jestem jedną ze złotych bestii, które zadręczały was w przeszłości, dręczą obecnie i będą dręczyć w przyszłości.Zecol, potrząsając głową, poprowadził Wildheita z powrotem do obszernego, białego pomieszczenia i oparł się o stół, zamiast za nim siąść.Rozstawieni po kątach strażnicy nerwowo manipulowali przy broni, ale tym razem już nie kierowali jej ku więźniom.Najwyraźniej dotarła do nich wiadomość o losie ich kolegi po fachu, który próbował strzelać do Nad-inspektora.Przez kilka sekund Wildheit badawczo przyglądał się oficerowi.- Rozumiem, że nie przekonałem cię jeszcze dostatecznie, Komandorze.To nieroztropne z twojej strony, że podejrzewasz mnie o jakieś sztuczki, chociaż nie potrafisz wykryć, w jaki sposób ich dokonałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]