[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Beaumont stał nieruchomo, spięty i skupiony; podniósł rewolwer i trzymałkolbę w obu rękach, by uzyskać większą pewność strzału.Maszyna zbliżała się.Jeszcze dziesięć sekund i zetrze go na miazgę.Celownik skierowany na kabinę, nazamazany kształt głowy w hełmie i ramion za pokrytym lodem prespexem6.Wziąłgłęboki wdech, starannie wycelował, pociągnął za cyngiel.Szczęknął spust.Raczej wyczuł niż usłyszał ten dzwięk, bo warkot śmigłowca rozsadzał mugłowę.Spust się zaciął.Rewolwer był bezużyteczny. Uważaj!  krzyknął Grayson.Jego głos ginął w huku silnika.Tillotsonkierował maszynę prosto na Beaumonta.Ten zanurkował w dół i w bok.Ude-rzając w śnieg, przyjął impet upadku na ramiona, turlał się i turlał, aż przerazliwygrzmot otoczył go ze wszystkich stron.Silnik kaszlnął, zmienił ton, warkot stał siębardziej równomierny, przeszedł w pulsowanie i kiedy Beaumont spojrzał w górę,maszyna unosiła się w powietrzu, mijając już dach hangaru.Uniósł się na kolanai przetarł twarz oblepioną śniegiem uniesionym przez wirujące łopaty.Graysondołączył do niego. Musimy lecieć za nim  wydyszał Beaumont. Nie może uciec.Od tegozależy nasze życie.Przelotnie zerknął na zmięty kształt do połowy schowany pod ogromną łopatąśnieżnego pługa.Jeden ze strażników.Tillotson miał łatwe zadanie i wykonał jez zimną krwią.Pług śnieżny stanowił na lotnisku znajomy widok, żołnierz musiałwyjść na jego spotkanie i Tillotson po prostu wjechał na niego.U wejścia dohangaru Beaumont niemal przewrócił się o ciało drugiego strażnika.Natychmiastzrozumiał, co się stało.Zabójca po prostu przywołał swoją ofiarę. Zdarzył siętaki fatalny wypadek. i zanim chłopak pojął, co się dzieje, wbił nóż, którego6prespex - rodzaj plastiku podobny do plexiglasu, lecz twardszy i trwalszy36 rękojeść, lśniąca w świetle latarki Beaumonta, sterczała oskarżycielsko z plecówmartwego strażnika.Beaumont odrzucił bezużytecznego colta, podniósł karabin, którego żołnierznigdy nie miał szansy użyć i pobiegł w głąb hangaru.Drugi sikorski stał w tyle,pod stożkową lampą.Podłączony do niego przewód elektryczny, chroniący silnikprzez zamarznięciem, biegł od maszyny w stronę ściany.Beaumont odłączył ka-bel, wdrapał się na śmigłowiec, otworzył drzwi i wszedł do kabiny.Grayson zająłdrugi fotel. On już uciekł  ostrzegł Amerykanin. Nigdy go nie znajdziemy. Znajdziemy. Beaumont włożył hełm pilota ze słuchawkami, leżący za-wsze na przednim siedzeniu.Zciągając kurtkę usadowił się za pulpitem sterow-niczym. Zamknij drzwi, Sam.Ruszamy. Na wprost niego znajdowały sięnajważniejsze przyrządy: wysokościomierz, wskaznik poziomu paliwa, prędko-ściomierz i inne.Wolant  dzwignia kontrolująca ruch pionowy była po lewej,drążek sterowy służący do zmiany kierunku lotu po prawej.Ręczne sterowanieprzepustnicą, na wzór motocykla, umieszczono na wolancie.Beaumont urucho-mił silnik.Cała kabina zadrżała.Warkot wstrząsnął wnętrzem hangaru.Aopaty wirni-ka tuszyły ospale po okręgu.Start, stop, start.Potem maszyna nabrała mocy.W mdłym świetle tablicy rozdzielczej Beaumont z ponurą twarzą zwiększył obro-ty silnika.Zmigłowiec ruszył naprzód, zadudnił po betonie, wydostał się z hanga-ru.Kiedy ukazał się maszt radaru sięgający gwiazd, Beaumont otworzył przepust-nicę.Aopaty wirnika, długości pięćdziesięciu stóp każda, popędziły po elipsie,chłoszcząc arktyczne powietrze, dzwięcząc, jak gdyby za chwilę miały oderwaćsię od maszyny.Wskaznik wysokości rozpoczął wędrówkę po tarczy.Maszynazadrżała jak wspaniały wielki ptak, spętany, lecz nieposkromiony, i oderwała sięod ziemi.Poprzez kopułę z prespexu widzieli ścianę hangaru zjeżdżającą jak winda.Po-kryty śniegiem dach ukazał się, zniknął, a na ziemi, w dole zabłysły światła samo-chodów zbliżających się do strażnicy przy bramie lotniska. Gramolą się wresz-cie  Beaumont mówił do małego mikrofonu pod brodą, stanowiącego kompletwraz ze słuchawkami.Grayson mógł go słyszeć tylko przez swoje słuchawki, po-nieważ siedział daleko, na fotelu obserwatora.Zmigłowiec wzniósł się już dośćwysoko, gdy samochody ruszyły pospiesznie przez zaśnieżone lotnisko.Beau-mont zaklął słysząc świszczący dzwięk przebijający się ponad warkot motoru.Strzelają do nas. powiedział. Na miłość boską, dlaczego? Ponieważ Vanderberg i Callard sądzą, że to Tillotson jest na pokładzie tejmaszyny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl