[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Mogłaś mnie chociaż uprzedzić.— Przepraszam — odparła Deborah.— Ale doktor Donaldson mówiła nam o tym, kiedy byłyśmy tu po raz pierwszy.Powiedziała, że to miejsce przypomina muzeum.Pamiętasz?— Nie!— Trudno.Tak czy inaczej chodźmy.To tylko kupa śmieci.— Deborah ruszyła na północ.Niemal natychmiast korytarz skręcił w prawo, po czym znowu się wygiął.Po obu stronach otwierały się mniejsze, łukowato sklepione przejścia.— Wiesz, dokąd idziesz? — zapytała Joanna.Dreptała tuż za przyjaciółką.— Nie za bardzo — przyznała Deborah.— Zeszłyśmy inną klatką schodową niż ja dzisiaj rano.Ale wiem, że idziemy w dobrym kierunku.— Dlaczego dałam się w to wciągnąć? — mruknęła Joanna.Nagle wydała stłumiony okrzyk.Deborah odwróciła się na pięcie i skierowała latarkę w twarz przyjaciółki.Joanna odwróciła wzrok i zasłoniła się dłonią przed światłem.— Nie świeć mi tym w oczy!— Co się stało, do diabła? — wycedziła Deborah przez zaciśnięte zęby, gdy tylko przekonała się, że Joanna jest cała i zdrowa.— Szczur! — wykrztusiła Joanna.— Widziałam olbrzymiego szczura z czerwonymi oczami, tam za tym starym biurkiem.— Jezu, Joanna! — jęknęła Deborah.— Weź się w garść! To ma być tajna akcja.Próbujemy działać niepostrzeżenie!— Przepraszam.Ta graciarnia działa mi na nerwy.Nic na to nie poradzę.— W każdym razie uspokój się.Wystraszyłaś mnie niemal na śmierć.— Deborah ruszyła dalej, ale zdążyła zrobić ledwie kilka kroków, gdy przyjaciółka szarpnęła ją za ramię.— Co znowu? — warknęła Deborah.— Usłyszałam coś za nami — odparła Joanna.Poświeciła latarką w głąb korytarza.Spodziewała się znów zobaczyć szczura, ale nie dostrzegła nic oprócz rupieci.Po raz pierwszy zwróciła wzrok w górę, ku plątaninie rur i przewodów.— Spędzimy tu całą noc, jeśli będziesz się tak zachowywać — zauważyła Deborah.— W porządku! — burknęła w odpowiedzi Joanna.Po dalszych pięciu minutach wędrówki krętym korytarzem dziewczyny natknęły się na wielki, staroświecki mikser kuchenny, zamontowany na stojaku na kółkach.Urządzenie pokrywała warstwa kurzu.Z misy miksera wystawały rozmaite przybory kuchenne.Pokrywa była odchylona do tyłu i ubijaki sterczały pod kątem czterdziestu pięciu stopni.— Musimy być już blisko — stwierdziła Deborah.— Drzwi, których szukam, były na końcu kuchni, a kuchnia jest już chyba niedaleko.Za następnym zakrętem okazało się, że miała rację.Wkrótce dziewczyny znalazły się w starej kuchni.Przyświecając sobie latarką, Joanna zaglądała w głąb rozdziawionych, zakopconych pieców i wielkich steatytowych zlewów.Światło igrało w górze na wiszących ponad blatem, poczerniałych i wyszczerbionych garnkach i patelniach.— Są — oświadczyła Deborah, wskazując przed siebie.Lśniące, stalowe drzwi wyraźnie odcinały się od mrocznego, obskurnego otoczenia.Ich wypolerowana powierzchnia odbijała większą część światła jej latarki.— Miałaś rację, kiedy mówiłaś, że nie pasują do otoczenia — stwierdziła Joanna.Podeszły bliżej.Deborah, jak poprzednio, przyłożyła ucho do drzwi.— Te same odgłosy, co przedtem — powiedziała.Poleciła przyjaciółce dotknąć dłonią powierzchni.— Ciepłe — zauważyła Joanna.Podała Deborah niebieską kartę Spencera Wingate’a.— Muszą mieć około trzydziestu siedmiu stopni Celsjusza — orzekła Deborah.Wzięła kartę, ale nie przesunęła jej przez czytnik.— To co, wchodzimy, czy nie? — zapytała wreszcie Joanna.Deborah wciąż wpatrywała się w drzwi.— Oczywiście, że wchodzimy — odparła.— Próbuję tylko przygotować się na to, co tam znajdziemy.— Zaczerpnąwszy głęboki oddech dla dodania sobie animuszu, przesunęła kartę przez szczelinę czytnika.Przez chwilę nic się nie działo, potem dał się słyszeć odgłos uciekającego powietrza, jak gdyby po drugiej stronie panowało nieco wyższe ciśnienie.Grube, masywne drzwi zaczęły powoli cofać się w głąb ściany.Rozdział 1710 maja 200123.05Klnąc pod nosem po uderzeniu golenią o niewidoczny metalowy przedmiot, Bruno kuśtykał w ciemnościach korytarzem.Dla orientacji wodził palcami po ceglanym murze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]