[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gwałtowności wichru niepodobna opisać, dość powie-dzieć, że niekiedy wyrywał drzewa z korzeniami, a raz zerwał dach z mej stajenki.Z wielkątrudnością zdołałem ją naprawić.Pazdziernik i listopad były naburzliwszymi miesiącami z całego roku.W połowie grudniazaczynało się wypogadzać, a około nowego roku ustał się czas piękny.W pierwszym tylkoroku mego pobytu słota przeciągnęła się do połowy stycznia.W maju zwykle przez parę ty-godni przechodziły rzęsiste deszcze, a potem przez cały rok ani chmurki na niebie.Przez zimę trudniłem się wyplataniem koszy, przysposobiwszy sobie dosyć prętów w je-sieni.Potrzebne mi one były do przechowywania przyszłych zbiorów zboża.Nadto pracowa-łem nad naczyniami glinianymi, w czym nabyłem niemałej wprawy i wyroby moje miały jużdaleko zgrabniejszą formę niż pierwsze.Naczynia te miały służyć także na przechowywaniespiżarnianych zapasów.Mój Boże, kiedy nieraz zastanowiłem się nad moją pracą, przychodziło mi na myśl, jakimjest dobrodziejstwem społeczeństwo ludzkie i podział pracy.W krajach ucywilizowanychwszyscy razem pracują dla siebie.Gospodarze wiejscy trudnią się dostarczaniem żywności,67rzemieślnicy sporządzają odzież, sprzęty i narzędzia potrzebne do rozmaitych rękodzieł.Innistawiają domy, budują mosty, biją drogi.Tymczasem ja wszystko sam sobie musiałem robić,tracąc na to tyle czasu, że całoroczna praca ledwie wystarczała na utrzymanie życia.Całyprzeszły rok na czymże mi zeszedł? Oto na obmyślaniu środków ubrania się i życia, a prze-cież nie mogę sobie czynić wyrzutów, żebym był leniwy i czas tracił daremnie.W samotnościdopiero i w ciężkim znoju przyszły mi te uwagi do głowy.Dawniej nigdy o tym nie pomy-ślałem i nie umiałem cenić pożytków, osiąganych przez ludzi ze wspólnego życia.XXVIIZasiewy.Urządzenie wędzarni.Polni złodzieje.Skuteczna egze-kucja.Niepomyślny zbiór.Przechowanie zboża.Trzecia rocznica.Zima.Zaraz na początku wiosny wziąłem się do przygotowania ziemi pod zasiew.W zeszłymroku było to łatwe, bo szło o niewielki kawałek ziemi, ale w tym trzeba było sześć razy tylegruntu oczyścić i skopać.Rolę uprawiłem zeszłorocznym sposobem, lecz odstępowała mnieodwaga na myśl, że na przyszły rok nierównie większa oczekiwała mnie praca.Dwa tygodniezeszło na tej robocie.Przy pomocy łopaty byłbym ją za cztery dni skończył.Z zasiewem potrzeba było wstrzymać się czas niejaki, bo dopiero w połowie maja padałydeszcze.Gdybym miał wcześniej przygotowany grunt pod uprawę, mógłbym zasiewać dwarazy, raz w końcu grudnia, zbierając w drugiej połowie kwietnia, drugi raz, siejąc na początkumaja, a kończąc żniwa we wrześniu.Tym razem, spózniwszy się z uprawą roli, musiałemprzestać na jednym zbiorze, lecz i ten mi aż nadto wystarczył.Pole przygotowane pod zasiew ogrodziłem dookoła płotkiem bambusowym i to mi parętygodni zajęło.Mniejsza o pracę i czas, żeby tylko zabezpieczyć zbiór od kóz i zajęcy.Na koniec, kiedy nadeszła stosowna chwila, zasiałem jęczmień, a majowe deszcze takdzielny skutek wywarły, że w parę tygodni potem rola pokryła się prześliczną zielonością.Oprócz tego obok jaskini zasiałem spory kawałek pola kukurydzą, żeby po nią do lasu niechodzić. Mój panie gospodarzu, rzekłem do siebie, ukończywszy roboty w polu, trzeba terazwziąć się do młyna.Wszakże jęczmienia gryzć nie będziesz, cóż ci po nim, jeżeli mąki zrobićnie potrafisz? Nie przyjdzie to tak łatwo, ale każdy początek jest trudny.Przy pomocy Boskiejjakoś to pójdzie.O żarnach, a tym bardziej o młynku ani marzyć, bo czymże je zrobię.Trzeba więc poprze-stać na stępach, jakich Murzyni używają do obtłukiwania jagieł.W wycieczkach moich od dawna zauważyłem pień grubego drzewa, złamanego przeszło-rocznym wichrem.Z niego przy pomocy siekiery mogła być doskonała stępa, lecz w brakutego narzędzia czymże ją zrobić? Czym obciąć grube korzenie, przytrzymujące go w ziemi?Czymże wreszcie wydrążyć zagłębienie?Nareszcie przyszło mi do głowy wytlić środek ogniem.Wziąłem się natychmiast do pracy.Najprzód poprzepalałem korzenie, następnie z wielkim wysiłkiem przytoczyłem pień do me-go mieszkania, a nareszcie z mniejszym mozołem udało mi się go wypalić.Wydrążenie miałodostateczną głębokość, ale było nierówne i tak zaczernione, iż straciłem nadzieję, ażebymkiedy mógł otrzymać mąkę białą.Z tłuczkiem poszło łatwiej.Na dnie strumienia znalazł siękamień podłużny, zaokrąglony przez długie działanie fali.Wprawiwszy go w rozszczepioną68gałąz, skrępowałem silnie łykiem.Teraz już tylko pozostawało spróbować, czy się zboże tłucbędzie.Wrzuciwszy dobrze wysuszoną kukurydzę do wydrążonego pnia, począłem tłuc z całej si-ły, lecz ziarna twarde i okrągłe wyskakiwały za każdym uderzeniem.Aby temu zaradzić,uciąłem liść bananowy, a przebiwszy w samym środku otwór, przesadziłem przez niego tłu-czek.Teraz ziarna nie mogły się rozpryskiwać, a gdy po godzinie nieprzerwanej pracy wy-brałem mąkę kukurydzianą, roześmiałem się serdecznie, gdyż była czarna, jak sadze.Trzeba było na to coś poradzić.Wprawdzie węgiel drzewny nie jest trucizną, ale nie bar-dzo przyjemnie jeść kaszę albo chleb z tą czarną przyprawą.Zabrałem się zatem do wyskro-bywania nożem zwęglonych ścian stępy i po trzech dniach oczyściłem je niezle.Tym razemkukurydza wydała kaszę dość czystą, pomieszaną z mąką i otrębami.Natychmiast wstawiłemją w garnek, ugotowałem, a okrasiwszy przetopionym kozim masłem, z wielkim apetytem izadowoleniem spożyłem.Zapewne żaden wytworniś angielski nie byłby jej wziął w usta, alemnie smakowała przewybornie.Do żniw miałem jeszcze parę miesięcy.Trzeba było z tego korzystać i zająć się polowa-niem, ażeby nie narazić się, jak w zeszłym roku, na brak mięsa.Z tym wszystkim i polowanienie przyda się na nic, jeżeli nie wymyślę jakiegoś lepszego sposobu przechowywania mięsa,gdyż solenie samo nie zabezpiecza go dostatecznie od zepsucia.Najpraktyczniej było osuszyć je na słońcu, podobnie jak robią Murzyni, ale nie znałem do-brze tego sposobu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]