[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz opór podejrzanego był najbardziej jednoznacznym świadectwem przyznania się do winy.Winy, którą zresztą przed zabarykadowa­niem się wykrzyczał całemu światu w twarz.Groził, że wysadzi dom przy najmniejszej próbie zajęcia go.Czekano zatem.Oczekiwanie.Oczekiwał zwłaszcza jeden człowiek, człowiek, na którym spoczy­wała odpowiedzialność za całą operację.Kamera odwróciła się na moment od ukwieconej fasady domku i prześlizgnęła po pasie ziemi niczyjej, by spocząć na nim, Człowieku, Który Czekał.Był to niski mężczyzna odziany w ciemną zieleń.W marynarkę, cokolwiek może za dużą, tak że wyglądała raczej jak surdut.Nosił Legię Honorową, a okrągły brzuszek wypychał jedwabną kamizelkę w złote pszczoły.Jedna z dłoni, wsunięta między dwa guziki kamizelki, spoczywała na wysokości żołądka, podrażnionego zapew­ne owrzodzeniem odpowiedzialności.Drugą chował za plecami, chcąc być może ukryć skurcz palców.Jego współpracownicy stali w pełnej uszanowania odległości.Nie był to przełożony, którego medytację można było bezkarnie przerywać.Z głową pochyloną jakby pod ciężarem rozważań słał spod brwi mroczne spojrzenia, koncentrujące się, jak łatwo było zgadnąć, na domku w kwiatach.Ciężki czarny kosmyk w formie przecinka dzielił jego szerokie białe czoło.Na co też czekał z rozkazem ostatecznego uderzenia komisarz okręgowy Coudrier? Po prostu czekał.Wiedząc z doświadczenia, że bitwy przegrywa się przez pośpiech.Wiedząc także, że dotychczas swoje sukcesy, swoją karierę, by nie wspomnieć o sławie, zawdzięczał wrodzonemu wyczuciu sprzyjających okoliczności.Uchwycić właś­ciwy moment.Dokładnie ten moment.To jego jedyny sekret.Czekał więc.Pod okiem kamer, wśród uważnego milczenia współ­pracowników, twarzą do ukwieconego domku, czekał.Podano mu megafon, odmówił gestem.Nie był człowiekiem negocjacji.Lecz Oczekiwania.I Błyskawicznego Ruchu.Nagle za plecami Samotnego Człowieka poruszenie.Nie odwrócił się.Peugeot 504, kabriolet, 6 cylindrów w V, różowy i pokryty wybrzuszeniami, groźny jak żbik, rozcinał tłum dziennikarzy i policjantów.Na wysokości Samotnego Człowieka znieruchomiał.Dwu mężczyzn wyskoczyło, nawet nie tykając drzwi, które pozostały zamknięte.Podwójny koci skok.Kiedy szli w kierunku dowódcy, kamera objęła ich twarze.Mniejszy był paskudny jak hiena.Większy był olbrzymem bez włosów, z wyjątkiem pary baków, które jak dwa wykrzykniki znaczyły jego potężne szczęki.Pierwszy był ubrany jak włóczęga, drugi jak gracz w golfa.- Dżib Hiena i Pat Bako!- Racja, dzieciaki.- Gorszy niż Eddie Trumna i niebezpieczniejszy od Drew­nianego Czecha!- To właśnie oni, Jeremiaszu, rozpoznałeś ich.- No i?- No i co?- No i co dalej?- Dalej będzie jutro o tej samej porze.- No nie, kurczę, Ben, jesteś wstrętny!- Słucham?- Opowiadaj dalej, nie możesz nas tak zostawić!- A chcesz, żebym zrobił małą inspekcję w twoim zeszycie, żeby ci pokazać, jaki naprawdę jestem wstrętny?(Coś ty.niepewność.)Potem Jeremiasz odwraca się do Klary: (Ta jego zdolność uśmiechania się w razie potrzeby, jak wtedy, gdy miał pięć lat!)- Klara, ty mu powiedz.Głos Klary:- Ben, no.No tak, niczego więcej nie trzeba, żeby rozpadł się w proch ostatni bastion mojego autorytetu.- No więc mniejszy i brzydszy z dwu inspektorów (nie sposób rozeznać, który był straszliwszy) pochylił się do ucha Samotnego Człowieka.Coś poszeptał i cień uśmiechu przemknął po twarzy Szefa.Cień, w którym dało się jednak wyczytać pewność zwycięstwa.Wystarczyło, że komisarz okręgowy Coudrier podniósł rękę, strzelił palcami, a wiemy Caregga wyskoczył jak sprężyna z magicznej skrzynki gorliwości.Przez chwilę wszystkie ekrany zmąciły się.Potem głowa komen­tatora pojawiła się ponownie.Oblężenie domu zapowiada się na dłużej, wyjaśnił, proponuje więc telewidzom, by wysłuchali doktora Pelletier, światowej sławy psychiatry, który postara się skreślić obraz osobowości zabójcy.Komentator odwrócił się w stronę gościa, którego twarz zajęła miejsce na ekranie.Z punktu wszystkie francuskie panienki się wzruszyły, a także ich matki.Profesor Pelletier był zupełnie młodym człowiekiem - chyba że mieliśmy do czynienia z młodością zakonserwowaną dzięki wiedzy - bladym i kruchym, mówił łagodnym głosem o spokojnej modulacji, głosem przypominającym przez swą nadzwyczajną głębię głos nocnego strażnika Stoźilkovića.Najpierw uznał za swą powinność złożyć hołd wielkiej inteligencji zbrodniarza.W annałach zbrodni nie odnotowano, by ktoś tak długo zdołał utrzymać w szachu policję całego kraju, powtarzając tę samą zbrodnię tyle razy, w tym samym miejscu i tymi samymi środkami.Wypowiadając te słowa doktor Pelletier uśmiechał się tak spokojnie, że zapominało się, iż mówi o niebezpiecznym zabójcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl