[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na tle płomienistych rozbłysków zobaczył nieruchomą sylwetkę osłupiałej żony, która trzymała w objęciach małego Bena.Podobnie jak prawie wszyscy pozostali na pomoście uciekinierzy, Leia stała prosto.Odchyliła głowę do tyłu i starała się wypatrzeć źródło dźwięku.Han chwycił ją za łokieć i nakłonił, aby kucnęła obok niego.- Uważaj na siebie, kochanie - powiedział.Chwilę później z falą gorącego powietrza napłynęła woń ozonu i po­piołu.Nad głowami uciekinierów przeleciała z donośnym rykiem kula ognia wielkości yuuzhańskiej korwety.Roztrzaskała się pół kilometra dalej, w głębi durastalowego kanionu, obracając w perzynę czterdzieści pięter rezydencyjnej wieży i niszcząc ściany trzech sąsiednich wieżow­ców.Fala udarowa zdmuchnęła wszystkie korzystające z pobliskiego pasa ruchu pasażerskie wahadłowce, a kiedy dotarła do pomostu, okazała się gorąca jak pustynny żar prażonej promieniami dwóch słońc planety Tatooine.Adarakh i Meewalha postawili bagaże rodziny Solo, aby osłonić ich własnymi ciałami, ale C-3PO nie wypuścił ze złocistych rąk powie­rzonej mu przez Leię ogromnej donicy z dorodnym ladalumem.Pchnię­ty silnym podmuchem, zaczął się ześlizgiwać w kierunku skraju pomostu.W ostatniej chwili pochwycił go wojenny android typu ZYV, którego dostarczył nieco wcześniej Lando Calrissian.Niestety, ognisty podmuch zepchnął z pomostu opiekującego się małym Benem androida-niańkę model TDL.Podobny los spotkał setki panicznie przerażonych i krzy­czących pieszych.- Coś okropnego! - wykrzyknął C-3PO, wychylając się poza ochron­ną barierę.- Roztrzaska się tak, że nikt nie zdoła rozpoznać ani jednej części!- Podobnie jak nas, jeżeli szybko nie zejdziemy z tego pomostu -mruknął Han i zerwał się na równe nogi.Nie puszczając łokcia Leii, pomógł jej wstać i oboje zaczęli się prze­ciskać przez tłum w kierunku hangaru.Bitwa o Coruscant toczyła się teraz na tak niskiej orbicie, że błyskawice strzałów zdobiły niebo ni­czym oślepiająco jasne różnobarwne ognie sztuczne.Na powierzchnię planety opadał coraz intensywniejszy deszcz szczątków płonących gwiezdnych statków.Pokonanie kilometrowej odległości trwało.chyba całą wieczność, zwłaszcza że musieli dwukrotnie się wycofywać, aby ominąć głębokie kratery, na których skraju pomosty i kładki urywały się jak ucięte nożem.W dole, setki metrów niżej, widniały dymiące szczątki albo wypalone szkielety zrujnowanych wieżowców.Im bardziej zbliżali się do rejonu lądowisk i hangarów, tym wolniej poruszał się tłum pieszych.Han zrozumiał dlaczego, dopiero kiedy dotarł na odległość kilku metrów od budynku, w którym zaparkował swój frach­towiec.Dostępu do uchylonych wrót hangaru broniła para krzepkich żoł­nierzy Wojsk Obrony Planety.Mieli na sobie ochronne kombinezony, a na głowach uszczelnione hełmy z czarnymi przeciwodblaskowymi przesło­nami.Uważnie sprawdzali identyfikatory i przepuszczali pojedynczo tyl­ko niektórych uciekinierów.Zważywszy na okoliczności, ich postępowanie wydawało się kompletnie nieracjonalne, ale zapewne takie wydano im rozkazy.W pewnej chwili jeden ze strażników skierował przesłonę hełmu na Hana i wyciągnął ku niemu czytnik skanera.- Proszę identyfikator - powiedział.- Nie znasz nas? - zapytał Solo, wręczając żołnierzowi identyfika­tory wszystkich członków grupy.Ani on, ani Leia nie zastosowali prze­brania i przeciskając się przez tłum, wielokrotnie wywoływali pełne zdumienia szepty i okrzyki.Zapewne tylko towarzystwu groźnie wyglą­dającego wojennego androida zawdzięczali, że nie musieli odpowiadać na tysiące pytań, na które i tak nie potrafiliby udzielić odpowiedzi.-Gdzie was zwerbowano, na Pzobie?- Taka procedura.- burknął strażnik.Popatrzył na wyświetlacz skanera.- Solo.Dostałem tylko cztery identyfikatory, a was jest pięcio­ro.- Przestań się wygłupiać - odparł zirytowany Han.Zorientował się, że wojenny android typu ZYV staje za jego plecami i dyskretnie daje mu znak, żeby się cofnął.- To niemowlę ma zaledwie cztery miesiące.Żołnierz milczał i nie przestawał mu się przyglądać przez ciemną osłonę.- Trzeba mieć przynajmniej sześć miesięcy, żeby otrzymać własny identyfikator - zaryzykował Han.Pomyślał, że jeżeli ten gość nie rozpo­znaje jego ani Leii, to prawdopodobnie nie zna także obowiązujących na Coruscant reguł wydawania dokumentów.- Dopóki nie ukończy sześciu miesięcy, ma prawo podróżować, korzystając z identyfikatorów rodzi­ców.- Oczywiście.- Żołnierz opuścił skaner, zwrócił identyfikatory i wskazał im schody wiodące na wielki balkon, na którym tłoczyło się już kilka setek androidów.- Mogą państwo przejść, ale mechanizmy powinny pozostać na balkonie.Nie mą dość miejsc, aby ich ewaku­ować.- Pozostać? - powtórzył jak echo przerażony C-3PO.- Ale moje miejsce jest u boku.Han machnięciem ręki uciszył gadatliwego androida.-Nie będzie zajmował miejsca na pokładzie publicznego transpor­towca - oznajmił szorstko.- Dysponujemy własnym statkiem.- Który powinien pan wykorzystać do ewakuowania żywych istot -odezwał się drugi strażnik, podchodząc do Hana, - Nie możemy dopu­ścić, żeby pozbawione życia.- Proszę zachować spokój - przerwał mu wojenny android typu ZYV, wciskając metalową rękę między Hana a Leię.- To zagrożenie natury wojskowej.Solo zaczął odwracać się w jego stronę.-Co takiego.Nagle tuż obok jego twarzy przemknęły dwie blasterowe błyskawi­ce i w torsie każdego żołnierza pojawiła się dymiąca dziura.Leia krzyk­nęła, Ben się rozpłakał, a przez tłum oczekujących na wejście uciekinie­rów przeszedł szmer zdumienia.Nie wypuszczając donicy z osmalonym ladalumem, C-3PO zaczął się odsuwać od większego androida.- Doprawdy, Jeden-Kreska-Pięć-Zero-Siedem, nie musiałeś tego robić - powiedział.- W twoim podstawowym oprogramowaniu musi tkwić poważny błąd.Wojenny android zapiszczał w języku automatów coś, co skłoniło biednego Threepia do cofnięcia się jeszcze dwa kroki, a potem odwrócił się do Hana.- Przepraszam za to opóźnienie - rzekł spokojnie.- Ochronne kom­binezony uniemożliwiły mi szybszą identyfikację celów.- Identyfikację celów? - powtórzył zdumiony Solo.Zwolnił zatrzask hełmu jednego strażnika i przekonał się, że maskujący ooglith powoli spełza z twarzy właściciela.- A ja myślałem, że po prostu nie chciałeś, byśmy cię tu zostawili.Urzędnicy, przedsiębiorcy, bankowcy.dżentelistoty przepychające się przez Bramę numer 3700 lądowiska Wschodniego Portu nie zaliczały się do zwyczajnych uchodźców.Przybywały do hali odpraw w otoczeniu androidów, asystujących im inteligentnych istot i repulsorowych sań wypakowanych dziełami sztuki albo przenośnymi sejfami pełnymi kosztow­ności.Większość korzystała z usług pospiesznie uzbrojonych lokajów albo pełniących obowiązki osobistych strażników, groźnie wyglądających ob­cych istot, a nawet ochroniarzy typu S-EP1 firmy Ulban Arms.Jednak tylko jedna rodzina przybyła w towarzystwie dwojga bagażowych rasy Noghri, niosącego donicę z osmalonym ladalumem protokolarnego androida i torującego drogę przez tłum uchodźców, w pełni sprawnego wo­jennego androida ZYV l.Jak zawsze, spośród wszystkich rzucających się w oczy najbardziej wyróżniała się rodzina Solo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl