[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Klemensa, by się orzezwić nieco przechadzką.Jakiś czaschodził samotny po starych zakamarkach, wreszcie znalazł się w jakimś dziedzińcu, achcąc wrócić, dostrzegł, iż jest tylko jedno wyjście.Zmierzał więc ku niemu, gdy wtemskamieniał na widok zjawiska, które tu zaraz opiszemy.Sam Weller przypatrywał się domowi i pomimo zamyślenia, od czasu do czasu rzucałzabójcze spojrzenia na zalotne służące otwierające okna, gdy wtem rozwarła się zielonafurtka na końcu dziedzińca, a z niej wyszedł jakiś człowiek.Starannie zamknąwszy ją zasobą, zwrócił się szybko w kierunku miejsca, w którym stał Sam.197Otóż, jeżelibyśmy wzięli to jako fakt sam w sobie, nie związany z żadnymi ubocznymiokolicznościami, nie byłoby w tym nic szczególnego.W wielu miejscowościach na kuliziemskiej ludzie wchodzą na dziedziniec, zamykając za sobą zielone furtki i szybko idądalej, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.Jasne więc jest, że musiało coś być w tymczłowieku, w jego zachowaniu lub w jednym i drugim, co zwróciło uwagę pana Wellera.Czy było tak rzeczywiście pozostawiamy do rozsądzenia czytelnikowi, ograniczającsię jedynie do wiernego opisu wyżej wymienionej osobistości.Zamknąwszy za sobą zieloną furtkę, człowiek ów począł iść szybko, jakeśmy to jużpowiedzieli, w kierunku Sama.Ujrzawszy Sama, zawahał się, jakby nie wiedząc, co po-cząć.Ponieważ zielona furtka była już zamknięta, a dziedziniec miał jeszcze tylko jednowyjście to, które było przed nim zrozumiał, że nie pozostaje mu nic innego, jak przejśćkoło Sama.Nie zwolnił więc kroku i szedł, patrząc przed siebie.Co szczególnie uderzało w tym człowieku, to dziwny i obrzydliwy sposób, w jaki wy-krzywił sobie twarz.Nigdy żaden twór natury nie potrafił się tak zręcznie maskować wjednej chwili, jak twarz tego człowieka za pomocą mimiki. Słowo daję rzekł Sam do siebie, widząc przybliżającego się jegomościa że toszczególne! Przysiągłbym, że to on!Człowiek szedł ciągle, a w miarę jak się przybliżał, twarz jego wykrzywiała się corazbardziej. Przysiągłbym, że te czarne włosy i fioletowe ubranie.ale nie! Pierwszy raz widzę ta-ką fizys!Podczas tego monologu pana Wellera twarz idącego nabrała demonicznego, ohydnegowyrazu.Lecz musiał przejść obok Sama i dopiero wtedy badawczy wzrok Sama rozpoznałpod tym wykrzywieniem małe oczka Trottera. Hej! Jegomość! zawołał.Nieznajomy z okropną twarzą zatrzymał się, spojrzał z wielkim zdziwieniem po podwó-rzu, po oknach, słowem wszędzie, tylko nie w stronę Sama; potem zrobił krok naprzód,ale znów powstrzymało go wołanie: Hej, hej! Jegomość!Niepodobna było nie poznać, skąd głos wychodził; nieznajomy zmuszony był spojrzećna Sama. To ci się nie udało, Hiobie Trotter.No, no! Nie róbmy głupstw.Już z natury nie jesteśzbyt piękny, po co więc psuć sobie jeszcze fizjonomię.Ustawże mi natychmiast twoje śle-pia w należytym miejscu, jeżeli nie chcesz, bym ci je wpakował w sam środek mózgu.Ponieważ było widoczne, że Sam jest usposobiony tak, iż gotów jest wykonać dosłow-nie, co mówi, pan Trotter nadał swej fizjonomii zwykły wyraz; potem nagle zadrżał z ra-dości i zawołał: Co widzę? Pan Walker! A! rzekł Sam. Cieszysz się, żeś mię spotkał? Czy się cieszę! zawołał Trotter. Jestem zachwycony! O, panie Walker! Gdybyświedział, jak pragnąłem spotkania! Ale to za wiele! Nie mogę powstrzymać mej radości!To za wiele.Po wyłkaniu tych słów pan Trotter począł wylewać całe morze łez, potem objął Samarękami za szyję i mocno uścisnął z rozczulenia. Na bok łapy! krzyknął Sam, mocno oburzony takim postępowaniem i na próżnousiłując wyrwać się z objęć swego entuzjastycznego znajomego. Czego mi tak łzy nagrzbiet wylewasz, ty sikawko? Bo tak się cieszę, żem pana spotkał odrzekł Hiob rozluzniając objęcia, w miarę jakzmniejszał się gniew Sama. Ach! Panie Walker, to za wiele! Za wiele! I ja tak myślę.No, co mi masz do powiedzenia?198Trotter nic nie mówił, gdyż mała czerwona chustka była w ciągłym ruchu. Mów, co masz powiedzieć, nim ci rozwalę głowę! powiedział Sam groznie. Co? zapytał Trotter tonem cnotliwego zdumienia. Co masz mi do powiedzenia? Ja, panie Walker? Nie nazywaj mnie Walkerem; nazywam się Weller, wiesz o tym. Niech Bóg ma pana w swojej opiece, panie Walker.chciałem powiedzieć Weller.wiele miałbym do powiedzenia, gdybyś tylko zechciał pan pójść, gdzie byśmy mogli swo-bodnie nagadać się.Gdybyś pan wiedział, jak pana szukałem! O! Wierzę odrzekł Sam sucho. Tak, tak, panie.Daj mi pan rękę, panie Weller.Sam wpatrywał się przez kilka minutw Hioba, a potem, jakby mu coś szczególnego przyszło na myśl, podał rękę. Jak się ma szanowny pan Pickwick? zapytał Hiob, idąc obok Sama. O! Co to zagodny gentleman, panie Weller.Spodziewam się, iż nie przeziębił się owej okropnej nocy.Przy tych słowach wielka złośliwość błysnęła w oczach Trottera.Sam dostrzegł to i wswej zaciśniętej pięści uczuł gwałtowne świerzbienie, ale pohamował się i tylko odpowie-dział, że jego pan ma się dobrze. O! Jak mię to cieszy! Czy jest tu? A twój pan? Niestety! jest tutaj.I co mnie martwi najwięcej, panie Weller, to że prowadzi się go-rzej niż kiedykolwiek. A! O! Aż dreszcz przejmuje! To okropność! Na pensji panieńskiej? Nie, nie! Nie na pensji! odrzekł Hiob. Nie na pensji! W domu z zieloną furtką? zapytał Sam, pilnie wpatrując się w twarz Trottera. Nie, nie tam! odpowiedział Trotter niezwykle żywo. Ale cóżeś ty tam robił? zaczął znowu Sam przeszywając Trottera wzrokiem. Mo-żeś zaszedł tam przypadkiem, co? Widzisz pan, panie Weller, ja nie boję się wyjawić panu moich sekretów, gdyż jakpan pamięta, od razu przypadliśmy sobie do gustu.Pamięta pan, jak nam wtenczas ranobyło przyjemnie? Pamiętam o tym, pamiętam! Otóż mówił dalej Hiob, przybrawszy ton człowieka zwierzającego się z wielkiej ta-jemnicy otóż w tym domu za zieloną furtką, panie Weller, jest wiele służących. Domyślam się. Tak.Jest tam kuchareczka, która zaoszczędziła sobie trochę grosza, panie Weller, ichciałaby otworzyć mały sklepik korzenny, rozumie pan? Nie bardzo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]