[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podleciała wtedy do nas jakaś przemądrzała baba i zaczęła sięwydzierać na mojego towarzysza, twierdząc, że nie powinien odchylać głowy.Nie mogła znieść, żewszyscy popełniają wciąż ten sam błąd.Deaconowi nie spodobał się ton tej kobiety; spytał, czy należydo jednostki policyjnej ścigającej osoby, którym pociekła krew z nosa.A chwilę pózniej puścił nosi pozwolił, by krew zalała mu brodę.Zrobił to tylko po to, żeby dopiec tej babie.Poskutkowało kobiecie zrobiło się słabo i dała nam spokój.Zaśmiałam się do siebie, czując, jak krew zbiera mi się w ustach.Splunęłam jeszcze raz, cały czaspochylając głowę zapamiętałam tę technikę z zajęć pierwszej pomocy.Trwało to wszystko straszniedługo; bałam się, że ktoś wreszcie wyjdzie przed dom i zastanie przed nim krwawiącą na chodnikdziewczynę.W końcu jednak krwotok ustąpił.Wyprostowałam się i odczekałam chwilę, aż spadnieostatnia kropla.W nozdrzach czułam zaschniętą krew, miałam poplamioną koszulkę.Tego się nie spodziewałam, pomyślałam.Z umazaną na czerwono twarzą musiałam wyglądać jakbohaterka jakiegoś horroru.Dlatego pobiegłam na tyły najbliższego domu i odnalazłam hydrant z wężemogrodowym.Odkręciłam zawór.Woda była lodowata; najpierw opłukałam ręce, a potem umyłam twarz.Zakręciłam piszczący przy każdym ruchu kranik, podłączyłam z powrotem wąż, a na koniec strząsnęłamz dłoni krople wody.Dziwne wspomnienie z poczekalni nie dawało mi spokoju.Tkwiło w moim umyśle niczym cień napograniczu jawy i snu.Z wolna narastało we mnie przekonanie, że muszę rozmówić się z Marie.To onaz polecenia Arthura zaprowadziła mnie do mojego ojca po śmierci jego prawdziwej córki i to onapomogła mi odkryć, że jestem sobowtórem Quinlan McKee.Podczas wczorajszej rozmowy telefonicznejojciec wspomniał o Marie.Nie wiedziałam tylko, co chciał przez to powiedzieć czy miało to byćostrzeżenie dla niej czy może wskazówka dla mnie? Może chciał, żebym ją odszukała?W pewnym momencie z domu po drugiej stronie ulicy wyszła jakaś kobieta.Zatrzasnęła za sobą drzwii odwróciła się do mnie plecami, zamykając je na klucz.Korzystając z tego, że mnie nie zauważyła,ruszyłam przed siebie w stronę śródmieścia.Nie chciałam, żeby wzięła mnie za złodziejkę, którarozgląda się za potencjalnym celem.Nie byłam jeszcze pełnoletnia, więc gdybym trafiła w ręce gliniarzy,w pierwszej kolejności zawiadomiliby mojego ojca.Nie, wróć zawiadomiliby wydział żałoby.Przecież mój ojciec, jak się okazało, nigdy tak naprawdę nie był moim prawnym opiekunem.Czując narastającą panikę, przyspieszyłam kroku.Kiedy kobieta mijała mnie swoim minivanem,odwróciłam głowę w drugą stronę.Wiedziałam już, co zrobię moim celem nadal był Roseburg, jednakmusiałam odszukać też Marie; to właśnie sugerował mi z jakiegoś powodu ojciec.Pozostała tylko jednaosoba, do której mogłam się zwrócić o pomoc Aaron Rios.Aaron to mój najlepszy przyjaciel.Zawsze mnie krył i był chyba jedynym człowiekiem, który mnie niezdradził.Tyle że Aaron planował wyjechać ze swoją dziewczyną.Twierdził też, że nie może podzielićsię ze mną informacjami na temat warunków, na jakich wydział zwalnia go z kontraktu, istniało więcryzyko, że był tak samo umoczony jak wszyscy pozostali.Musiałam jednak zaryzykować.Tylko on był w stanie namierzyć Marie.Musiałam znalezć telefon.* * *Kilka przecznic dalej, na rogu ulicy, znalazłam kafejkę.Kiedy jednak zobaczyłam, że w środku nie mazbyt wielu gości, zawahałam się przy drzwiach.Sytuacje, gdy nie mogłam wmieszać się w tłum, byłypotencjalnie niebezpieczne, dlatego ruszyłam dalej.Mokre palce drętwiały mi z zimna, a w skroniachdalej czułam pulsujący ból.W pewnym momencie zauważyłam nadchodzącą z naprzeciwka parę; oboje w rękach trzymalipapierowe kubki.Kiedy się mijaliśmy, rzucili w moją stronę cześć , jednak schyliłam głowę i uciekłamspojrzeniem w bok.Ruszyłam w stronę, z której nadeszli, i po chwili znalazłam kolejną kawiarenkę.Mieściła się w niewielkim budyneczku z gontowym dachem.Na werandzie ustawiono kilka metalowychkrzeseł i małych stolików; przy wszystkich siedzieli goście, a rzut oka na szklane drzwi upewnił mnie, żew środku też jest tłoczno.Idealnie.Nos nadal miałam zatkany skrzepniętą krwią, ale i tak wyczułam cudowny aromat orzechów i świeżoparzonej kawy.Stanęłam w kolejce do baru.Przede mną stał z rękami w kieszeniach facet w lekkiejkurteczce.Przyglądałam mu się uważnie, kiedy jednak uznałam, że raczej nie ma przy sobie komórki,natychmiast straciłam dla niego zainteresowanie i zaczęłam rozglądać się po sali.W rogu dostrzegłamchłopaka piszącego coś na komputerze.Na brzegu jego stolika leżała komórka, z drugiej zaś stronyrozłożona książka.Dłonie chłopaka biegały szybko po klawiaturze.Sprawiał wrażenie przemęczonegoi rozkojarzonego.Wymarzony cel.Nie spuszczając go z oka, zamówiłam przy barze waniliowe latte.Kubek z kawą, kiedy oplotłam gopalcami, był cudownie ciepły.Sięgając po mieszadełko, omiotłam jeszcze raz spojrzeniem całe wnętrze.Nikt nie zwracał na mnie uwagi.Poprawiłam kaptur bluzy, tak żeby ukryć w nim jak najwięcej twarzy, poczym nasunęłam głębiej na oczy daszek czapeczki.Odczekałam jeszcze chwilę, a kiedy jeden z gościprzechodził obok stolika, przy którym siedział chłopak z komputerem, bez zastanowienia ruszyłamw tamtą stronę.Zwietnie wymierzyłam czas.Przechodząca dziewczyna powiedziała do mnie przepraszam , a ja, żebyją przepuścić, musiałam stanąć przy samym stoliku; na chwilę zrobiło się tłoczno.Chłopak dalej pisał nakomputerze, kiedy jednak trąciłam go udem, przechylił się w drugą stronę, żeby zrobić nam więcejmiejsca.Przeprosiłam go półgłosem, a w tym samym momencie moje palce chwyciły jego komórkę.W następnej sekundzie, zanim zdążył dokończyć pisać zdanie, telefon był już w mojej kieszeni.Zaraz po wyjściu z kawiarenki skierowałam się do parku, który wypatrzyłam już wcześniej.Kiedyzdjęłam czapeczkę, natychmiast owionęło mnie rześkie poranne powietrze.Zwinęłam baseballówkę,wsunęłam ją do kieszeni kurtki i potrząsnęłam głową, żeby rozprostować włosy.Przy pochylonymdrzewie znalazłam ławkę, częściowo ukrytą przed wzrokiem postronnych obserwatorów.Usiadłami przyjrzałam się zdobycznej komórce.Nie miała blokady klawiatury, co przyjęłam z pewnym zdziwieniem.Jako sobowtór musiałam złamaćkilkadziesiąt kodów dostępu w komórkach, żeby poznać intymne szczegóły z życia moich klientów.Niebyło to zbyt trudne.Gość, któremu zwędziłam aparat, jako tapetę ustawił zdjęcie psa w okularachprzeciwsłonecznych.Musiał być z niego uroczy i ufny chłopak.I najwidoczniej kochał swojego psiaka.Momentalnie opadły mnie wyrzuty sumienia.Oby komórka była ubezpieczona.Aaron zapewne nie posługiwał się już tym samym numerem co kiedyś, ponieważ chciał na dobrezniknąć z miasta i nie życzył sobie, by ktoś go namierzył.Wyjechał jednak, zanim odkryłam, że ojcieci Marie oszukiwali mnie przez całe życie.Dlatego nie mógł wiedzieć, jak niebezpieczny obrót przyjęłyostatnio sprawy.Liczyłam, że w związku z tym ani on, ani jego dziewczyna nie przesadzali ze względamibezpieczeństwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]