[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogło to znaczyć wiele dla Ricka; mogło też być w tym coś dla Mary Lou: okazja do podziwiania z nie­smakiem człowieka, którego książki przeczytała.Lecz dla mnie nie było w tym nic, prócz obsesji, frustracji, szaleń­stwa i rozpaczy.Postanowiłem zniszczyć ten pączek przyszło­ści, nim się otworzy.Niech ścigają kogo innego.W końcu nie brakuje pisarzy, za którymi można się uganiać, są tysiące pisarzy, wszyscy o czołach tak spiżowych lub prawości tak nieskazitelnej, że stać ich na zażywanie najstraszliwszej ze wszystkich trucizn - czystej prawdy o sobie.Podczas gdy ja.Siedząc na tej zielonej ławce przetrzymałem lawinę obraz­ków z przeszłości.Zerwałem się i pospiesznie wróciłem do hotelu.Wymamrotałem do kierownika coś na temat potrzebysamotności.Bez wahania polecił mi Weisswald, nasłonecz­nione przedpole krainy narciarzy, teraz, poza sezonem, opu­stoszałe.Powinienem zatrzymać się w Hotelu Felsenblick.Pozostałe są oczywiście czyste, ale nic poza tym.Wciąż ki­wając głową zapłaciłem rachunek, spakowałem się, podałem adres hotelu Bung Ho w Hongkongu, gdzie należy przekazy­wać moją korespondencję, i wymknąłem się cichaczem.U stóp Weisswaldu znajdował się rozległy garaż, tuż obok kolejka górska wspinająca się ukośnie na ohydnie pio­nowy stok.Przez cały czas, aż do samego szczytu, miałem zamknięte oczy.Cierpię na patologiczny lęk wysokości i być może dlatego wysokość tak mnie fascynuje.Co więcej, wo­lałem zachować widok z wysokości do czasu, kiedy stanę na równej ziemi i będę mógł go podziwiać nie odczuwając przymusu skoczenia.Wpatrując się we własne stopy wszedłem za portierem do hotelu.Kierownik zaoferował mi apartament, ni mniej ni więcej, po obniżonej cenie, którego balkon wisiał nad skałą.Szerokim gestem otworzył drzwi i zaprosił mnie do środka.- Proszę tylko spojrzeć!Okna salonu zajmowały całą ścianę, za szybą znajdował się balkon.Dalej ciągnęło się osiem kilometrów pustej prze­strzeni.Kierownik otworzył okno i zaprosił mnie na balkon.Stanąłem tuż przy oknie.Balkon sprawiał dość solidne wra­żenie.- To nasz najlepszy pokój - zapewnił.- Naprawdę naj­lepszy.Gdybym był w stanie zrobić trzy kroki do przodu, mógł­bym splunąć z wysokości sześciu tysięcy metrów - o ile był­bym w stanie splunąć.- W sam raz dla pana.Doskonałe miejsce dla pisarza.- Kto panu powiedział, że jestem pisarzem?- Brat, kierownik hotelu Schiff.Apartament i widok są do pańskiej dyspozycji.Bardzo tanio.Przesłano mnie więc do drugiego rodzinnego interesu.Rzuciłem nerwowe spojrzenie w stronę makiety kolejki roz­miar “O" rozłożonej pół mili niżej, po czym skupiłem wzrok na bliższych mi kwiatach doniczkowych.Na balkonie stał tensam biały żelazny stolik, przy którym siadywałem w hotelu Schiff, cztery białe krzesła i biały szezlong.- Czy mój samochód będzie bezpieczny? Nie zamknąłem go.- Samochód, sir? - W garażu.- Zawsze będzie bezpieczny, i zamknięty, i otwarty.Zapadło milczenie.Widok zmieniał się z każdą minutą.Jakaś biała kreska przecinała czarny masyw skały poniżej lukrowanej czapy wysokiej prawie na dwa kilometry.- Co to jest? - Gdzie, sir? - O, tam.- To Spurli.Wodospad.Teraz, kiedy zostało mało śnie­gu, wygląda jak niteczka.Wypływa z tamtej doliny, nasza armia przeprowadza tam właśnie manewry.- Tak wysoko? Niemożliwe!- Co więcej, powiem panu, że ja sam też tam byłem.By­wam tam co roku.Jestem majorem.Aha.dam panu dobrą radę.Niech pan nie wychodzi przez dzień lub dwa.- Chce pan powiedzieć, że muszę się zaaklimatyzować? - Tak mówią Anglicy, prawda? Nasi amerykańscy goście mówią “zaaklimatyzować".- Ale ja przyjechałem z okolic Zurychu.Kierownik machnął lekceważąco ręką, jakby różnica między Zurychem a kanałem La Manche była na tyle mała, że nie­istotna.- Nie jest pan młodzieniaszkiem, panie Barclay, i przyda się panu dzień lub dwa odpoczynku.- Będę pamiętał.- I mamy nadzieję, że ta nasza panorama, która się tu przed panem roztacza, stanie się źródłem, żeby nie powie­dzieć inspiracją, jakiegoś znakomitego dzieła.Jesteśmy do pańskich usług.Kierownik wyszedł zgięty w ukłonie.Posunąłem się o pół kroku naprzód.Nie spojrzałem w dół przez barierkę - zo­stawiłem ten gest bohaterom.Odsunąłem natomiast szezlong jak najdalej od niej, otuliłem się ogromną kołdrą z sypial­ni, wyciągnąłem się wygodnie i podziwiałem widok z tej po­zycji.Zmieniał się nadal, tworząc wciąż nowe fantazje skał i śniegu.Ukazał zbocza, tam gdzie wcześniej zdawało się, że są pieczary, zmienił barwę masywu stanowiącego tło wo­dospadu Spurli z czerni w szarość, a potem w brąz.Leżałem pozwalając, by przyroda wprawiała mnie w podziw.Czyniła to, jak zwykle, w sposób umiarkowany.Ponieważ kierownik, oczywiście, nie miał racji.Zwiedziłem zbyt wiele miejsc, widziałem zbyt wiele wybryków natury.Zresztą piękne kraj­obrazy wcale nie poruszają pisarzy czy malarzy.Dostarczają im jedynie pretekstu do bezczynności.Wspaniały widok może pisarzowi najwyżej przeszkadzać.Przykuwa go do siebie.Obserwowałem więc, jak spoza czegoś, co, tak mi się zdawa­ło, tam się znajduje, wyłaniają się szczyty, aż jeden z nich, ten bliżej mnie, okazał się białą chmurą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl