[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobrze - powiedział Jim - teraz możesz mnie tu zostawić samego.Strażnik natychmiast zniknął na schodach, zbiegając przez poziom słoneczny w dół doWielkiej Sieni.Powód, dla którego Jim wydał mu rozkaz odejścia, prawdopodobnie nie brzmiałby zbytsensownie dla ludzi z zamku; ale z drugiej strony nie musiał tak brzmieć.W gruncie rzeczy, pomyślał Jim przenosząc się z powrotem z ciała smoczego w swojewłasne i ostrożnie podnosząc worek z klejnotami, chodziło po prostu o to, że nie przyzwyczaił siędo paradowania nago nawet przed ludzmi ze swego własnego zamku.Zredniowieczne nastawienie wobec takich spraw było całkiem odmienne.Ubrania, jakzdawali się sądzić ci ludzie, służyły ciepłu i wygodzie; i myśleli bardzo dobrze.Ale skromnośćbyła pojęciem, które musiało się dopiero wśród nich zakorzenić.Nie miałoby to dla nichznaczenia, gdyby Jim przyjął zwyczaj nienoszenia ubrań przez większość czasu.Byłoby tozaledwie jednym z dziwactw ich pana.Ale Jim osobiście odczuwałby to inaczej.Zaniósł klejnoty na dół, do słonecznej komnaty, postawił w kącie i przykrył kilkomafutrami - choć był całkiem pewien, że tak czy inaczej będą zupełnie bezpieczne w tym pokoju.Popierwsze, nikt z ludzi z jego zamku nie odważyłby się dotknąć żadnej z jego rzeczy, czując przed nim jako czarodziejem nie mniejszy strach, niż przedtem czuły smoki.Po drugie, widok woratych rozmiarów, pełnego klejnotów niewiarygodnej wielkości, wystarczyłby, żeby każdyewentualny złodziej zastanowił się raz jeszcze.Jim naciągnął nogawice, koszulę, kaftan i buty, po czym ruszył w dół po kamiennych,kręconych schodach biegnących wzdłuż ścian wieży, do Wielkiej Sieni.Gdy wszedł tam, zdziwił się widząc Angie siedzącą przy wysokim stole z drugim z ichniespodziewanych gości.Carolinus.- Magu! - wykrzyknął, śpiesząc do tego końca wysokiego stołu, gdzie siedzieli naprzeciwsiebie czarodziej i Angie.Dostawił krzesło dla siebie.- Właśnie ciebie pragnąłem ujrzeć!- Oni wszyscy mi to mówią - zamruczał Carolinus.- Właściwie wstąpiłem, bo miałem cicoś do powiedzenia, chociaż nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć co.- Carolinus dopiero co przybył, Jimie - powiedziała Angie.Z wdziękiem zwróciła się zpowrotem do czarodzieja.Mag jak zwykle odziany był w długą, czerwoną, dość wyświechtaną szatę i czarnąmyckę, kontrastującą z jego rzadką siwą brodą, ułożoną w szpic.Znad brody jego niebieskie oczyrzucały grozne spojrzenia na nich oboje.- A może napijesz się mleka? - zapytała go Angie.- Nie, zdaje się, że demony wrzodu udało się całkowicie wyegzorcyzmować dzięki temutwojemu mlecznemu zaklęciu, Jamesie - rzekł Carolinus.Do kubka przed sobą nalał wina zestojącego na stole dzbana.- Muszę powiedzieć, że mnie cieszy, iż mam to z głowy.Mleko topokarm najbardziej paskudnie smakujący ze wszystkich, jakie kiedykolwiek wynaleziono.Awmuszają go w bezbronne dziatki! Barbarzyństwo!- Myślę, że dzieci odnoszą się do tego nieco inaczej niż ktoś taki jak ty, Magu -powiedziała Angie uspokajająco.- Są jeszcze zbyt małe, by myśleć; oto dlaczego - tłumaczył się czarodziej.Odstawiłkubek z winem, upiwszy z niego nieduży łyk.- O czym to ja miałem ci wspomnieć? To wzwiązku ze sprawą twojego wyjazdu do Francji.- Och - powiedział Jim - słyszałeś o tym?- Któż by, gdziekolwiek w promieniu pięćdziesięciu mil, o tym nie słyszał? - odparł Mag.- Nie żebym musiał czekać i dowiadywać się tego ze zwykłych plotek.Wiadomość doszła do mnie natychmiast, gdy podjąłeś decyzję, by pojechać.To wtedy uderzyło mnie, że jeśli maszzamiar zrobić coś podobnie głupiego, to trzeba cię ostrzec przed.- Przerwał bębniąc nerwowoczubkami palców o blat stołu.- Właśnie, przed czym? - zapytał sam siebie i zamilkł,najwyrazniej zajęty przeszukiwaniem własnej pamięci.Jim i Angie grzecznie siedzieli cicho przez parę chwil, a potem, jako że Carolinus zdawałsię kompletnie zagubiony we własnych myślach, Angie znów się odezwała.- Rozumiem, że nie całkiem pochwalasz wyjazd Jima do Francji, Magu - zagaiła.- Ach! To! - powiedział Carolinus ocknąwszy się z drgnięciem.- Och, nie wiem.Niezłedoświadczenie, i tak dalej.Zwłaszcza dla młodego czarodzieja, który i tak wiele się jeszcze musinauczyć i to na każdym polu.Spojrzał surowo na Jima.- Tylko nie daj się czasem zabić! - przestrzegł.- Skończone marnotrawstwo, ludzie dającyzabijać się na prawo i lewo, bez żadnego powodu.To, cośmy zrobili pod Twierdzą Loathly,miało przynajmniej jakiś cel.Ale ta sprawa z galopowaniem do Francji, żeby przywiezć z po-wrotem jakiegoś młodzika, który w ogóle nie powinien się tam znalezć - śmiechu warte!- Mam zamiar zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby nie dać się zabić - powiedziałszczerze Jim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl